Redaktor – pisany wielką literą – był tylko jeden. We wrześniu minęło 20 lat od śmierci Jerzego Giedroycia i od końca paryskiej „Kultury”. W nowym wydawnictwie można prześledzić niewidoczny proces tworzenia pisma.
Jako lider buntu ogólnopolskiego Lech Wałęsa ogłosił 31 sierpnia porozumienie z władzą. Powstał niezależny związek zawodowy, zarejestrowany w listopadzie – NSZZ „Solidarność” zyskała po kilku miesiącach ponad 9 milionów członków.
Przywiązuję wielką wagę do normalizacji kontaktów polsko–rosyjskich. Trzeba im wytłumaczyć, że imperializm rosyjski jest szkodliwy przede wszystkim dla nich samych – mówił Jerzy Giedroyć.
Po krwawej pacyfikacji robotniczego buntu na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. polska emigracja sformułowała postulat sojuszu opozycyjnie nastawionej inteligencji z robotnikami.
Odwoływanie się do idei Jerzego Giedroycia nie rozwiąże obecnych polsko-ukraińskich sporów. Choć bowiem szerzej jest to niezauważane, przesłanie programu ukraińskiego „Kultury” już się wypełniło.
70 lat temu ukazał się pierwszy numer „Kultury” Jerzego Giedroycia. Miał to być tylko dodatek do powstałego wydawnictwa, taki kwiatek do kożucha. Tymczasem pismo okazało się jednym z najważniejszych w historii Polski.
Prawie siedem lat, czyli 3137 dni, trwało porządkowanie archiwum paryskiej „Kultury”. Bogate zbiory z Maisons-Laffitte, które obejmują bezcenne dla polskiej historii dokumenty, stały się dostępne dla badaczy z całego świata.
Na razie pomysł uhonorowania wielkiego publicysty, wydawcy i działacza emigracyjnego ugrzązł w kijowskiej Radzie Miasta.
Najciekawsze, przemawiające do wyobraźni, boleśnie prawdziwe są portrety i szkice postaci, z którymi los zetknął autorkę. Miłosz, Herbert, Woroszylski, Giedroyc, Kott, Edelman...
Ta biedna Polska dosłownie usiadła nam na mózgach i nieraz wręcz ogłupia – pisał Andrzej Bobkowski. Mija właśnie 50 lat od śmierci pisarza, jednego z naszych najwybitniejszych.