Konfederaci czują, że rosną. W miarę sondażowego postępu sami siebie zaczynają postrzegać inaczej niż do tej pory. Obrastają nowymi ambicjami, pod które naprędce konstruują coraz odważniejsze polityczne plany. Mentalnie czują się świeżo awansowani do politycznej ekstraklasy.
Gdy spojrzeć na różne warianty poparcia dla partii opozycyjnych, widać, jak dużą rolę mogą odegrać mniejsze ugrupowania. A jedna lista nie jest panaceum na problemy opozycji.
Gdyby wierzyć liderom politycznym, miniony weekend można by posumować tak: wszyscy mają pomysły na Polskę naszych marzeń, wygraną w kieszeni marynarek i złote buławy w aktówkach, które noszą za nimi sztabowcy. Niestety, wybory wygrywa tylko jedna partia, tak jak mistrzowskie puchary w sportach zespołowych zdobywa tylko jedna drużyna.
Sławomir Mentzen, główna twarz Konfederacji, uprawia politykę jak z memów. Wielu ludziom, głównie tym młodym, bardzo się to podoba.
Konwencja, prawdopodobnie największa w historii partii, miała pokazać Konfederację jako poważną siłę i alternatywę dla duopolu. Nastroje w formacji przed wakacjami są świetne.
Wszystkie główne partie polityczne w Polsce zapowiedziały swoje spotkania na ten sam dzień. PiS w Bogatyni, Donald Tusk we Wrocławiu, Lewica i Konfederacja w Warszawie, Trzecia Droga – w Grodzisku Mazowieckim.
Przyjęło się twierdzić, że właśnie to ugrupowanie rozstrzygnie o tym, kto po jesieni będzie rządzić w naszym kraju. Nie zgadzam się z tym.
Matematyka wyborcza nadal faworyzuje ewentualną koalicję PiS-Konfederacja, która przy obecnych wynikach obu partii miałaby 239 miejsc w parlamencie.
Jeśli opozycji demokratycznej nie uda się zdobyć większości mandatów, wówczas Kaczyński rozpocznie akcję osaczania Konfederacji. Modelowo są tu możliwe dwa scenariusze.
Wiele wskazuje na to, że Konfederacja będzie języczkiem u wagi po nadchodzących wyborach. Liberalni publicyści są przekonani, że wejdzie w koalicję z PiS, ale sami konfederaci mówią, że nie muszą tego robić.