Władza postanowiła na razie ustawy o dostępie do informacji nie ruszać, bo z „wizerunkowego” punktu widzenia nieładnie wygląda, kiedy odbiera się ludziom jakieś prawo. Nawet „Wiadomości” TVP miałyby kłopot, jak ludziom to przedstawić.
15 grudnia Trybunał Konstytucyjny zdecyduje o losie ustawy o dostępie do informacji publicznej. Jeśli zgodzi się ze skargą I Prezes Sądu Najwyższego Małgorzaty Manowskiej, wybije ustawie zęby, a obywatelom odbierze gwarantowane przez art. 61 Konstytucji RP prawo do wiedzy o działaniach władzy.
W środę 15 grudnia nastąpi drugie podejście Trybunału Przyłębskiej do wybicia zębów ustawie o dostępie do informacji publicznej. W listopadzie sprawa spadła z wokandy, jak głosi plotka – z powodu braku jednomyślności wśród sędziów. A „prezes Julia” niejednomyślności nie lubi.
Jeśli doszłoby do różnicy zdań albo interesów (interesy PiS i Solidarnej Polski bywają sprzeczne), to mało prawdopodobne, by Bogdan Święczkowski tak po prostu Julii Przyłębskiej się podporządkował. Tak czy owak trwający w TK wakat narusza konstytucję, za co nikt nie odpowiada.
Tzw. Trybunał Konstytucyjny jasno udokumentował podział na lepszy i gorszy sort obywatelski z równoczesnym wskazaniem, że prawo ma służyć temu pierwszemu.
PiS odrzucił skrajnie radykalny projekt antyaborcyjny, by równolegle, po cichu, wprowadzać „miękkie” rozwiązania, które mają zaspokoić oczekiwania religijnych fanatyków i zwiększyć kontrolę władzy nad kobietami.
W szpitalu w Pszczynie kontrola NFZ wykryła „rażące nieprawidłowości m.in. w organizacji, sposobie realizacji i jakości udzielonych świadczeń” zmarłej tam na sepsę ciężarnej Izabeli.
Kraje, które decydują się pomagać Polkom, wychodzą z założenia, że polski rząd chce po prostu „wyeksportować” aborcję jako moralny problem, z którym katolicka Polska woli nie mieć do czynienia.
Premier Mateusz Morawiecki nie musi ujawniać zasobów żony, z którą przeprowadził rozdzielność majątkową. Z kłopotu wybawił go wyrok Trybunału Julii Przyłębskiej. I Andrzej Duda, który ustawę w tej sprawie tam zaskarżył.
„W Szpitalu Bielańskim wraz z całym zespołem lekarzy uratowaliśmy tysiące dzieci i kobiet, a idąc do pracy, codziennie musieliśmy oglądać na plakatach porozrywane szczątki. Taki sam widok miały pacjentki z zagrożonymi ciążami leżące na oddziale” – opowiada prof. Marzena Dębska, położniczka i ginekolożka.