27 marca ukaże się Pomocnik Historyczny „Polityki” pt. „Dzieje Koreańczyków. Z azjatyckiego zaułka na salony świata”. Już teraz można go zamówić na sklep.polityka.pl
Sytuacja na Półwyspie Koreańskim jest najgroźniejsza od 1950 r., alarmują Amerykanie.
Kłopoty Trumpa w kolejnym stanie, kosmiczne zarobki szefostwa TVPiS, budżetowy kapiszon prezydenta Dudy, Kim Dzong Un straszy wojną i rozbierana impreza, która nie spodobała się Kremlowi.
Kim Dzong Un rzucił rozkaz, by przyspieszyć przygotowania do wojny. Jego zapowiedzi należy traktować poważnie, bo lubi prowokować, potrafi zabijać, praktycznie z nikim się nie liczy. I ma potencjał, by zagrozić światowemu pokojowi.
Nawet władze Korei Północnej uznały w końcu, że nie ma sensu walczyć z każdą religią. Dlatego coraz lepiej mają się tam buddyści – jako jedyni pasują do narodowej mitologii.
Wybuch nowej wojny na Bliskim Wschodzie angażuje zasoby wojskowe USA w czasie, gdy znajdują się w dołku i są też potrzebne na wschodniej flance NATO. Padają pytania, co będzie, gdy ktoś z tego skorzysta. Na przykład Chiny lub Rosja.
Gdy zamykaliśmy ten numer POLITYKI, pancerny pociąg północnokoreańskiego przywódcy Kim Dzong Una po sześciodniowej wizycie w Rosji zbliżał się dopiero do ojczyzny.
Zacieśnienie związków Kim Dzong Una i Władimira Putina jest kłopotliwe. Chwilowo pomoże Rosji w toczeniu walk w Ukrainie, ale konieczność przymierza z Koreą Płn. jest też miarą jej upadku.
Putin nie dał się przekonać prezydentowi Turcji do powrotu do umowy zbożowej, za to Moskwa podnosi na nowy poziom relacje z Pjongjangiem. Nawet jeśli nie jest to wciąż sojusz pariasów i znacznie bardziej przypomina sojusz satelitów chińskich, jest szansą zwłaszcza dla Rosji.
Rosja stara się uzyskać od swoich partnerów, co się da, bo jest w potrzebie. Ale kiedy to partnerzy Kremla są takiej sytuacji, jak na przykład nie tak dawno Armenia, Moskwa niespecjalnie się tym przejmuje.