Po rewanżowej walce Lewis-Holyfield o mistrzostwo świata wszechwag i rozegranym w tydzień później pojedynku Gołota-Grant świat bokserski odetchnął z ulgą. Sukcesem nie było nawet to, że po latach został wreszcie wyłoniony niekwestionowany, uznany przez wszystkie trzy federacje champion - Lennox Lewis, a walka Gołoty z Grantem podobała się widzom. Należało się cieszyć, że na ringu nikt nikomu nie odgryzł ucha, nie uderzył w podbrzusze, nie doszło do bijatyki na widowni, a sędziowie nie sfałszowali werdyktu.
Walka między Evanderem Holyfieldem a pogromcą Andrzeja Gołoty - Lennoxem Lewisem, która miała przywrócić pięściarstwu blask i po raz pierwszy od sześciu lat wyłonić mistrza świata wszechwag wspólnego dla wszystkich trzech federacji - World Boxing Association, World Boxing Council i International Boxing Federation - zakończyła się werdyktem kwestionowanym przez wszystkich fachowców i budzącym podejrzenia, że popełniono gruby szwindel.
Im szybciej zbliżał się termin pierwszej w historii Polski walki zawodowych bokserów wagi ciężkiej (Andrzej Gołota z Timem Witherspoonem, wrocławska Hala Ludowa, 2 października 1998 r.), tym bardziej można było odnieść wrażenie, że Pan Bóg z jakiegoś powodu postanowił złożyć honor Polaków, a wraz z nami wszystkich białych ludzi, w ręce Andrzeja Gołoty.