Klasyki Polityki

Gawarit Tel Awiw

Rosyjski emigrant zarabia grając na ulicach Tel Awiwu Rosyjski emigrant zarabia grając na ulicach Tel Awiwu Krzysztof Miller / Agencja Gazeta
Zdecydowana większość emigrantów z Rosji jest prawicowa i opowiada się za całością terytorialną Wielkiego Izraela.

Artykuł ukazał się w tygodniku POLITYKA w lutym 1999 r.

Izraelczycy lubią emigrację, ale nie lubią emigrantów – twierdzi Arkadi Duchin, solista zespołu Chawerim szel Natasza (Koledzy Nataszy) – idol telawiwskich nastolatków, który przyjechał w latach 80. ze Związku Radzieckiego. Jego piosenki śpiewane z wyraźnie rosyjskim akcentem zajmują czołowe miejsca na radiowych listach przebojów i są szlagierami w klubach młodzieżowych w Tel Awiwie, hajfskich dyskotekach nad Zatoką i bazach wojskowych na Wzgórzach Golan.

Duchin jest jednym z niewielu, któremu w stosunkowo krótkim czasie udało się zintegrować z hebrajską planetą. Innym zjawiskiem – na podobną skalę – jest teatr Geszer (Most), nieznany nikomu zespół, który w teatrze Beit Cyjonej Ameryka w Tel Awiwie wystawił kiedyś po rosyjsku „Idiotę” Dostojewskiego. Natychmiast wzbudził zachwyt publiczności przyzwyczajonej do nudnych i bezbarwnych izraelskich scen Habimy czy Kameri.

Dzisiaj Geszer od dawna wystawia już tylko po hebrajsku, a bilety na przedstawienia trzeba zamawiać na kilka miesięcy z góry. – Według kryteriów moskiewskich czy petersburskich, Geszer jest teatrem bardzo przeciętnym, ale to wystarczy, aby w Izraelu został przyjęty jak Wachtangow – mówi jeden z dziennikarzy prasy rosyjskojęzycznej w Tel Awiwie.

Człowiekiem sukcesu jest niewątpliwie również były generalny dyrektor gabinetu premiera i jeden z najbliższych współpracowników Beniamina Netanjahu, Awigdor Liberman. Gdy 18 lat temu młody chłopak z Kiszyniowa wylądował na lotnisku im. Ben Guriona, któż mógł przypuszczać, że z czasem będzie on jednym z najbardziej wpływowych ludzi w izraelskiej polityce. Lista Rosjan, którym udało się osiągnąć sukces w Izraelu, jest rzecz jasna dłuższa, ale z sondażu przeprowadzonego ostatnio przez Jerozolimski Instytut Socjologii i Nauk Politycznych wynika, że wielu emigrantów ze Wspólnoty Niepodległych Państw czuje się obywatelami drugiej kategorii. 78 proc. respondentów uważa, że są dyskryminowani z powodu języka, głównie w mediach, miejscu pracy, policji i urzędach państwowych.

Na tle kolektywnego poczucia alienacji łatwiej zrozumieć bezprecedensowy sukces w ostatnich wyborach do Knesetu partii rosyjskich emigrantów Israel Be´Alija. Po raz pierwszy ugrupowanie o charakterze czysto etnicznym stało się czołową siłą polityczną w Izraelu. W przeszłości nigdy nie udało się to ani wychodźcom z Maroka, ani z Jemenu, Rumunii czy Polski.

Przeglądając 14 tytułów dzienników i tygodników w języku rosyjskim, jakie stale wychodzą w Izraelu, można odnieść wrażenie, że obok hebrajskiego Izraela powstaje jeszcze jeden twór. Twór, w którym nie tylko cyrylica zupełnie wyparła niezrozumiałe znaki Tory, ale w którym też złote zęby i ordery Wielkiej Wojny Ojczyźnianej są w dalszym ciągu takim samym powodem do dumy, jakim były w Odessie, Kijowie czy Ałma Acie.

Powodem do dumy, a nawet wzorem do naśladowania jest dla wielu Arie Ben Cwi vel Grigorij Lerner – do niedawna jeszcze przedstawiany przez hebrajskie środki przekazu jako rosyjski Al Capone i wróg publiczny numer 1. Lerner, skazany w ubiegłym roku na 6 lat więzienia, wybrany został przez prasę rosyjskojęzyczną Człowiekiem Roku, a jego proces porównywano nawet do procesu Dreyfusa.

Kilka miesięcy temu żydowsko–rosyjski biznesmen Wladimir Gosinski zakupił 25 proc. akcji drugiego co do wielkości dziennika izraelskiego „Maariw”. A oto co pisała o tym konkurencyjna gazeta „Jedijot Achronot”: „Najbliższymi współpracownikami Gosinskiego są byli sztabowi oficerowie KGB. Czołową rolę w jego biznesie odgrywa generał Bubakow, który zajmował się swego czasu prześladowaniem Żydów pragnących wyemigrować do Izraela”. Według niektórych, Gosinski utrzymuje bliskie kontakty z czołowymi politykami izraelskimi. Podobno bywa częstym gościem w kancelarii Beniamina Netanjahu, a Szymon Peres korzysta z jego prywatnego odrzutowca. Demonizowanie emigracji z dawnego ZSRR wynika z obawy zagrożonego społeczeństwa przed homogeniczną masą ze Wschodu – komentują socjolodzy.

Dwa lata temu przed wyborami do Knesetu jeden z przywódców Partii Pracy Josi Bejlin udzielił wywiadu „Wiestiom”, poważnemu dziennikowi wydawanemu w języku rosyjskim. Bejlin usiłował przekonać czytelników, że jedyną alternatywą dla wojny jest proces pokojowy. Chcąc zrobić wrażenie na rosyjskim elektoracie porównał dyskusję między Partią Pracy a Likudem do historycznej dyskusji między Leninem a Trockim pod koniec I wojny światowej: „Lenin miał rację” – podsumował Bejlin. Na drugi dzień prawie we wszystkich rosyjskojęzycznych gazetach ukazały się artykuły pod takim tytułem.

I tak, niechcący, Josi Bejlin, nie rozumiejący mentalności radzieckich imigrantów, wniósł swój skromny wkład w zwycięstwo wyborcze... Beniamina Netanjahu. Również obecnie, obserwując niezręczne wysiłki izraelskiej lewicy, mające na celu uzyskanie poparcia wśród emigrantów, wydaje się, że towarzysze partyjni Bejlina w dalszym ciągu nie wiedzą jeszcze, że hebrajskie pojęcie machane haszalom – obóz pokoju, w języku rosyjskim „łagier mira” nie brzmi zbyt zachęcająco dla ludzi pamiętających komunistyczną retorykę.

Zdecydowana większość emigrantów z Rosji jest prawicowa i opowiada się za całością terytorialną Wielkiego Izraela. Jednocześnie jednak nie kryje swojej antyreligijności. I to nie tylko dlatego, że ortodoksi spalili im ostatnio kilka sklepów z szynką i kiełbasą w galilejskiej miejscowości Migdal Haemek. A mimo to coraz więcej „Rosjan” studiuje w jeszybotach i zasila religijne osiedla na Zachodnim Brzegu. Sprzeczność? Niekoniecznie. Cała emigracja rosyjska pełna jest takich pozornych sprzeczności.

Czytaj także: Jak Tel Awiw odbudowuje białe miasto

Jeśli prawdą jest, że Izraelczycy lubią emigrację, ale nie lubią emigrantów, to również prawdą jest, że wielu nowych obywateli lubi Izrael, ale niezbyt lubi Izraelczyków. Prasa rosyjskojęzyczna prawie codziennie pisze o nieuczciwej konkurencji, lewicowym establishmencie, kryptokomunistycznych związkach zawodowych, palestyńskiej bombie zegarowej i sądach rabinackich sprawdzających żydowskość metodą „spuszczania spodni”. „Nasza prasa prawdę ci powie” – reklamują się szefowie gazet. Gdy wykończony robotnik wraca do domu po 12–godzinnym dniu pracy, z satysfakcją czyta, że to nie on ponosi winę za brak samochodu, nieznajomość hebrajskiego i wilgotne mieszkanie.

Na początku ubiegłego roku zginął w Libanie młody żołnierz Ilija Rapaport. Przyjechał kilka lat wcześniej z Kaukazu. „Nawojowałeś się synu” – powiedział ojciec i postanowił wrócić do Rosji. Zabrał ze sobą ołowianą trumnę z Iliją, którego pochował na małym wiejskim cmentarzu u stóp ośnieżonego szczytu Elbrus. „Izrael nie był dla nas Ziemią Obiecaną”. Dopiero później okazało się, że Ilija wraz z ojcem przez wszystkie lata pobytu w Izraelu mieszkał w podtelawiwskim slumsie w pomieszczeniu zbudowanym z blaszanych puszek.

Ten przykład nie jest typowy, ale nie jest też jedyny. Nieznana liczba nowych emigrantów żyje w skrajnej nędzy, a na telawiwskim bazarze Karmel przed nadejściem szabasu można od czasu do czasu zobaczyć ludzi szukających w śmietnikach odpadków i pożywienia.

– Nigdy jeszcze w tak krótkim czasie nie przyjechało do Izraela tak wielu ludzi – mówi Beniamin Alon z Agencji Żydowskiej. I rzeczywiście, 70 proc. mieszkańców Nazaretu to emigranci ze Wspólnoty Narodów. Podobnie jest w Natanii, Aszkelonie, Aszdodzie i wielu innych miastach.

W listopadzie odbyły się w Izraelu wybory do rad terenowych i zarządów municypalnych. Wielu kandydatów na lokalnych polityków uczęszczało na intensywne kursy języka rosyjskiego. – Od chwili powstania Izraela wszystkie fale emigracyjne musiały przystosować się do wymogów i oczekiwań państwa i jego obywateli. Teraz wygląda to zupełnie inaczej: Izraelczycy zrozumieli, iż obie strony będą musiały pójść na kompromis – dodaje Alon.

Izrael być może nie zdaje sobie z tego sprawy, że już obecnie ma do czynienia z jeszcze jedną autonomią: rosyjską. W godzinach wieczornych, po trudach gorącego dnia dzielnice rosyjskie zaczynają pulsować własnym rytmem. Wszystkie telewizory nastawione są na trzy kanały z Moskwy, a jerozolimska Jedynka i Dwójka tylko z rzadka zagląda do salonów.

– Emigranci z Rosji mają swój język i swoją partię. Swoich bohaterów i swoich artystów. Swoje restauracje i swoich kolegów. I swoje dzieci, które mimo iż doskonale znają hebrajski, coraz częściej przechodzą na rosyjski – twierdzi znany publicysta Nachum Barnea.

Emigracja z Rosji jest przy tym wszystkim niewątpliwie niezwykłą historią zbiorowego anonimowego sukcesu. To dzięki niej prawie każda izraelska wieś ma własną orkiestrę symfoniczną. To dzięki niej powstały nowe szpitale, instytuty badawcze, uniwersytety i laboratoria. Nie ma ani jednej dziedziny życia, w której emigranci rosyjscy nie odgrywaliby ważnej roli. Bez nich Izrael nie miałby opery z prawdziwego zdarzenia, baletu, sportu i jazdy figurowej na lodzie.

Państwo, mimo różnych potknięć w procesie absorpcji, wydaje miliardy dolarów na pomoc dla emigrantów. Pomijając względy narodowe, ideologiczne i polityczne jest to niewątpliwie najbardziej opłacalna inwestycja. Wykształceni i na ogół wysoko wykwalifikowani przybysze z WNP zmienili w ciągu ostatniego dziesięciolecia obraz całego Izraela. Nawet jeśli na początku inżynier budowlany pracuje tylko jako pomocnik technika, a absolwent wydziału planowania socjalistycznego gospodarstwa z Uniwersytetu im. Łomonosowa ma problemy z dostaniem jakiejkolwiek pracy. Później wszystko się jakoś układa, a inwestycja zaczyna procentować.

Jurij Wasserman, inżynier z Kijowa, który przyjechał w czasie poprzedniej fali emigracyjnej w latach 70., przez kilka lat pracował jako zwykły robotnik w wielkiej elektrowni w Hederze. Dzisiaj jest jednym z dyrektorów technicznych Izraelskiego Towarzystwa Elektryczności. – Prawie wszyscy moi przyjaciele i znajomi są od dawna urządzeni. Niektórzy bardzo dobrze. Z tamtych lat pozostał im tylko rosyjski akcent – mówi.

Wydaje się, że najważniejszym słowem w emigracyjnym leksykonie hebrajskim jest słowo sawlanut (cierpliwość). Sawlanut – mówią urzędnicy Ministerstwa Absorpcji i funkcjonariusze Agencji Żydowskiej. Sawlanut – powtarzają pracownice socjalne i kierownicy biura zatrudnienia. Sawlanut – mówią dyrektorzy, burmistrze i ministrowie. Słowo kod. Słowo, które niczego nie załatwia i nic nie daje, ale pozostawia nadzieję.

– Trzeba mieć dużo cierpliwości – mówi czterech muzyków grających Mozarta na telawiwskim deptaku Nachlat Beniamin.

Emigracja z Rosji

  • Od 1989 r. przyjechało do Izraela prawie 800 tys. emigrantów z dawnego Związku Radzieckiego – z tego ćwierć miliona nie–Żydów. Stanowi to prawie 12 proc. całej ludności. 14 proc. liczy powyżej 65 lat.
  • W tym czasie przybyło między innymi 80 tys. inżynierów i 16 tys. lekarzy. Średni wiek emigrantów: 36 lat.
  • W Armii Obrony Izraela (dane z 1998 r.) służy 5739 żołnierzy pochodzących ze Wspólnoty Niepodległych Państw – z tego 411 oficerów i 27 oficerów kobiet.

Czytaj także: Bez raju, piekła i kleru. Kim są bahaici?

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama