Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Raport: ile pieniędzy daje Polska innym krajom

Drużyna piłkarek, która wygrała igrzyska futbolowe w slumsie Kibera (Nairobi) organizowane pod hasłem walki z nienawiścią międzyplemienną. Organizacja Polska Zielona Sieć sfinansowała m.in. 75 proc. kosztów finału. Drużyna piłkarek, która wygrała igrzyska futbolowe w slumsie Kibera (Nairobi) organizowane pod hasłem walki z nienawiścią międzyplemienną. Organizacja Polska Zielona Sieć sfinansowała m.in. 75 proc. kosztów finału. Marta Nowakowska
Problemy z pomocą rozwojową obrazują polski dylemat cywilizacyjny: chcielibyśmy być krajem „pierwszego świata”, ale jeszcze nie bardzo do tej roli dorastamy.
Polska Akcja Humanitarna pomagała m.in. ofiarom konfliktu w Syrii. Na zdjęciu uchodźcy z Kafr Roma, którzy schronili się w ruinach antycznych miast rzymskich.Maciej Moskwa/Forum Polska Akcja Humanitarna pomagała m.in. ofiarom konfliktu w Syrii. Na zdjęciu uchodźcy z Kafr Roma, którzy schronili się w ruinach antycznych miast rzymskich.
Polityka
Polityka

Wymalowane ręką lokalnego artysty logo polskiej pomocy na blaszanej ścianie w slumsie wygląda nieco krzywo. Dwie obłe, zakrzywione linie układają się w uśmiechniętą twarz, która przypomina komputerowy emotikon. Albo w dwie swojskie parówki, które nawet przypominają kolorem.

W slumsie Kibera w Nairobi, stolicy Kenii, na obszarze kilkunastu kilometrów kwadratowych mieszka kilkaset tysięcy ludzi. Ostatni spis przed wyborami zarejestrował tam 300 tys. wyborców, co oznacza, że mieszkańców Kibery może być prawie milion. Wodę trzeba kupować w baniakach od woziwodów, toalet jest mało, a po deszczu uliczki zamieniają się w potoki błota. Parę lat temu rząd kenijski podciągnął prąd, który bywa od czasu do czasu.

W Kiberze za grant z polskiego MSZ organizacja Polska Zielona Sieć zbudowała – we współpracy z lokalnym stowarzyszeniem Amani Kibera – centrum doskonalenia zawodowego i bibliotekę. Odwiedziłem je w listopadzie 2014 r.

Bibliotekę zaczęli budować Słowacy ze swojego funduszu rozwojowego SlovakAid. Postawili mały, parterowy, blaszany baraczek z miejscami siedzącymi dla 20 osób. Potem przyszli Polacy. Biblioteka ma teraz piętro, czytelnię dla 100 osób, kącik dla dzieci z książeczkami dla najmłodszych.

Mozolnie wdrapuję się na piętro do czytelni. Biblioteka jest pełna. Polacy kupili nowe półki i komputery, które podłączyli do internetu. Na dachu zainstalowali awaryjne zasilanie z baterii słonecznych.

– Kiedy otwieramy ją rano, ludzie biegną na wyścigi do krzeseł – mówi Benson Ooko Ouma, szef Amani Kibera.

Każdy chce się wyrwać ze slumsu. Dlatego rodzice płacą słono za szkoły dla dzieci i sami też próbują się dokształcać – żeby dostać lepszą pracę i wyjść z Kibery. Kenijskie dzieci uczą się z pasją godną Chińczyków czy Polaków. Stąd ten tłum w bibliotece.

– Rozbudowaliśmy też ośrodek dla młodych kobiet Uwezo – mówi Ola Antonowicz z Polskiej Zielonej Sieci. – To słowo znaczy w suahili „możliwość”. Tam młode kobiety mogą zostawić dzieci w przedszkolu, a same pracować na profesjonalnych maszynach do szycia.

Kupiłem w Uwezo za 2,5 tys. szylingów kenijskich (ok. 100 zł) szytą na miarę bluzę z kapturem w zieloną kratę.

Cały projekt, włącznie z organizacją igrzysk futbolowych w Kiberze, został sfinansowany dwoma grantami po 250 tys. zł każdy. Igrzyska są tam organizowane co roku. Mają przede wszystkim wymiar edukacyjny. Młodzi ludzie z 30 drużyn piłkarskich dowiadują się, że nie należy pić, palić i zabijać przedstawicieli innej grupy etnicznej. Polacy sfinansowali trzy czwarte kosztów finałów pucharu Amani Kibera – imprezy trwającej tydzień na dwóch stadionach obok slumsu – za 3,5 tys. euro.

Miliard złotych na składki

Takich niewielkich projektów na całym świecie Polska (rząd i organizacje pozarządowe) realizuje rocznie ponad setkę. Dokładnie trudno policzyć, bo rozdzielaniem pomocy zajmuje się wiele instytucji: ambasady, różne ministerstwa, Sejm, Senat... Paradoksalnie te projekty są jednak tylko małą częścią polskiej pomocy rozwojowej, chociaż pozostają najbardziej widoczne i to nimi MSZ chwali się w kolorowych folderach oraz na oficjalnym portalu polskapomoc.gov.pl.

– Dopiero powoli zaczyna do nas docierać, że Polska z kraju, który brał pomoc i m.in. dzięki niej wybił się na sukces gospodarczy, stała się krajem, który zaczyna pomagać innym – mówił w 2008 r. ówczesny minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski na konferencji, na której ogłosił rekordowo (jak na nas) wysokie wydatki na pomoc rozwojową – blisko miliard złotych. – Pomoc wzmacnia markę Polski jako kraju, który wybił się na sukces i jest jednym z bardzo ważnych elementów naszej polityki zagranicznej – podkreślał.

Nasz kraj pomaga innym na dwa sposoby. Pierwszy – to pomoc humanitarna: wysyłamy pieniądze, żywność czy ratowników w miejsca, które nawiedziło trzęsienie ziemi czy tsunami. Idą na to zwykle pieniądze z rezerwy budżetowej (w 2014 r. przeznaczono 3 mln zł). To elementarny odruch solidarności wobec bliźnich, których dotknęło nieszczęście.

Od blisko 10 lat Polska udziela także pomocy rozwojowej. Te pieniądze wydajemy po to, żeby ludziom w krajach uboższych od naszego żyło się lepiej. Polska jest biedniejsza od Niemiec czy Stanów Zjednoczonych, ale bogatsza od 170 z 200 krajów świata. Pod względem poziomu życia jesteśmy w światowej pierwszej lidze (w co wielu naszym rodakom, którzy z trudem wiążą koniec z końcem, trudno uwierzyć).

Według oficjalnych danych rządowych w 2013 r. ze środków publicznych wydano na pomoc rozwojową 1 mld 478 mln zł (patrz wykres na s. 9). To kwota, która może robić wrażenie. Z tego jednak ponad miliard złotych – trzy czwarte – to składka do budżetu „pomocowego” Unii Europejskiej oraz innych organizacji międzynarodowych. Wpadają one do wspólnego europejskiego kotła, z którego mogą czerpać także polskie organizacje niosące pomoc. Rzadko im się to jednak udaje, bo są za małe i za słabe, a więc trudno im rywalizować z zachodnimi gigantami.

– Oficjalnie jednym z celów MSZ jest wspieranie organizacji pozarządowych, które niosą pomoc – mówi Janina Ochojska, szefowa Polskiej Akcji Humanitarnej. – Ale w praktyce wygląda to źle. Np. do korzystania ze środków europejskich potrzebny jest wkład własny. Czesi finansują go własnym organizacjom i w ten sposób pozyskują dużo pieniędzy z Unii. Nasz MSZ teoretycznie może tak robić, bo od niedawna ustawa na to pozwala, ale w praktyce wewnętrzne przepisy właściwie to uniemożliwiają.

– Organizowane przez MSZ konkursy grantowe pokazały, że przyjęta formuła nie sprawdza się. Obecnie MSZ wspólnie z Grupą Zagranica podejmuje próbę wypracowania nowej propozycji w tej sprawie – odpowiada Marcin Wojciechowski, rzecznik ministerstwa.

Do pozostałych 362 mln zł polskiej pomocy doliczamy sobie jeszcze umorzenia długów, które mają u nas rozmaite kraje rozwijające się, oraz koszty opłacania stypendiów i kształcenia obcokrajowców studiujących u nas. Na tzw. pomoc dwustronną – projekty bezpośrednio realizowane przez Polaków na miejscu, takie jak biblioteka w Kiberze – wydaliśmy 223,6 mln zł (patrz mapa na s. 10). Z tego większość popłynęło przez ambasady, ministerstwa, Sejm i Senat. W postaci grantów dla organizacji pozarządowych – takich jak Polska Zielona Sieć – wydaliśmy zaledwie 33 mln zł, czyli ułamek sumy, którą lubimy się chwalić.

Powinności pierwszego świata

– Niezależnie od tego, jak liczyć, Polska wydaje na pomoc rozwojową dramatycznie mało w stosunku do naszych międzynarodowych zobowiązań – mówi Jan Bazyl, szef Grupy Zagranica, skupiającej kilkadziesiąt polskich organizacji pozarządowych prowadzących działalność za granicą.

W 2005 r. Rada Europejska nałożyła na nowe kraje UE obowiązek wydawania do 2015 r. 0,33 proc. dochodu narodowego brutto (DNB) na pomoc rozwojową. Wydajemy, optymistycznie licząc, około 0,10 proc. Daleko nam nie tylko do takich rekordzistów, jak Szwecja czy Dania, które wydają na pomoc rozwojową blisko 1 proc. swojego DNB, ale także do Wielkiej Brytanii, Niemiec czy Francji. Gramy w tej samej lidze co inne kraje postkomunistyczne – Węgry, Czechy czy kraje bałtyckie (patrz wykres na s. 4).

– Chyba najważniejsza jest świadomość, że jesteśmy już w grupie krajów bogatych. Ona rodzi się powoli – mówi Marcin Wojtalik, założyciel i szef Instytutu Globalnej Odpowiedzialności, think tanku zajmującego się m.in. rozpowszechnianiem wiedzy w Polsce o problemach krajów najbiedniejszych. – Bardzo długo byliśmy skupieni głównie na przyjmowaniu pieniędzy z zewnątrz. Uczenie się, jak je dawać, przychodzi opornie.

– Nie jest jasne, czy Polacy zdają sobie sprawę, że z przynależności do krajów wysoko rozwiniętych wynikają też zobowiązania – dodaje Jan Bazyl z Grupy Zagranica.

Z sondażu zleconego przez MSZ w 2013 r. wynika, że 68 proc. Polaków chce, aby nasz kraj pomagał biedniejszym krajom. Od początku kryzysu ta liczba spadła o 20 proc. Polacy są również przekonani, że Polska jest biedniejsza od większości krajów świata – podczas gdy naprawdę należymy do najbogatszych. Przedstawiciele organizacji pozarządowych zgodnie mówią, że w praktyce rodacy niezbyt chętnie sami dają pieniądze na pomaganie za granicą i nie uważają tego za bardzo ważne. Organizacje powszechnie słyszą także, że w Polsce jest dużo biedy i że trzeba się najpierw uporać z ubóstwem na miejscu, żeby pomagać innym. – To na pewno prawda, ale nie zmniejsza naszych międzynarodowych zobowiązań – słyszę. Poza tym zwalczanie biedy w Polsce nie wyklucza także udzielania pomocy krajom biedniejszym od nas.

– Trudno jest dotrzeć do naszej opinii publicznej z takim przekazem – mówi Jan Bazyl. – Nadzieja w młodych. Dlatego tak ważne jest prowadzenie edukacji w szkołach. Starajmy się wychować nowe pokolenie Polaków w przekonaniu, że powinniśmy pomagać najbiedniejszym.

Lista zmiennych priorytetów

– Prawdziwym priorytetem polskiej pomocy jest polityka zagraniczna rządu i jego doraźne interesy, a nie potrzeby odbiorców – mówi Janina Ochojska.

To irytuje ludzi z organizacji pozarządowych, którzy uważają, że pomagać należy przede wszystkim tam, gdzie to najbardziej potrzebne – a nie tam, gdzie pomoc pomaga załatwić coś polskim firmom czy rządowi.

Krótka historia polskiej pomocy pełna jest takich przykładów. Teoretycznie mamy listę krajów priorytetowych, ale ona często się zmienia, a poza tym duże pieniądze trafiają do państw spoza niej. Np. umorzyliśmy w ramach pomocy wielomilionowe długi Angoli i udzieliliśmy Chinom 150 mln zł preferencyjnej pożyczki. Oba kraje nie są biedne. Wydawaliśmy z tego budżetu dziesiątki milionów złotych (np. 16 mln zł w 2008 r.) na finansowanie białoruskiej telewizji Biełsat wspierającej opozycję wobec dyktatury w tym kraju.

Białoruś jest biedniejsza od Polski, ale nie jest krajem ubogim w porównaniu z większością państw Afryki czy Azji. Od pracowników organizacji pozarządowych słyszę, że wprawdzie obalenie reżimu Łukaszenki to szczytny cel i ważny dla Polski, ale jednak nie jest to pomoc rozwojowa według międzynarodowych standardów. One bowiem zakładają kierowanie się potrzebami odbiorcy i bezinteresownością.

7 listopada 2014 r. na posiedzeniu Rady Programowej Współpracy Rozwojowej – ciała konsultacyjnego powołanego w 2011 r. mocą ustawy, w którym są m.in. urzędnicy, przedstawiciele świata nauki i organizacji pozarządowych – MSZ przedstawił nową listę krajów priorytetowych. Próbowano przy tej okazji po raz pierwszy oszacować potrzeby odbiorców i polskie możliwości – wypracowując spójne kryteria wyboru krajów, do których ma popłynąć polska pomoc.

– Ministerstwo zostawiło sobie jednak furtkę. Napisało, że na listę może wprowadzić kraj niespełniający kryteriów, kiedy „przemawiają za tym istotne interesy RP”. W ten sposób na listę trafił Senegal – mówi Jan Bazyl.

Senegal leży na samym zachodzie Afryki, podczas gdy polskim priorytetem na tym ogromnym kontynencie była i jest Afryka Wschodnia. Być może ma to związek z wielką inwestycją polską w tym kraju. W Senegalu w 2014 r. Grupa Azoty – nasz chemiczny gigant – zaczęła wydobywać fosforyty na dużą skalę. Zamierza tam rozwijać także zakład przemysłowy produkcji nawozów sztucznych i sprzedawać je w Afryce. Zbudowanie szkoły czy szpitala oczywiście nastawi Senegalczyków lepiej do polskiej firmy.

– Za to nagle z listy krajów priorytetowych znikły te kraje, w których polskie organizacje pracują od lat, są znane i szanowane, takie jak Sudan Południowy czy Somalia – mówi Janina Ochojska z PAH. Ta największa polska organizacja pozarządowa niosąca pomoc rozwojową ma bazy w Sudanie i w Somalii, gdzie zajmuje się przede wszystkim wierceniem studni. W tych półpustynnych krajach dostęp do wody jest ogromnie ważny.

– Z listy wypadł też Afganistan, co uważam za świństwo wobec Afgańczyków – dodaje Ochojska. – Zachowaliśmy się tak, jak gdyby po wycofaniu polskich wojsk z Afganistanu nagle pomoc tam przestała być potrzebna. Można pomyśleć, że wojsko kupowało tam sobie bezpieczeństwo za pieniądze z pomocy.

– Z powodu braku spójnej polityki prowadzimy wiele rozdrobnionych, małych projektów, przez co polską pomoc trudno dostrzec i jest mniej skuteczna – mówi Jan Bazyl.

Współpraca rozwojowa jest jednym z instrumentów polityki zagranicznej państwa i z tego względu powinna być spójna z jej głównymi celami i założeniami – wyjaśnia rzecznik Wojciechowski. – W dokumentach programowych dotyczących współpracy rozwojowej krajów, które uznawane są za znaczących donatorów pomocy, znajdują się zapisy mówiące wprost o bliskiej relacji współpracy rozwojowej z polityką zagraniczną. Stąd też stanowisko Polski w tej sprawie nie jest wyjątkiem, ale potwierdzeniem powszechności tego rodzaju zależności.

Rzecznik tłumaczy też, że to: – Sytuacja panująca w Afganistanie, zwłaszcza pogarszające się bezpieczeństwo w tym kraju, sprawiła, że Afganistan nie został umieszczony na liście krajów priorytetowych polskiej pomocy rekomendowanych przez MSZ. Jeżeli chodzi o Senegal, to kraj ten jest zaliczany do najmniej rozwiniętych państw.

Za kredyty dla Angoli i Chin odpowiada Ministerstwo Finansów, które też może udzielać pomocy rozwojowej.

Narzekania i nieufność

W krajach, które mają doświadczenie w udzielaniu pomocy, organizacje pozarządowe i urzędnicy potrafią ze sobą współpracować. U nas – często patrzą na siebie nieufnie. Jedni i drudzy uwielbiają narzekać na siebie nawzajem, chociaż nigdy nie zgodzą się tego powiedzieć pod nazwiskiem. Od urzędników słyszałem, że organizacje nie potrafią złożyć sensownego wniosku, że mają oczekiwania finansowe „z księżyca”, że są roszczeniowe i nie rozumieją polskiej racji stanu.

Organizacje powszechnie narzekają na niekompetencję urzędników, którzy rozliczają projekty i sprawdzają, czy zostały dobrze wykonane. – Monitoring ze strony Unii Europejskiej albo rządów zachodnich wygląda inaczej. Oni patrzą, czy projekt ma sens, czy ma przyszłość, czy zrealizował zakładane cele, czy się zgadza ze strategią. Nasi sprawdzają tabelki w budżecie i faktury. Ma się zgadzać co do grosza, co w trudnych warunkach na miejscu, przy zmiennych cenach i kursach walut, jest trudne – słyszę.

– Stwierdzenie o niekompetencji urzędników jest krzywdzące dla osób, które zajmują się rozliczaniem projektów. Nie można uznać za niekompetencję działań, które są zgodne z prawem obowiązującym w Polsce. Chodzi o pieniądze polskich podatników. Przy ich rozliczaniu urzędnicy obowiązani są stosować przepisy np. ustawy o finansach publicznych czy ustawy o rachunkowości – odpowiada rzecznik Wojciechowski. – Tam gdzie to możliwe i w ramach obowiązujących przepisów urzędnicy starają się uwzględniać specyfikę związaną z miejscem realizacji projektów rozwojowych.

Coraz bardziej profesjonalnie

– Mimo wszystko polska pomoc staje się z roku na rok coraz bardziej profesjonalna – mówi Marcin Wojtalik z Instytutu Globalnej Odpowiedzialności. – Przeprowadzana jest ocena skuteczności projektów. Na razie nie ma jeszcze oceny całej pomocy, ale to i tak duży krok do przodu.

Powstała rada konsultacyjna, odpowiedni departament w ministerstwie, a w 2011 r. Sejm po latach pracy uchwalił ustawę o polskiej pomocy rozwojowej. Powolutku, w akompaniamencie narzekania, w bólach i z mozołem gonimy światową czołówkę także w tej dziedzinie.

Problemy z pomocą rozwojową obrazują nasz dylemat cywilizacyjny: chcielibyśmy być krajem „pierwszego świata”, ale nie bardzo do tej roli dorastamy – i finansowo, i organizacyjnie. Mamy organizacje pozarządowe – ale są dużo mniejsze i biedniejsze od zachodnich. Mamy budżet na pomoc rozwojową – ale jest mały i chaotycznie wydawany. Mamy procedury – ale często je omijamy. Mamy strategie – ale często nie traktujemy ich do końca serio. W oczach świata jesteśmy już Zachodem i lubimy się za jego część uważać, ale w praktyce dystans nadal pozostaje duży. Tak jest w wielu dziedzinach polskiego życia. Wchodzimy na salony, ale ciągle słoma wystaje nam z butów.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną