W ubiegłym roku Doda gościła na 33 okładkach, dając się wyprzedzić jedynie Jarosławowi Kaczyńskiemu. On wciąż jest do kogoś porównywany, ona stanowi punkt odniesienia dla innych.
Bob Dylan ma dziś prawie 67 lat i wciąż pozostaje artystą wielce zagadkowym, choć napisano o nim tysiące stron, a jego największe przeboje uchodzą za kamienie milowe światowej muzyki popularnej. Wydana teraz po polsku biografia Dylana autorstwa Howarda Sounesa potwierdza, jak trudno za nim nadążyć.
Niegdyś uwielbiany, teraz czuje się bojkotowany. W Opolu za piosenkę o „Czterech Ziobrach” czekały go gwizdy – po raz pierwszy tak bardzo rozminął się z nastrojami.
Na polskie ekrany wchodzi właśnie film Oliviera Dahana „Niczego nie żałuję. Edith Piaf”. Po raz kolejny przypomniano znaną z biograficznych książek historię i po raz kolejny okazuje się, że melodramat może mieć siłę mitu, który trwa niezmiennie, choć wszystko wokół się zmienia.
Madonna znów chce szokować. Jej występy w ramach europejskiego tournée wywołują protesty, bo artystka wciela się w postać Chrystusa i symuluje scenę ukrzyżowania. Niemieccy księża złożyli wniosek do prokuratury, a patriarchat Moskwy chce odwołania jej koncertu.
Choć jako naród nie umiemy śpiewać, pojawiają się jednak wśród nas młode talenty wokalne. Wiele z nich w ostatnich latach podbija międzynarodowe sceny. O istnieniu niektórych nawet w kraju nie wiemy.
W polskiej muzyce rozrywkowej mamy prawdziwy wysyp dzieci gwiazd, starających się wskoczyć w kariery rodziców. Bywa, że talenty muzyczne są dziedziczone. Ale nazwisko i znajomości pomagają w debiucie. Później jednak taksa bywa surowa. Przynajmniej to jest sprawiedliwe.
Kiedy słyszysz pseudooperowe śpiewy z towarzyszeniem pseudosymfonicznych brzmień z samplera, to wedle bossów przemysłu muzycznego słuchasz klasyki. Ściślej – crossoveru. Koncerny fonograficzne pod etykietą classical przemycają po prostu marną muzykę.
Gdyby dać debiutantom szansę, mielibyśmy zupełnie inną Polskę muzyczną w mediach i rankingach płytowych bestsellerów. Ale kto się odważy?
Na nowej płycie „Dear Heather” Leonard Cohen żegna się nawet z kobietami, co w jego przypadku wygląda tak, jakby żegnał się już ze światem.