Klasyki Polityki

Odprawa lordów

Lordowie brytyjscy to fenomen europejski. Lordowie brytyjscy to fenomen europejski. EAST NEWS
Los oszczędził im gilotyny i pożogi rewolucji, a socjalizm nie pozbawił przywilejów. Sami mieli dość rozumu, by mniej dbać o honor (dla szlachty polskiej wiele zajęć było poniżej godności), co o robienie pieniędzy.

Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w grudniu 1998 r.

Tysiąc lordów dociągnie do 2000 r. jako oficjalna klasa rządząca, w Izbie Lordów, czyli brytyjskim senacie. A potem? Ich liczba będzie tylko maleć: nawet w Anglii, monarchii o największym przepychu, nie nadaje się już tytułów dziedzicznych.

Arystokrację angielską, jak każdą inną, zrodził mit. W przypadku Anglii mit był może bardziej baśniowy. Król Artur i jego rycerze okrągłego stołu zafascynowali na przykład Johna Steinbecka. Największy chyba pisarz amerykański podróżował do starej stolicy królów – Winchesteru, ślęczał nad manuskryptami i odtwarzał wielki mit Albionu, pełen czarów, cudów, namiętności i pasji władzy. Nie skończył tej książki, utknął na miłości Lancelota do pięknej królowej Ginevry.

Francuska arystokracja pod nóż

Ale lordowie nie są z króla Artura ani z Lancelota, „największego z rycerzy świata”. Arystokrację w Anglii uformował okres 1780–1820. W czasie kiedy ich francuscy kuzyni szli pod nóż gilotyny, a krwawiące głowy zbierano do kosza na paryskim placu Zgody, Anglicy zdobywali wszystko: nie ziemię i pałace, bo te już mieli, ale solidne miejsce w triumfie kapitalizmu. Nigdzie indziej na świecie klasa łączona z koronkami, zamczyskami i końmi, zabawami i próżniactwem nie pojęła tak błyskawicznie rewolucji przemysłowej.

Jean d'Ormesson, filozof, członek Akademii Francuskiej, autor „Chwały Cesarstwa”, sam arystokrata, dumał nad zmierzchem arystokracji francuskiej, która z uporem walczyła przeciw temu, co wciąż zmienne w modzie, postępie i czasie. „Jakże tu zaprzeczyć, że w pewnym sensie ucieleśnialiśmy śmierć, skoro naszym celem było zatrzymanie czasu?” – pyta d'Ormesson. A o konkurencji pisze: „Nieufnie traktowaliśmy konkursy i egzaminy: wygraliśmy je i zdali raz na zawsze, i to raczej nie w salach wykładowych, lecz na polu bitwy, gdzie byliśmy prymusami”. A o sukcesie: „Zaznawszy tyle chwały, kochaliśmy już tylko klęskę”.

Lordowie zgarniają całą pulę

Brytyjczycy byli jak najdalsi od kochania klęski. Znacie nazwisko młodszego syna Lorda Llangattocka? To Czcigodny C.S. Rolls. Ten od Rolls–Royce'ów, późniejszego modelu silver shadow, srebrny cień, najelegantszego samochodu na weekendy, a także od silników, produkowanych do dziś dla nowoczesnych odrzutowców. A lord Whitelaw, mniej u nas znany, był w Anglii pospolitą nazwą lokomotyw.

Lordowie zgarnęli całą pulę. W roku, kiedy w Polsce brano się do powstania listopadowego, Anglia wydobywała 30 mln ton węgla, a dochody księcia Northumberlanda zwiększyły się dziesięciokrotnie w ciągu ćwierćwiecza. Pan na Durham nosił nie tylko tytuł earla; nazywano go Jego Węglowy Majestat. Książę Bridgewater zbudował pierwszy ogromny kanał do transportu węgla, a lord Bute – doki w Cardiff. Cardiff do pierwszej wojny światowej był największym portem na świecie.

Nie budziło to samych zachwytów. W Anglii znana była praca Johna Wade'a, „Czarna Księga”, która skupiła się na zjawisku Starej Korupcji: patrycjusze Anglii, właściciele wielkich majątków ziemskich, bogaci już i tak, chłonęli dodatkowe dochody z nagród i synekur przyznawanych przez arystokratyczne rządy. Czasem było za co: książę Wellington, pogromca Napoleona pod Waterloo, dostał 600 tys. funtów szterlingów od wdzięcznego parlamentu (w dzisiejszej walucie to byłyby setki milionów), starszy brat lorda Nelsona dostał 100 tys. funtów po bitwie pod Trafalgarem (potem wypłacano renty po 5 tys. funtów rocznie każdemu jego męskiemu potomkowi aż do 1947 r.!).

Lordowie mieli fortunę i brali większość prestiżowych stanowisk, zwłaszcza w dyplomacji. Nawet w Kościele, gdzie starano się mianować hierarchów z gminu, arystokracja dominowała: 60 proc. biskupów pochodziło z wielkich posiadłości ziemskich. W 1805 r. wnuk księcia Rutland został arcybiskupem Canterbury, a w dwa lata później inny arystokrata objął prestiżowe arcybiskupstwo Yorku. Paradoksalnie wielkim majątkom sprzyjał też kryzys demograficzny w XVIII w. – wiele starych rodów wygasło bez męskiego potomka (tytuł przenosi się oczywiście tylko po mieczu, czyli w linii męskiej), za to pojawiły się panny na wydaniu z bajecznymi fortunami, co poprzez małżeństwa prowadziło do łączenia ogromnych majątków.

Pięć elementów lorda

Lordowie marli, ale z nawiązką tworzono nowych. Trzeba oddać sprawiedliwość Wielkiej Brytanii: arystokracja była zawsze klasą otwartą dla ludzi sukcesu. Przecież uszlachcono konstruktora silnika parowego Jamesa Watta, jak i korsarza i łupieżcę Francisa Drake´a. W latach 1776–1830 Izba Lordów ze 199 miejsc powiększyła się do 358. Ale lordowie byli nie tylko tam, gdzie ich miejsce do dziś – w Izbie Lordów, lecz nawet w Izbie rażącej gust pospolitym mianem – Izba Gmin. W 1826 r. jedna czwarta Izby Gmin składała się z młodego pokolenia lordów!

Arystokrację brytyjską tworzyło pięć elementów: bogactwo, a zwłaszcza ogromne posiadłości wokół zamków, dalej – konie, potem ceremoniał, maniery i jak mówią Anglicy last but not least władza polityczna. Wszystkie one albo zostały mocno uszczuplone, albo ośmieszone, albo zeszły na psy. Machiną oblężniczą, która nadwątliła mury i odebrała pałace, poruszał nie szturmujący motłoch, lecz system podatkowy. Od lat parlament uchwalał podatki spadkowe na poziomie 40 proc., a w latach 50. i 60. nawet okresowo wyższym. Lord, którego zasadniczą część majątku stanowił zamek, musiał albo pozbywać się kapitału możliwego do spieniężenia, albo sprzedawać lub zastawiać posiadłość. Opodatkowanie samego kapitału było w Wielkiej Brytanii też wyższe niż w innych krajach.

Arystokrata powinien być gentlemanem. Ideał gentlemana pochodzi od średniowiecznego rycerza, opisał go Chaucer, który – choć nazywany ojcem poezji angielskiej – jest w Polsce prawie nieznany. A to on właśnie jest autorem konceptu gentillesse, zespołu wartości moralnych, które powinny iść w parze ze szlachetnym urodzeniem. Wśród tych cech było adorowanie kobiety, zwykle żony zwierzchnika, pana. Adorowanie miało być całkowicie platoniczne. Zresztą gentleman Chaucera ma też inne cechy świętego, a więc dobroć, uprzejmość, ustępowanie słabszym.

Chaucer nie mógł przewidzieć, że nastaną dzisiejsze czasy, kiedy w Anglii młody lord Bristol niewiele będzie się różnił od pospolitego ćpuna, a markiz Blanford trafi do telewizji jako damski bokser. Nie wiadomo dlaczego z angielskiego czerpiemy określenie „gentlemana”, skoro największy dramaturg świata, również Anglik, w najwybitniejszych dramatach dał świadectwo wydarzeniom zgoła obrzydliwym, z dobrocią i uprzejmością nie mającym nic wspólnego.

Oczywiście są przykłady chlubne. Następca tronu, Karol, był jako chłopiec wyjątkowo skromny i uprzejmy. „Sam zawsze nieskazitelny w obejściu, oczekiwał od innych, że będą mu się odwzajemniać tym samym. Brak ogłady (szczególnie u polityków i urzędników) doprowadzał go do wewnętrznej furii; i nieprędko wybaczał urazy” – pisze znany dziennikarz angielski Jonathan Dimbleby w wydanej właśnie po polsku biografii księcia Karola.

Niskie loty

Ale gdy się temu przyjrzeć bliżej, Karol nie tworzy reguły, łagodność okazuje się cienką politurą, arystokracja jest chłodna, może nawet okrutna. Doświadczył tego dawniej sam książę Filip, dzisiejszy małżonek królowej. Filip był Grekiem z rodziny królewskiej wygnanej z Grecji, po przegranej wojnie z Turcją (1920–1922), rodziny bardzo zubożałej. Po ślubie z Elżbietą dwór angielski traktował go z „lekceważeniem, graniczącym z pogardą”. Gdzież tu maniery? Są teorie, które kryzysy małżeńskie rodziny panującej przypisują surowości domu i oschłości emocjonalnej „Filipa Greka”. Ale ta oschłość miała być wywołana nieprzychylnym nastawieniem angielskiej arystokracji do parweniusza z pomniejszego domu królewskiego. Filip, wiecznie atakowany, musiał się odcinać. „Zdobył sobie reputację szydercy i gbura, jeśli był arogancki i niecierpliwy, to może było nieuniknione” – pisze Jonathan Dimbleby.

Chętnie przypisuje się arystokracji niskie loty. Rozpieszczeni przez los, wolni od znoju codzienności, trwonią pieniądze na głupstwa. Największy autorytet w tej dziedzinie, prof. David Cannadine z Uniwersytetu Kolumbia, który całą królewską rodzinę krytykuje za brak intelektualnych ambicji, pisał, że sama monarchia prowadzi życie puste i próżniacze!

Jest faktem, że w Sandringham w hrabstwie Norfolk (jedna z czterech siedzib rodziny królewskiej) zajmowano się głównie strzelaniem, okolica obfituje bowiem w kaczki. Natomiast w Windsorze, wielkim zamczysku pod Londynem – prym wiodły konie. Królowa jeszcze przed koronacją zajmowała się hodowlą, jej konie wygrywały prestiżowe gonitwy. Karol był jednym z najlepszych na świecie graczy w polo (to dyscyplina trudna i kosztowna), jego siostrę Annę uwieczniła piosenka polska, obsesyjnie koncentrując się na upadku, choć Anna była w światowej czołówce, a jej mąż zdobył złoty medal olimpijski. Jeszcze w latach 50. trudno było znaleźć dzieci arystokratów nie jeżdżące konno.

Waga ceremoniału

My znamy lorda Curzona (1859–1925) od linii Curzona, niezbyt dla nas sympatycznej, natomiast Anglik kojarzy Curzona, wicekróla Indii, jako mistrza ceremoniału, organizatora niebywałego przepychu wiktoriańskich jubileuszów i parad. Curzon był wzorem ceremoniału arystokratycznego. Dziś peruki i szamerunki wydają się wychodzić z mody. „Ceremoniał był dobry, kiedy do arystokracji odnoszono się z rewerencją. Dziś, kiedy rewerencji nie ma – ceremoniał śmieszy i irytuje” – tłumaczy laburzystowski poseł.

Ceremoniał parlamentarny wynosi lordów i przypomina gminowi, gdzie jest jego miejsce. Otwarcie sesji, kiedy królowa wygłasza mowę, czyli w istocie exposé rządu, odbywa się w Izbie Lordów. Tron brytyjski stoi tam na stałe, królowa jest wśród swoich parów. Arystokracja siedzi w ceremonialnych strojach, po czym wpuszczają na salę procesję z Izby Gmin. Premier, rząd, opozycja, wszyscy posłowie stoją w ścisku tam, gdzie na sali jest wolne miejsce za zasiadającymi lordami i wysłuchują całej mowy na stojąco.

Oczywiście posłowie z gminu są mimo to ważniejsi. Druga Izba, the other place, to inne miejsce, jak mówią w brytyjskiej polityce, tradycyjnie nie odrzuca ustaw, które przeszły w pierwszej Izbie dużą większością. Nie może też poprawiać ustaw podatkowych ani budżetu. Lordom przesyła się projekty takich ustaw, lecz stają się one prawem po miesiącu od przesłania, niezależnie od tego, czy lordowie zgadzają się z projektami, czy nie. Mimo to Izba Lordów bardzo zalazła laburzystom za skórę w momentach historycznych, zwłaszcza odrzucając propozycję nacjonalizacji kopalń węgla.

Parowie za konserwatystami

Bo, cóż tu mówić? Arystokracja nie jest lewicowa. Wydaje się to oczywiste wszędzie na świecie, lecz tylko w Anglii można to zmierzyć głosowaniami w Izbie Lordów. Mają oni oczywiście dla ludu wiele serca, ale generalnie głosują przeciw Partii Pracy. Stąd przywódca tej partii, Tony Blair, publicznie postawił pytanie: „Czy dlatego ktoś ma decydować o polityce, że jego prababka była kochanką króla?” Istotnie, Izba Lordów niewiele ma wspólnego z kanonami demokracji: ostatnie wybory, które przyniosły druzgocącą klęskę konserwatystom (najgorszy wynik od 1832 r.!), nie miały żadnego odzwierciedlenia w Izbie Lordów: połowa dziedzicznych parów i tak głosuje za nimi. Laburzyści mają do czynienia z mechanizmem politycznym, do którego na stałe wmontowano przeciwną im większość – i to większość w stosunku 3:1 (licząc razem z lordami mianowanymi dożywotnio, bez dziedziczenia tytułu).

Dwunasty książę Dunmore, wicehrabia Fincastle i Lord Murray z Blair, Moulin i Tillimet – który stanowi jedną osobę fizyczną i mieszka na stałe na Tasmanii – przyjechał do Izby, zagłosował w debacie i odjechał z powrotem na antypody, więcej się w parlamencie nie pojawiając. Istnieje około 50 parów, którzy mieszkają za granicą i życie brytyjskie oglądają tylko na filmach.

Zasada dziedziczności przywilejów została dostatecznie ośmieszona: w czasie debaty laburzystowski minister spraw wewnętrznych Jack Straw (ten sam, który dopuścił procedurę ekstradycyjną przeciw gen. Pinochetowi) tak przekonywał Izbę do swoich racji: siedzimy na fotelu dentystycznym; dentysta wjechał borem w dziąsło zamiast w próchnicę, a pytany o kwalifikacje – odpowiada, że dyplom lekarski odziedziczył po pradziadku z 1860 r.

Co zrobić z Izbą Lordów

Brytyjczycy w dużej większości (70 proc.) nie mają nic przeciwko zniesieniu przywilejów politycznych arystokracji. Jest tylko jedno ale. Dziś druga Izba liczy kilkuset dziedzicznych parów, którzy mogą twierdzić, że są naprawdę niezależni: trafili do Izby przez przypadek losu. Bo istotnie albo ich babki były kochankami królów, albo dziadkowie dobrze władali szpadą. Czy lepiej, że składem Izby rządzi przypadek, czy nominacje rządu? Czy lepiej, żeby Izba Lordów zapełniła się wyłącznie przyjaciółmi premiera?

Bo każdego roku, w styczniu i w czerwcu, monarcha brytyjski nobilituje grupę swoich nisko urodzonych poddanych. Nie jest to żadna królewska fanaberia ani samopowielanie się arystokracji. Listę przyszłych szlachciców sporządza premier i ministrowie. Tak więc w polityce arystokracja nigdy nie ginie i chociaż nie dziedziczy tytułu – odnawia się.

Nadawanie tytułów było zawsze prerogatywą monarszą. W Polsce sławna jest anegdota o panu, który posłał rządcę do Rzymu, aby mu kupił tytuł hrabiowski. Rządca wraca i mówi: – Witam, panie hrabio. – A więc kupiłeś dla mnie tytuł? – Kupiłem. – A drogo?

– Panie hrabio, tak tanio, że i sobie kupiłem!

*

Trzy instytucje tworzą brytyjski parlament: suweren (królowa), Izba Lordów i wybieralna Izba Gmin. Wszystkie trzy spotykają się przy specjalnych okazjach, takich jak coroczne uroczyste otwarcie, kiedy posłowie Izby Gmin są wzywani przez królową do Izby Lordów.

Izba Gmin składa się z 659 członków wybieranych w jednomandatowych okręgach w systemie większościowym, który daje znaczną przewagę mandatów zwycięskiej partii. n Izba Lordów natomiast złożona jest z ponad 1200 lordów, wśród nich mniej więcej 800 to arystokraci zasiadający dzięki dziedziczeniu tytułu, zaś pozostali to parowie mianowani dożywotnio przez królową (czytaj: przez rząd), w tym dwóch arcybiskupów i 24 biskupów Kościoła anglikańskiego. Parowie, którzy uczestniczą w pracach Izby, nie otrzymują wynagrodzenia, a tylko zwrot kosztów pobytu w Westminsterze. Obecny rząd brytyjski ogłosił – w mowie tronowej – że zamierza położyć kres prawu „dziedzicznych parów” do zasiadania i głosowania w Izbie Lordów.

Par (łac. par, ang. peer) – w średniowieczu członek grupy równych sobie wasali podległych seniorowi; od XIV w. parowie wchodzą w skład Izby Lordów.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama