Dziś prezydent Wielkiej Brytanii zamiast królowej czy króla to abstrakcja polityczna i ustrojowa, ale za 30, 50 lat? Czy książęta William lub Harry zdążą zasiąść na tronie?
Mówią, że powtórne małżeństwo to zwycięstwo nadziei nad doświadczeniem. Karol, dziedzic brytyjskiego tronu, zdobył już na nie zgodę władz. Czy istotnie ożenek poprawi jego wizerunek publiczny?
„Żyła sobie raz królewna/pokochała grajka” – popularne bajki i kołysanki bezwiednie podkreślały dwie cechy arystokracji: akceptowalny dystans do pospólstwa i pewien styl, maluczkim niedostępny. Dziś monarchie zżera demokratyczny wirus. Ale bronią się świetnie: zastrzykiem krwi klasy średniej.
Nikomu bardziej na świecie nie mogło być żal imperium niż Anglikom. Kolor czerwony, którym brytyjskie terytoria zaznaczano dawniej na mapach, bił w oczy wszędzie, pomyślcie tylko – od bezkresów Kanady po Australię i część Polinezji, przez niemal całą Afrykę od Kairu (nieformalnie) po Kapsztad, Aden nad Morzem Arabskim, wreszcie Indie, które nie są przecież krajem, a całym subkontynentem. Rozstanie z perłami korony przyszło jednak łatwiej niż Francuzom, którzy stoczyli dwie wielkie i krwawe wojny o utrzymanie swoich kolonii – Algierii i Indochin.
Stracić koronę łatwo w rewolucji, zawierusze wojennej albo z dyktatu obcych mocarstw. Odzyskać tron i pozycję – to nieziszczalna bajka. Jedynym wład-cą w Europie, któremu to się może teraz udać, jest były naprawdę koronowany król Bułgarii Symeon II, wygnany z kraju przez komunistów jako 9-letni chłopiec. Ale tylko w Bułgarii – z rozpaczy i biedy – kochają upadłych carów.
Za życia z Diany kpiono niemiłosiernie: bohaterka z powieści dla kucharek, która chciała zostać królową ludzkich serc. Ale jej śmierć 31 sierpnia 1997 r. w Paryżu zszokowała wszystkich i spowodowała lawinę spekulacji – dlaczego tak się stało i kto zawinił?