Zdarzyło się to 22 grudnia 1888 r. w Arles, małym miasteczku na południu Francji. Przed północą w miejscowym domu publicznym zjawił się malarz Vincent van Gogh i wręczył niejakiej Racheli zawinięte w papier własne ucho. To był tragiczny finał krótkiej i dziwnej przyjaźni z innym malarzem – Paulem Gauguinem, który zjechał do Arles dokładanie osiem i pół tygodnia wcześniej. Historia tego związku stała się głównym tematem niezwykłej wystawy otwartej właśnie w Amsterdamie.
Alfred Lenica to nazwisko wielce znaczące w powojennej historii sztuki w Polsce. Wyłącznie malarstwu poświęcił się dopiero przed pięćdziesiątką, a jednak zdążył jeszcze zyskać wielkie uznanie w kraju, a nawet otrzeć się o międzynarodową karierę. Jego syn Jan i córka Danuta także zajęli się sztuką, choć trudno mówić, by poszli dokładnie w ślady ojca. W Poznaniu obejrzeć można obecnie prace całej trójki w ramach imprezy, którą zgodnie zorganizowały wszystkie największe galerie w mieście i dumnie, ale i słusznie nazwały Festiwalem Leniców.
„Żadna z ludzkich próżności nie brała silniej we władanie wyobraźni niż pragnienie posiadania portretu” – uważał amerykański pisarz Nathaniel Harthorne. Dziś próżności nie brakuje, ale nie starcza już wyobraźni. Polakom na ogół wystarczają zdjęcia z rodzinnych uroczystości. Są jednak i tacy, którzy pragną własnego wizerunku na płótnie, i to w wykonaniu wybitnego artysty.
Balthus, czyli Balthazar Klossowski de Rola, bo tak brzmiało pełne jego nazwisko, nie lubił wystaw. Może właśnie dlatego dopiero teraz, w pół roku po jego śmierci, otworzono wystawę, jakiej nigdy nie doświadczył za życia; gromadzącą praktycznie wszystkie ważne prace, jakie stworzył.
Witalij Komar i Aleksandr Melamid, dwaj rosyjscy artyści od lat zamieszkali w Stanach Zjednoczonych, pełnią we współczesnej sztuce tę samą rolę co klowni w cyrku: przedrzeźniają, ośmieszają, wykpiwają. Używają pędzla nie ku chwale malarstwa, ale by je demistyfikować, ujawnić, jak względne są wszelkie hierarchie, porządki, kryteria oceny. Balansują przy tym – trzeba przyznać, iż niezwykle sprawnie – na granicy sztuki i zgrywy, poważnego przesłania i zwykłego wygłupu. I tak od ponad trzydziestu już lat.
Narastające przez cały XX wiek, z mocą śnieżnej lawiny, wrzawa i zachwyt nad sztuką impresjonistów powinny w równym stopniu skłaniać do przemyśleń historyków sztuki jak i socjologów oraz psychologów. Francuzi zawsze potrafili swoje pomysły i produkty sprzedać światu jako coś niezwykłego i najlepszego. Udało im się z szampanem, Lazurowym Wybrzeżem, perfumami, udało i z malarstwem. Uczynili z impresjonistów najważniejszy ruch artystyczny w historii sztuki.
Od dawna wiedzieliśmy, iż bohaterem masowej wyobraźni jest Matejko z jego „Bitwą pod Grunwaldem”. Od niedawna dodatkowo wiemy, iż antybohaterem jest Uklański z jego „Nazistami”. Co zaś mieści się między tymi biegunami? Jakiej sztuki Polacy potrzebują?
Tadeusza Kantora pamiętamy najczęściej dzięki jego teatrowi. Rzadziej – dzięki jego malarstwu. Wyjątkowo tylko – dzięki jego happeningom i artystycznym akcjom. I ten właśnie nieco zapomniany obszar aktywności postanowiono ostatnio przywrócić pamięci wystawą w krakowskim Bunkrze Sztuki. A przy okazji postawiono na nowo fundamentalne pytanie: czy był Kantor jedynie zręcznym naśladowcą zachodnich artystów, inteligentnie adaptującym artystyczne mody, czy – wręcz przeciwnie – oryginalnym twórcą, wnoszącym do historii sztuki nowe wartości?
W 1967 r. Beatlesi wylansowali jeden ze swych wielkich przebojów: „All you need is love” (Miłość jest wszystkim, czego potrzebujesz). Ten sam tytuł nosi wystawa otwarta ostatnio w gdańskiej galerii Łaźnia. Zbieżność nie jest przypadkowa: za każdym razem chodziło o manifestację. W piosence – ducha wolnej miłości epoki dzieci-kwiatów. W galerii – postaw współczesnych artystów wobec miłości.
Imię: Polonia. Płeć: żeńska. Wzrost: średni. Wiek: 20–30 lat. Stan cywilny: panna (?). Dzieci: liczne, cały naród. Lico: blade. Szata: powiewna. Wyraz twarzy: bardzo cierpiący. Stan psychiczny: bezwolność z elementami autyzmu i melancholii. Stan zdrowia: ogólne osłabienie, chore serce, chora dusza. Znaki szczególne: obiekt kultu.