Pierwsza kobieta-kanclerz jest irytująca, nieufna i uparta. 2007 r. może być dla niej lepszy.
Rozmowa z panią kanclerz Republiki Federalnej Niemiec Angelą Merkel
Czy PiS już polubił Niemców?
Trudno o lepszy symbol pogubienia się zachodnioniemieckich elit. Dwoje byłych enerdowców prowadzi dwie największe partie: Angela Merkel – chadecję, a Matthias Platzeck – socjaldemokrację. Razem mają naprawić zegarek zepsuty przez poprzedników.
Angela Merkel to fenomen niemieckiej sceny politycznej. Nic nie wskazywało na to, że rozwiedziona i ponownie zamężna bezdzietna ewangeliczka z NRD zrobi tak zawrotną karierę w konserwatywnej CDU. Ani tym bardziej, że zostanie pierwszą w historii Niemiec kobietą-kanclerzem.
Za naszą zachodnią granicą coraz ciszej mówi się o Angeli Merkel jako przyszłej żelaznej kanclerzycy, a coraz głośniej o wielkiej koalicji chadeków z socjaldemokratami.
W Niemczech trwa gorączka. SPD przegrywa jedne lokalne wybory po drugich. Chadecy przymierzają już swoją pochodzącą z NRD szefową Angelę Merkel na fotel kanclerza. Jest tylko jeden kłopot: niepopularne reformy socjalne Gerharda Schrödera trzeba kontynuować. Merkel jest za, opozycja w jej własnej partii – przeciw.
Helmut Kohl wrócił do Bundestagu, zasiadł w trzecim rzędzie, trochę posiedział i wyszedł. I na tym przedstawienie się skończyło. Na kilka dni przed jego 70 urodzinami (3 kwietnia) wokół „kanclerza zjednoczenia”, „drugiego Bimarcka”, wieloletniego przewodniczącego CDU jest chłodno i pusto. Zaś niemiecka chadecja, ciężko poturbowana przez aferę lewych kont, znajduje się w samym środku wewnętrznej rewolucji.