To żaden Big Brother dla turystów, lecz Habitat Lunares, przedsięwzięcie epokowe na skalę globu. Habitat, czyli siedlisko przyjazne stworzeniom, Luna, bo Księżyc, Ares, bo Mars. Lunares w medycynie to znamię. Ledwie kropka, niczym Piła na mapie.
Od dwóch lat z wojskowego lotniska startują w kosmos zaaranżowany pod plandeką romantycy, pragnący przysłużyć się ludzkości. Nie chodzi o dotknięcie stopą obcych ciał niebieskich i krajoznawczy spacer. Celem jest rekonesans, jak obce ciała obejdą się z rasą człowieczą, gdybyśmy kiedyś reflektowali na ich kolonizację.
Ostatnimi dekady małostkowi politycy tak skoncentrowali się na rzeczach przyziemnych, że branżę space przejmują prywaciarze. W takiej, zdawałoby się prowincjonalnej, Polsce jest już kilkadziesiąt podmiotów zrzeszonych w sektorze pracodawców kosmicznych. Branża to przeważnie idealiści. Jak Space Garden spółka z o.o. z Rzeszowa, sponsor atrapy pilskiej galaktyki, chcący pozostać anonimowy. Wiadomo tylko tyle, że zadzwonił do młodych genialnych, lecz nieporadnych biznesowo wynalazców, deklarując, iż stać go na ten ich science fiction. Skoro dorobił się na Ziemi, ma fanaberię zainwestować we wszechświat.
Start
Ludzkość wystrzeliwana z Piły w 14-dniowe ekspedycje zawsze żegna się z zebraną pod kosmosem rodziną, tuląc nowo narodzone dzieci, jakby opuszczali planetę na serio. Tymczasem podróż jest analogowa, to znaczy na niby. Jednak wszechświat tak perfekcyjnie zaaranżowano, że wywołuje prawdziwe emocje.
Lecący mają do dyspozycji pokład z modułem sypialnianym, kuchennym, laboratoryjnym, rekreacyjnym oraz higienicznym. Mogą (pod warunkiem że założą skafander) wyjść na kosmiczny spacer. W zależności od misji: na prawo Księżyc, na lewo Mars, usypane z 400 ton podarowanego bazaltu. Trzeba pochwalić ludzkość, że rekonesans odbywa humanitarnie. Zanim staje na nie swojej ziemi, skrupulatnie się wyjaławia, by nie zainfekować sobą ewentualnych obcych żyć.
Wracając do roniących łzy przy wejściu do kosmosu. Podczas rekrutacji kryterium nie bez znaczenia było to, aby astronauta posiadał ustabilizowane życie uczuciowe. Lepiej będzie mu się leciało ze świadomością, iż ma do kogo wracać.
Początkowo natrząsano się z pilskiego firmamentu. Były plany – komentowali miejscowi – latać stąd na Kanary, a wyszło jeszcze dalej. Niektórzy podejrzewali nawet niemiecki spisek. Angela Merkel miała obić całe lotnisko brezentem, by wyciągnąć spod niego wojenny skarb. Ludzie lubią opowiadać różne rzeczy.
Tymczasem to pierwszy w Europie profesjonalny hangar do trenowania kosmosu na sucho. Na świecie jest takich tylko sześć. Ludzkość wystrzeliwuje się na niby m.in. z Hawajów, Utah, Izraela i Jordanii.
Światłoczułość
Startujących śledzą pozostawieni na globie eksperci, od biologów po religioznawców i psychiatrów. Przeniesienie populacji na obcą galaktykę to bowiem zagadnienie wieloaspektowe. Do priorytetów należy diagnoza, jak na gatunku odbije się brak ziemskich dni i nocy. W tym celu habitat uszczelniono, zaś dobą – za specjalnym pozwoleniem komisji bioetycznej – manipuluje się zdalnie, wywołując sztuczne zmierzchy oraz świty światłem LED.
Problem okazał się dobitny. Wybita z rytmu załoga zgłasza liczne dolegliwości, w tym zaburzenia snu, błędnika, przesadną skłonność do agresji, lęki, kłopoty gastryczne, sercowe, stawowe i inne. Większość powinien niwelować odpowiedni koktajl barw, symulujących te słoneczne. (A skądinąd nie jest wykluczone, że pochodzimy z Marsa. Poddawani testom najlepiej funkcjonują w tamtejszym cyklu dobowym, dłuższym od naszego o siedemnaście minut).
W ramach eksperymentu o nazwie Arka Noego razem z ludzkością z Piły wysłano też w kosmos bakterie, pijawki, larwy muszek owocówek, drożdże, algi, karaczany. Obserwowano, czy się rozmnożą. Taniej bowiem zabrać ze sobą zestaw jaj, niż transportować organizmy. Mogą okazać się niezastąpione jako leki. Ponadto fauna i flora mają niebagatelny wpływ na psychikę, czego dowiodły protokoły badawcze. Hodowcy raportowali w pokładowych dziennikach następująco: dzień siódmy – dżdżownice są szczęśliwe. Uczeni na globie bulwersowali się: jak coś takiego publikować w periodykach? Uspokajani, iż stosunek gatunku do podległego mu stworzenia to eksperymentalna wartość dodana. Dobrze wiedzieć, że izolowani potrafią zaprzyjaźnić się z robakiem, nadając mu cechy ludzkie.
Z innych misji wiadomo, że pszczoły w kosmosie zdechły. Lecz pająki uplotły sieć.
Interakcje
Wystrzelonych objęto zdalną opieką psychologów. Dostrzeżono, iż źle radzą sobie nerwowo, ściśnięci na ciasnym promie w reżimie aranżowanych sztucznie dni i nocy. Dowiodło tego doświadczenie z mikrofonami zainstalowanymi u szyi załogi. Rejestrowały położenie posiadacza oraz tembr głosów, pozwalający ustalić, jak się do siebie odnoszą kosmonauci. Śledzący społeczne interakcje wychwycili (opierając się na twardych danych cyfrowych, nie zaś mało obiektywnych wrażeniach odpytywanych post factum), iż osamotnionym zmniejsza się hipokamp. Już podczas 30-dniowej izolacji pojawiają się w mózgu zmiany organiczne, widoczne na rezonansie. O ile trwający niespełna tydzień wypad na Księżyc zapewne ludzkości przyjdzie wytrzymać, marsjański zajmie kilka miesięcy. Pojawił się dylemat: jak nie zwariować?
Lecisz symulowane dni i noce, duszny pokład śmierdzi i huczy, nie chcąc umrzeć, nieustannie doglądasz systemu podtrzymywania życia, w przerwach jeździsz na stacjonarnym rowerku, by mięśnie nóg nie zanikły w nieważkości, grasz w szachy wieczorami i nawet nie możesz poskarżyć się online pozostawionym na globie krewnym, ponieważ komunikacja z Marsem, uwzględniwszy odpowiedzi, jest opóźniona o niemal godzinę. Do tego jadasz monotonnie z tubek rozpulchnianych chemicznie. Badający podniebienia odkryli, że najwięcej spięć rodzi się między ludźmi stołującymi się niesmacznie, co zresztą potwierdzi każdy więzienny naczelnik. Dlatego kapitańskim obowiązkiem jest dyskretnie przemycić na pokład słoik nutelli, która łagodzi sytuacje krytyczne.
Po pewnym czasie lecący już nawet się nie kłócą. Dopada ich znany z psychologii arktycznej zespół zimownika. Stają się dla siebie nieludzko przezroczyści.
Jednym z priorytetowych celów pilskiej misji pod plandeką jest więc ułożyć nowe procedury zaradcze na nudę, zwłaszcza że zmiany w sposobie wypoczynku gatunku od ostatniego lotu na Księżyc uległy diametralnej zmianie, a astronauci czują się niepewnie bez Facebooka. Jakby – raportują do bazy – z czegoś ograbieni. Kwestie z perspektywy ziemskiej błahe, mogą okazać się dla przetrwania lotu kluczowe.
Zdarzyła się też niby-śmierć. Z nieoczekiwanych przyczyn osobistych musiano ewakuować ze wszechświata jednego z astronautów. By nie przerywać misji, należało upozorować nagły zgon i opracować procedury, co zrobić z ciałem przedstawiciela gatunku i jak go należycie pochować na obcej ni to ziemi, ni w niebie? Przeprowadzono więc symulowaną liofilizację, czyli wysuszenie nieboszczyka po uprzednim zamrożeniu. Wyparował. Załoga spontanicznie urządziła poruszającą ceremonię. Dwóch ochotników wypełzło w stylizowany wszechświat, składając w księżycowym kraterze kombinezon po śp. kosmonaucie, zaopatrzywszy go także na wieczność w nieskomplikowane narzędzia oraz rację żywnościową. Odpytywani po powrocie, dlaczego zmarnowali posiłek, relacjonowali, iż kierowała nimi jakaś wewnętrzna pierwotna potrzeba.
Wiadomo, że ekspansja nie obejdzie się bez ofiar. Branżę frapują ewentualne galaktyczne zgony. Co z pochówkami ojców założycieli baz? Będzie się im stawiać mauzolea czy przerabiać na kompost?
Perspektywy
Spod brezentu w Pile wystrzelono w międzyczasie na fabularyzowaną galaktykę kilka szkolnych wycieczek. 30-latkowie przecierający dziś szlaki analogowo mogą nie mieć okazji pomieszkać na oryginalnej.
Świadoma swego śmiertelnego położenia branża przysposabia już amerykańskich przedszkolaków na space campusach. Nauczycielki, bawiąc się we wszechświat z siedzącymi po turecku, pytają ich o plany. Kto chce być lekarzem na Księżycu? Strażakiem? Śmieciarzem? Kucharką? Ewentualną kolonię trzeba zorganizować na tyle różnorodnie pod względem predyspozycji, by przebiegała harmonijnie. Choć z perspektywy rodzicielskiej budzenie u starszaków zapału do śmieciarki wydaje się kontrowersyjne, tam też przyjdzie nam opróżniać toi toie.
Dotychczas świat wysyłał najzdrowszych. Tymczasem po raz pierwszy w dziejach wyekspediowano z Piły niepełnosprawnego chemika, który podczas przeprowadzanych przez siebie doświadczeń stracił lewą dłoń, trzy palce u prawej oraz oczy. Mimo tego nie popadł w apatię, ma żonę i dwa doktoraty, a takich charakterów będzie potrzeba w kosmosie.
Przy czym nie chodziło o polityczną poprawność, lecz pragmatyzm. Powiedzmy, że stanęliśmy tam stopą. I co dalej? Zważywszy na prawdopodobieństwo, że pierwsze bilety będą raczej w jedną stronę, przyjdzie nam chorować. Starzeją się już biznesmeni, którzy dawno temu wykupili kosmiczne wycieczki.
Misja uzmysłowiła badaczom, iż kalectwo jest kwestią względną, a tutejsze ułomności mogą okazać się niezastąpione. Weźmy takiego astronautę bez nóg. Jest lżejszy, krótszy, nie musi ćwiczyć mięśni, jeżdżąc bez celu na stacjonarnym rowerku, zużyje mniej kalorii, zajmie niewiele przestrzeni w łaziku, w miejsce kończyn można mu zamontować dwie butle z tlenem. A dlaczego nie wysyłać załóg niewidomych, skoro wiadomo, że gatunek ludzki na Marsie i tak uszkodzi gałki oczne? Skoro każdy astronauta, spędziwszy dłuższy czas w nieważkości, powróci jako inwalida (o cierpieniach psychicznych nie wspominając), czystym marnotrawstwem jest transportować po ziemsku zdrowych.
Tymczasem spośród jeszcze żyjących najwięcej szans na obrót w tę i z powrotem mają nieznający granic finansowej przyzwoitości multimiliarderzy, chcący tam porozglądać się na wszelki wypadek. By podreperować budżet, znająca ich biznesową próżność branża organizuje wyjazdy integracyjne na galaktykę. Czy – opiekujący się pilskim Marsem i Księżycem pytają prezesów zarządów – twoi pracownicy przewracają oczami na wieść o nużących szkoleniach w mazurskich pensjonatach? Zapewne potrzebują nowych bodźców, np. podejmowania decyzji w symulowanych warunkach nerwowych. Badacze mogą przy okazji pobrać od transportowanych w kosmos próbki śliny, a analizy poziomu hormonów stresogennych przekazać prezesom.
Niech sobie finansjera lata analogowo, byleby nie kompromitować branży, jak pewien bogacz wystrzelony z Kazachstanu w 2015 r. Tak się nudził, że aż się zgubił, większość czasu spędzając na lekturze gazet motoryzacyjnych.
Lądowanie
Z kosmosu wróciło do Piły już kilka sześcioosobowych załóg. Prawie zawsze dobieranych płciowo pół na pół. Nie przez wzgląd na parytet, lecz – jeśli mają zapoczątkować kolonię – rozeznanie się, co do ewentualnych warunków dla prokreacji. Wciąż pozostaje zagadką, czy mężczyźni w warunkach nieważkości staną na wysokości zadania, większość płynów ustrojowych przemieszcza się tam bowiem do górnej połowy ciała. Jeśli nawet, czy nasz embrion ma szansę dotrwać do porodu? Zachodzi obawa, że wyrośnie na Marsjanina z krwi i kości, zmuszony dostosować fizjonomię do lokalnej siły ciążenia. Zatem osobnik ów nieściskany grawitacyjnie będzie nieziemsko wysoki, a nieprzystosowane mięśnie, kości oraz płuca nie pozwolą mu na powrót do domu przodków bez odpowiedniego skafandra.
Wracając na ziemię – w branży echem odbiła się ubiegłoroczna petycja naukowców do prezydenta Trumpa, sygnowana także nazwiskiem prezydenta Wałęsy. Z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości domagaliśmy się naszej partycypacji w kosmosie, tym razem nieskażonej radziecką propagandą. Choć o ambicjach co do wszechświata kilkukrotnie napominał też obecny prezydent Andrzej Duda, to apel wywołał niejednoznaczne emocje. Będący za zachowaniem czystej rasy zaniepokoili się w internecie ewentualnym kontaktem z Marsjanami. Opiekunowie nieba w pilskim Lunaresie także pozostają sceptyczni. Infantylnie brzmią narodowe ambicyjki rodaków chcących postawić na Księżycu Polaka. Przecież z tamtej perspektywy wszyscy jesteśmy po prostu Ziemianami.
Na co dzień kosmosu pilnuje ze stróżówki miejscowy pan Zbyszek. Oczekuje na będące w planach misje geriatryczne.
Edyta Gietka, fotografie Jakub Ostałowski
***
PS Zdjęcia powstały we współpracy z magazynem Polskiej Akademii Nauk „Academia” przy okazji międzynarodowej symulacji misji kosmicznej LUNARES III SPECTRA.
***
Habitat Lunares to stworzona w 2017 r. przez spółkę Space Garden placówka do symulacji załogowych misji na Księżyc i Marsa. Specjalizuje się w badaniach z zakresu psychologii zachowań ludzkich (odporności na stres, rozłąkę, umiejętności współdziałania w ekstremalnych warunkach) podczas lotów oraz testowania nowoczesnych technologii, niezbędnych po ewentualnej kolonizacji sektora kosmicznego. Baza, łącznie z 250 m kw. powierzchni spacerowej, jest całkowicie odizolowana od świata zewnętrznego. Jej infrastruktura pozwala na ciągłe monitorowanie zdrowia załogi.