Bałkany nie mogą stać wiecznie na progu UE. Muszą mieć jasną perspektywę, nawet odległą, ale wyraźną.
Serbskie gazety prześcigają się w domysłach, kto wydał Karadżicia.
Berisa cierpliwie czeka, ale Haga milczy.
Czarnogóra stała się niespodziewanie atrakcyjnym skrawkiem Europy. Ani rząd, ani mieszkańcy nie byli na to przygotowani – niebawem najmłodsze państwo na kontynencie może zostać wykupione przez obcych.
Rozmowa z Vukiem Draškoviciem, pisarzem, najbardziej znanym w latach 90. opozycjonistą, dziś ministrem spraw zagranicznych Serbii
Niepodległa Czarnogóra wróciła na mapę Europy niemal niepostrzeżenie. Jaka przyszłość czeka to maleńkie państewko liczące ledwie 650 tys. ludności?
Jesteśmy sfrustrowanym narodem, dlatego nie potrafimy rozprawić się z przeszłością – mówią o sobie Serbowie. Wczoraj odeszli Czarnogórcy, jutro pewnie też odejdą Kosowianie. Czy nikt już Serbii nie potrzebuje?
Czy 21 maja przybędzie nowe państwo w Europie? Czarnogórcy wypowiedzą się w referendum, czy chcą nadal być z Serbią, czy osobno. Atmosfera jest napięta, bo Unia Europejska wstrzymała właśnie negocjacje akcesyjne z Belgradem.
Włoska policja i prokuratura podejrzewają, że były prezydent Czarnogóry Milo Djukanović przez lata wspierał przemyt papierosów, broni i ludzi, organizowany przez neapolitańską Camorrę. Jeśli zarzuty wysuwane przeciwko temu politykowi potwierdzą się, Bałkany przeżyją kolejne trzęsienie ziemi.
Wygląda to na ponury kaprys historii: gdy Jugosławia w wielkim tempie demokratyzuje się i otwiera, nie ma pewności, czy w ogóle przetrwa jako państwo. Już dziś jest krajem po trosze wirtualnym: wchodząca w skład federacji Czarnogóra niezmiennie podkreśla chęć opuszczenia związku. Czarnogórski prezydent nie tylko zbojkotował przełomowe wybory, ale także nie uznaje prezydentury Vojislava Kosztunicy. Milo Dziukanović nie mówi nawet o nim publicznie – prezydent, lecz pan Kosztunica.