Wkrótce na ekrany naszych kin wejdzie „Zemsta Sithów”, ostatni odcinek kosmicznej epopei „Gwiezdne wojny”, która twórcy George'owi Lucasowi przyniosła pieniądze, sławę oraz tytuł największego mitotwórcy amerykańskiej popkultury.
„Atak klonów” – kolejna część „Gwiezdnych wojen” w reżyserii George’a Lucasa – to na szczęście nie tylko zapierający dech w piersiach pokaz możliwości technicznych współczesnego kina. Wydarzenia, które rozegrały się „dawno, dawno temu w odległej Galaktyce”, to także komentarz do otaczającej nas rzeczywistości i całkiem przyziemnych spraw.
Cykl książkowy "Gwiezdnych wojen", pisany przez różnych autorów, liczy już sobie z pięćdziesiąt sztuk; do tego dochodzą albumy, przewodniki, encyklopedie, leksykony. To już cała rzeczywistość, w której można zginąć. Ukazała się właśnie powieść "Mroczne widmo", będąca fabularyzacją scenariusza pierwszej części "Gwiezdnych wojen". Autorem jest Terry Brooks, zdolny autor średniej klasy fantasy, znany w Polsce z cyklu "Shannara".
W związku z premierą sensacji "Gwiezdne wojny - część 1: Mroczne Widmo" wyłania się pytanie, czy wydarzeniem tym powinna zająć się rubryka filmowa, czy też dział ekonomiczny, ponieważ jest to światowy fakt marketingowy. Niemniej, materiałem dla niego jest film i nie da się uniknąć, niestety, refleksji ze strony kinomana.
Tysiące najwierniejszych fanów ponad miesiąc koczowały przed kinami w śpiworach i namiotach, aby dostać się na pierwsze seanse nowych "Gwiezdnych wojen". Gorączkę oczekiwania podsyciła kampania promocyjna na skalę nieznaną dotąd w dziejach kina.