Trump mami Putina, bo Rosja jest mu potrzebna. Political fiction czy wielka strategia?
W chaotycznych działaniach w polityce zagranicznej obecnego prezydenta Stanów Zjednoczonych najbardziej mu życzliwi obserwatorzy dostrzegają zarysy strategii. Suflują, że zbliżenie z Rosją kosztem wspierania Ukrainy, nadwerężenia przymierza z Europą i przerwania kordonu sanitarnego wokół Władimira Putina jest próbą wykonania „odwróconego Nixona”.
W latach 70., za prezydentury Richarda Nixona, Ameryka nawiązała – za cenę porzucenia Wietnamu Południowego – stosunki z Chińską Republiką Ludową, by w decydującym momencie zimnej wojny wbić klin między Chiny i ZSRR, inną komunistyczną potęgę. Szefem amerykańskiej dyplomacji był wtedy Henry Kissinger, więc mówi się też czasem o „odwróconym Kissingerze”. Teraz chodziłoby o manewr lustrzany. Mądrze byłoby mieć Rosję po swojej stronie, by jej potencjał nie pracował na umacnianie wciąż potężniejących Chin. Stanowiących na każdym polu coraz większe wyzwanie dla amerykańskiej potęgi politycznej i gospodarczej.
Spruć relacje z Chinami
Czy to political fiction? W znacznym stopniu tak, bo takie przedsięwzięcie wymagałoby przede wszystkim sprucia więzi łączących Rosję Władimira Putina z Chinami Xi Jinpinga. Chwilę przed inwazją na Ukrainę obiecali sobie nie tyle przyjaźń, ile bezwarunkowe braterstwo właściwie po grób, co dało Putinowi wolną rękę nad Dnieprem.
I choć Xi miał powody do niezadowolenia, że wojna się przeciągnęła i uderzyła pośrednio w same Chiny, i choć robił z tego powodu Putinowi publicznie mocno zawoalowane wyrzuty, to nigdy Rosji nie porzucił.