Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Max znów na cenzurowanym, ale poważne awarie nie zniechęcają klientów

Samolot Boeing 737 linii Alaska Airlines Samolot Boeing 737 linii Alaska Airlines Ian L. Sitren / Zuma Press / Forum
Tym razem nie było tragedii, ale wróciły dramatyczne wspomnienia. Amerykański producent samolotów ponownie musi się tłumaczyć, jednak utrata klientów mu z pewnością nie grozi.

Boeing 737 Max to samolot pełen niespodzianek. Niestety, raczej tych mało przyjemnych. Po tym, jak w ubiegłym tygodniu od maszyny należącej do linii Alaska Airlines odpadł w czasie lotu (krótko po starcie, na wysokości prawie 5 km) element kadłuba – wielkości drzwi do samolotu – uziemione zostały 737 Max wersji 9. o tej samej konstrukcji. Łącznie Boeing dostarczył dotąd 171 takich maszyn (większość użytkowana jest przez amerykańskie linie Alaska i United). Chodzi o model wydłużony w stosunku do najczęściej spotykanych wersji 737 Max, porównywalny pod względem pojemności z Airbusem A321neo. Feralny lot Alaska Airlines na szczęście nie zakończył się katastrofą – nie było ofiar, skończyło się na strachu dla 177 pasażerów i członków załogi, a maszyna zdołała szybko wrócić na lotnisko w Portland. Inaczej zapewne stałoby się, gdyby ten element odpadł nie krótko po starcie, ale już po osiągnięciu przez samolot wysokości przelotowej, na której ciśnienie i temperatura są dużo niższe.

Czytaj także: Czy to na pewno „cud”? Dlaczego w płonącym airbusie Japan Airlines nikt nie zginął

Boeing 737 Max – gwiazda mediów

Część, która spadła na ziemię (i została już znaleziona), to tzw. zaślepka wypełniająca miejsce, które w niektórych egzemplarzach (tych z większą liczbą miejsc siedzących) służy jako wyjście ewakuacyjne. Na razie nie wiemy, kto jest winny tego zdarzenia – Boeing dokonujący ostatecznego montażu, czy też firma Spirit AeroSystems, dostarczająca amerykańskiemu producentowi kadłuby. Wiemy za to, że po raz kolejny Boeing 737 Max to gwiazda mediów – w negatywnym znaczeniu. Po dwóch katastrofach w 2018 i 2019 r., w których zginęło łącznie 346 osób, przez ponad rok wszystkie egzemplarze tego modelu pozostawały uziemione na całym świecie. Tragedie były wynikiem aktywowania specjalnego systemu MCAS, który w teorii miał chronić samolot przed przeciągnięciem. Jednak MCAS włączył się w obu przypadkach w niewłaściwym momencie, a dodatkowo piloci nie zostali odpowiednio przeszkoleni i nie byli w stanie szybko go wyłączyć. Gdy 737 Max wracał do służby, zarówno Boeing, jak i amerykańska Federalna Agencja Lotnictwa, zapewniali, że nie ma równie dobrze zbadanego (w domyśle: bezpiecznego) samolotu na świecie.

Szybko okazało się, że nie jest to prawda. Mniejsze usterki serii 737 Max zdarzały się wielokrotnie, a w ubiegłym roku Boeing poinformował nawet, że z powodu „problemów z jakością” jest zmuszony zmniejszyć tempo dostaw nowych maszyn do klientów. Sam 737 Max pozostaje paradoksem – z jednej strony jego historia jest nie tylko skomplikowana, ale i tragiczna. A równocześnie cieszy się ogromną popularnością. Łącznie Boeing dostarczył już prawie 1,4 tys. egzemplarzy różnej wielkości (214 z nich to 737 Max 9, ale tylko 171 ma zaślepkę zamiast wyjścia awaryjnego w miejscu, z którego odpadł element kadłuba w samolocie Alaska Airlines). Łączna liczba zamówień całej rodziny 737 MAX dochodzi do 6 tys. O ile w latach 2019–20 część linii rezygnowała z rezerwacji, o tyle firmie Boeing szybko udało się odwrócić niekorzystny trend.

Czytaj też: Błędy Boeinga będą go sporo kosztować

Duupol Airbus–Boeing

Jak to możliwe? To przede wszystkim efekt duopolu na rynku dużych samolotów pasażerskich. Kto się obrazi na Boeinga, ten oczywiście może zamawiać maszyny Airbusa, ale musi ustawić się na końcu długiej kolejki. Oszczędności związane z mniejszym zużyciem paliwa sprawiają, że 737 Max cieszy się nieprzerwanie ogromnym zainteresowaniem ze strony linii lotniczych na całym świecie. Pasażerowie nie mają w zasadzie wyjścia – mogą oczywiście starać się unikać takich maszyn, co jednak jest coraz trudniejsze i podczas poszukiwania biletów wymagałoby pomijania wielu linii lotniczych. Np. w Europie już prawie sto maszyn typu 737 Max użytkuje Ryanair (nie miał z nimi dotąd żadnych technicznych problemów). Także nasz Lot wykorzystuje ten model (11 maszyn, 3 kolejne zamówione), jednak nie w wersji 9, lecz w mniejszej wersji 8. Gdyby na świecie było na przykład pięciu w miarę równorzędnych producentów dużych samolotów pasażerskich, zapewne 737 Max zniknąłby z rynku kilka lat temu, a Boeing być może nawet z jego powodu by zbankrutował. Jednak rzeczywistość jest inna. Duupolowi Airbus-Boeing próbują co prawda zagrozić Chińczycy (firma Comac), ale minie jeszcze sporo czasu, zanim staną się poważną konkurencją dla Amerykanów i Europejczyków poza swoim rodzimym rynkiem. Takiej szansy, z oczywistych powodów, nie mają Rosjanie ze swoim Suchojem.

Czytaj także: Airbusowi i Boeingowi nikt nie zagrozi? Próbują Chiny i Rosja

Federalna Agencja Lotnictwa też nie bez winy

Jednak o niekończące się problemy z 737 Max nie można tylko obwiniać Boeinga. To także efekt ogromnych zaniedbań ze strony amerykańskich instytucji na czele z Federalną Agencją Lotnictwa. Tamtejszy model kontroli przez lata zakładał, że Boeing dysponuje ogromnym kredytem zaufania, a państwowy nadzór w żaden sposób nie utrudnia mu życia. Potwierdzeniem tej tezy była zgoda na to, aby piloci przesiadający się ze starszych wersji 737 na 737 Max nie przechodzili dodatkowych, bardzo kosztownych dla linii lotniczych szkoleń. Także teraz Federalna Agencja Lotnictwa reaguje w sposób mogący budzić wątpliwości – dokładne inspekcje mają objąć tylko wybrane 737 Max w wersji 9, a nie wszystkie maszyny 737 Max. Sam Boeing reakcją linii lotniczych na ostatni incydent martwić się raczej nie musi. Jego największym problemem nieustannie jest to, że z produkcją 737 Max nie jest w stanie nadążyć za ogromnym zainteresowaniem. Oby zawsze kończyło się tylko na „incydentach”, a nie na kolejnych tragediach.

Czytaj także: Boeing się sypie? Problemów lotnictwa ciąg dalszy

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Mamy wysyp dorosłych z diagnozami spektrum autyzmu. Co to mówi o nich i o świecie?

Przez ostatnich pięć lat diagnoz autyzmu w Polsce przybyło o 100 proc. Odczucie ulgi z czasem uruchamia się u niemal wszystkich, bo prawie u wszystkich diagnoza jest jak przełącznik z trybu chaosu na wyjaśnienie, porządek. A porządek w spektrum zazwyczaj się ceni.

Joanna Cieśla
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną