26 maja 2001 r. francuski pociąg TGV pokonał trasę z Calais do Marsylii liczącą 1067 km w 3 godz. i 29 min ustanawiając rekord prędkości w jeździe non stop. Trasa ze Świnoujścia do Przemyśla (983 km) polskim kolejom zabiera 15 godz. i 52 min.
Czy będąc bankrutem można bez zastanowienia wydawać miliony albo zaciągać kredyty nie tłumacząc się, na co pójdą i z czego będą spłacane? Można, pod warunkiem, że tym bankrutem są Polskie Koleje Państwowe.
Nowo mianowany minister transportu Jerzy Widzyk już w pierwszym dniu urzędowania zmierzyć się musiał z najpoważniejszym problemem, z jakim borykać się będzie przez całą swoją kadencję: z PKP. Kolejowi związkowcy, którzy w ubiegły czwartek zamierzali przystąpić do strajku, dali ministrowi dwa tygodnie do namysłu. Jeśli w tym czasie nie spełni ich żądań, ruch na torach zamrze. Minister złożył niejasne obietnice i przystąpił do rokowań. PKP stały się zakładnikiem kolejarskich związków zawodowych, a władze zakładnikiem silnego lobby kolejarskiego.
Pociąg relacji Białystok–Grodno, Grodno–Białystok jest zwany pociągiem przemytników. Podróżują nimi mrówki, ludzie dorabiający na przewożeniu małych ilości towarów ukrywanych przed okiem celnika.
Przez wiele dziesięcioleci Polskie Koleje Państwowe funkcjonowały jak państwo w państwie. To gigantyczne przedsiębiorstwo dysponowało niemal wszystkim, co do samodzielnego bytu państwowego jest niezbędne - własnymi szpitalami, szkołami, prasą, osiedlami mieszkaniowymi itd. Miało nawet policję i więzienia. Ale to państwo nie umiało na siebie zarobić i dlatego ulega likwidacji w swej dotychczasowej postaci.