Książka o potędze wyobraźni, słodko-gorzka, zaskakująca w finale, wciągająca czytelnika w pętlę czasu i przypadków.
Dostajemy coś, co przypomina bardziej zbiór złotych myśli niż powieść.
Pośpiesznie zszyte szwy opowieści rozchodzą się, kiedy bardziej zastanowimy się nad tą historią.
Małecki lubi być blisko swoich bohaterów, sprawić, że poczujemy oblewający ich pot czy skapującą na oczy krew, ale także ich wstyd, strach czy zażenowanie.
Niezwykła to sytuacja, gdy dwie wydane w odstępie dwóch dni powieści, powstające niezależnie u różnych wydawców, w zasadzie wzajemnie się uzupełniają, i choć bronią się jako samodzielne historie, najpełniej wybrzmiewają wspólnie.
Śmierć i zniknięcie jest wystarczającym nadnaturalnym efektem – po którym zostajemy czasem z głupawymi ostatnimi słowami, jakie wypowiedziało się do zmarłego, z całym niedomkniętym życiem.
Autor potrafi tworzyć emocjonalne opowieści, ale tutaj, niestety, przechodzi na stronę czułostkowości.
Małecki umiejętnie opowiada o intymności i codzienności.