Na wieść o wybuchu w kopalni Mysłowice-Wesoła pani premier błyskawicznie pojawiła się na miejscu, odwiedzając poparzonych górników. Wiele nie pomogła, ale każdy polityk wie, że w takich sytuacjach liczy się czas, bo może paść zarzut, że lekceważy tragedię. Ewa Kopacz ma lekarskie doświadczenie, umie okazać empatię ofiarom nieszczęść. By podkreślić zaangażowanie, poleciła, aby sytuację w kopalni nadzorował osobiście wicepremier Janusz Piechociński. Jest ministrem gospodarki, podlega mu branża górnicza, więc niech jakąś odpowiedzialność weźmie na siebie PSL. Wydała mu polecenie, by „w kopalniach położyć nacisk na bezpieczeństwo górników”. O co konkretnie chodzi, nie wiadomo, ale zabrzmiało dobrze. A potem pojechała do Berlina i Paryża, by bronić interesów polskiego węgla.
Niebawem UE będzie decydować o przyszłości polityki klimatyczno-energetycznej. Plan zakłada zaostrzenie walki z emisją CO2. Polska już ma kłopoty z wypełnieniem zobowiązań wynikających z dotychczasowego pakietu 3×20 (do 2020 r. trzeba o 20 proc. zmniejszyć emisję CO2, o tyle samo zwiększyć udział energii odnawialnej i poprawić efektywność energetyczną). Podniesienie poprzeczki w redukcji CO2 do 40 proc. to dla naszej węglowej gospodarki dramat. Dlatego pani premier zapowiada, że nie zawaha się nawet zgłosić weta (co w Unii jest rzadkie i bardzo źle widziane). Zachęca ją do tego nie tylko branża górnicza, ale także związki zawodowe i organizacje pracodawców. Czy uda jej się uzyskać w tej sprawie wsparcie Berlina i Paryża? Raczej nie. Dlatego na przyszłotygodniowym unijnym szczycie klimatycznym będzie musiała pokazać, jak bardzo jest zdesperowana w sprawie polskiego węgla.