To miała być era Leszka Millera, tymczasem powyborczy tydzień był wyraźnie erą Andrzeja Leppera. Względny sukces Samoobrony zdecydowanie przyćmił wysokie i bezdyskusyjne zwycięstwo SLD. Zwycięstwo, które nie dało jednak bezwzględnej większości w Sejmie, skutkiem czego wróciły sceny dobrze znane z przeszłości: oto sejmowe korytarze znów przemierzają trójki negocjatorów oblegane przez dziennikarzy.
Leszek Miller miał trzy cele: stworzyć szeroką lewicową koalicję, wygrać wybory, utworzyć rząd. Dwa pierwsze osiągnął, trzeci ma w zasięgu ręki. Z rzecznika PZPR-owskiego aparatu wyrósł na przywódcę socjaldemokracji, najsilniejszego ugrupowania politycznego. Czy z posła o dziwnym ironiczno-cynicznym uśmieszku i skłonności do rubasznych metafor wyrośnie mąż stanu?
Leszek Miller, przewodniczący Sojuszu Lewicy Demokratycznej