W ubiegłą środę, wczesnym rankiem, rumuńska żandarmeria zatrzymała i krwawo spacyfikowała piąty (od 1990 r.) marsz górników na Bukareszt prowadzony przez Mirona Cozmę. "Węglowego Napoleona", jak nazywają w Dolinie Jiu związkowego przywódcę, aresztowano. Wszystkie poprzednie wyprawy były zwycięskie - górnicy zdobywali, co chcieli. Po ostatnim, styczniowym marszu, zakończonym upokorzeniem rządu i premiera Radu Vasile, wydawało się, że teraz wystarczy już tylko tupnąć nogą, aby rozpędzić tę władzę.
Bukareszt odetchnął. Nie spełniła się wizja najazdu górników na stolicę. Kiedy pokonali już piątą policyjną zaporę na drodze do miasta, rozbili wielotysięczne siły porządkowe i wydawało się, że tylko armia i ostra amunicja może ich powstrzymać, rząd ugiął się, zgodził na rozmowy i kupił czas. Bo odwołanie zamknięcia dwóch kopalń i 35-procentowe podwyżki górniczych zarobków nie rozwiązują żadnego z problemów.