Na granicę ciągną transporty ciężkiego sprzętu, inwazja lądowa jest kwestią godzin. Izrael chce zmiażdżyć Hamas, korzystając z przewagi w sile ognia. Tu nie ma miejsca na żadną symetrię. Pytanie, czy armia izraelska nie napotka po wejściu do Gazy na asymetryczne niespodzianki, skoro dała się zaskoczyć pierwszym atakiem.
Wojna jest pewna. W ostatnich dekadach mieliśmy już kilka konfliktów Izraela z Hamasem, Hezbollahem czy Syryjczykami, ale kontekst międzynarodowy czyni obecną wojnę wydarzeniem bardziej znaczącym i o konsekwencjach, które przerosną wszystkie zaangażowane strony.
To był niespodziewany atak Hamasu: na terytorium Izraela poleciały rakiety. Jak podała armia, do kraju przeniknęła też „nieokreślona liczba terrorystów”. O totalnym chaosie opowiadają mi sami Izraelczycy. Hamas nazwał atak „Potopem Al-Aksy”, izraelska armia odpowiada „Żelaznymi Mieczami”.
Arabska solidarność ujawniała się tylko w obliczu wroga. Nie ma dziś wroga – nie ma jedności. Reakcja na konflikt Izraela z Hamasem to najświeższy dowód.
Nie sugeruję, że trzecia Intifada czai się za rogiem, ale mam nieodparte wrażenie, że rzeczywistość jednej i drugiej strony ponownie się rozjeżdża. Beniamin Netanjahu dużo zaryzykował.
Obustronny i jednoczesny rozejm ogłosiły obie strony. Ustalono, że ma wejść w życie w nocy z czwartku na piątek.
Konflikt Izraela z Hamasem znów obnażył problemy UE ze wspólną polityką zagraniczną. Ale pokazał też wyraźne przesunięcie sporej części opinii publicznej, a zatem i polityków, w stronę większego „zrozumienia” dla Izraela.
Mój najmłodszy syn widział wojnę cztery razy, a ma tylko osiem lat. Boję się o życie moich dzieci i chciałbym stąd wyjechać – mówi Mohammed Abu Zeid, mieszkaniec Strefy Gazy.
Izraelska tarcza – system obrony przeciwrakietowej – jest coraz doskonalsza, ale miecze Hamasu są coraz tańsze, powszechniejsze i przez to coraz groźniejsze.
Niemal każdy może dziś nagrać to, co dzieje się przed jego oczami. Dlatego trwająca między Strefą Gazy a Izraelem wymiana ognia to także wojna na słowa i obrazy.