Redaktor – pisany wielką literą – był tylko jeden. We wrześniu minęło 20 lat od śmierci Jerzego Giedroycia i od końca paryskiej „Kultury”. W nowym wydawnictwie można prześledzić niewidoczny proces tworzenia pisma.
Jako lider buntu ogólnopolskiego Lech Wałęsa ogłosił 31 sierpnia porozumienie z władzą. Powstał niezależny związek zawodowy, zarejestrowany w listopadzie – NSZZ „Solidarność” zyskała po kilku miesiącach ponad 9 milionów członków.
Przywiązuję wielką wagę do normalizacji kontaktów polsko–rosyjskich. Trzeba im wytłumaczyć, że imperializm rosyjski jest szkodliwy przede wszystkim dla nich samych – mówił Jerzy Giedroyć.
Po krwawej pacyfikacji robotniczego buntu na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. polska emigracja sformułowała postulat sojuszu opozycyjnie nastawionej inteligencji z robotnikami.
Odwoływanie się do idei Jerzego Giedroycia nie rozwiąże obecnych polsko-ukraińskich sporów. Choć bowiem szerzej jest to niezauważane, przesłanie programu ukraińskiego „Kultury” już się wypełniło.
1 czerwca 1947 ukazał się pierwszy numer „Kultury” Jerzego Giedroycia. Miał to być tylko dodatek do powstałego wydawnictwa, taki kwiatek do kożucha. Tymczasem pismo okazało się jednym z najważniejszych w historii Polski.
Prawie siedem lat, czyli 3137 dni, trwało porządkowanie archiwum paryskiej „Kultury”. Bogate zbiory z Maisons-Laffitte, które obejmują bezcenne dla polskiej historii dokumenty, stały się dostępne dla badaczy z całego świata.
Na razie pomysł uhonorowania wielkiego publicysty, wydawcy i działacza emigracyjnego ugrzązł w kijowskiej Radzie Miasta.
Najciekawsze, przemawiające do wyobraźni, boleśnie prawdziwe są portrety i szkice postaci, z którymi los zetknął autorkę. Miłosz, Herbert, Woroszylski, Giedroyc, Kott, Edelman...
Ta biedna Polska dosłownie usiadła nam na mózgach i nieraz wręcz ogłupia – pisał Andrzej Bobkowski. Jeden z naszych najwybitniejszych pisarzy.