O katastrofach fokkerów słyszy się rzadko, bo na świecie lata ich już niewiele. Do tej pory stracono 16 sztuk, więc i tak sporo. Nie musi to źle świadczyć o samolocie. Po prostu większość z nich trafiła do mniej renomowanych przewoźników.
Boeing wstrzymuje produkcję 737 Max i przestaje udawać, że samolot szybko wróci do służby. Dla linii takich jak Lot i Ryanair to zła wiadomość, ale najbardziej ucierpi amerykańska gospodarka.
Rosja przoduje pod względem liczby katastrof lotniczych i ofiar w ciągu ostatnich 10–15 lat.
Niedzielna katastrofa Sukhoi Superjet 100 pokazała, jak bardzo „bezpieczne” jest lotnictwo pasażerskie w Rosji. Rozbiła się całkiem nowa maszyna, z której Rosjanie są dumni, bo to jedyny w tym momencie seryjnie produkowany samolot pasażerski w kraju.
Wciąż liczą na wyciszenie skandalu, bo wielkiego wyboru po prostu nie mają.
Okazuje się, że najbardziej prawdopodobną przyczyną obu tragedii był... system, który ma zapobiegać wypadkom. Gdyby go nie było, zapewne nic by się nie stało. Ironia losu?
Pojawiły się głosy pilotów liniowych, którzy poczuli się urażeni moim tekstem po katastrofie boeinga w Etiopii. Muszę uderzyć się w pierś – nie wszystkich pilotów dotyczy to, o czym piszę.
Po dwóch katastrofach nowe samoloty Boeinga mają zakaz lotów w Europie i wielu innych częściach świata. Jednak Amerykanie podobnych ograniczeń nie chcą wprowadzić.
Przy dwóch katastrofach trudno mówić o serii, ale obie nastąpiły w podobnych okolicznościach i na samolotach wprowadzonych do służby w 2017 r. Czyli w czasach, gdy samoloty pasażerskie nie rozbijają się tak często jak kiedyś.
Latając na Su-22, których w Polsce rozbiło się dziesięć, a na których zginęło ośmiu pilotów, zazdrościłem lotnikom latającym na MiG-29.