Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Żarty na bok

Polska zmierza w stronę państwa autorytarnego

Klakierzy dobrej zmiany kontynuują dzieło. Klakierzy dobrej zmiany kontynuują dzieło. Utah International Mountain Forum / Flickr CC by 2.0
Upadek trójpodziału władzy i konstrukcja przemożnej roli władzy wykonawczej, kierowanej przez partię polityczną o charakterze wodzowskim, otwierają drogę dla praktyk totalitarnych wobec obywateli.

W 1984 r. Kim Ir Sen (właściwie Kim II Sung) odwiedził Polskę w ramach programu realizowanego przez reżim poststanu wojennego przyjmowania niemal każdego przywódcy zagranicznego. Wielki Wódz Republiki Północno-Koreańskiej peregrynował z Phenianu do Europy pociągiem (panicznie bał się latać samolotem). Akurat byłem w Warszawie w czasie jego wizyty. Na ulicach widziałem patrole złożone z polskich żołnierzy i agentów koreańskich. Podobno (podkreślam, że to informacja nieoficjalna) Koreańczycy domagali się, aby pierwsi byli uzbrojeni w broń z ostrymi nabojami. Władze polskie nie zgodziły się, gdyż obawiały się niekontrolowanej strzelaniny powodującej ofiary śmiertelne.

Straż Marszałkowska się zbroi

Bynajmniej nie zamierzam porównywać obecnej Polski z Koreą Północną. Niemniej historyjka zasłyszana w Warszawie 34 lata temu przypomniała mi się, gdy przeczytałem, że p. Kuchciński wydał zarządzenie, na mocy którego Straż Marszałkowska ma prawo mieć broń z ostrymi nabojami. Oto instrukcja: „Dopuszcza się, w szczególnie uzasadnionych przypadkach, noszenie przyznanej broni palnej z wprowadzonym nabojem do komory nabojowej. Po ustaniu przyczyny jej załadowania, z zachowaniem środków bezpieczeństwa, broń palną, z wyłączeniem rewolwerów, należy niezwłocznie rozładować” – chodzi o „sytuacje incydentalne i absolutnie nadzwyczajne”, podobnie jak to jest w innych służbach mundurowych. Policjanci czy żandarmi wojskowi mogą w każdej chwili zostać zaatakowani przez uzbrojonych ludzi i, siłą rzeczy, muszą mieć broń gotową do strzału. Nie bardzo jasne, z kim mają się ewentualnie mierzyć dzielni strażnicy marszałkowscy. Z uzbrojoną opozycją totalną? Z niepełnosprawnymi? Ze wścibskimi dziennikarzami? Tak czy inaczej widok pana marszałka zbiegającego rześkim krokiem z sejmowych schodów, otoczonego czterema ochroniarzami, robił spore wrażenie. Może nie takie jak niedawny widok elegancko ubranych ochroniarzy biegnących po obu stronach limuzyny wiozącej Kim Dzong Una w Singapurze, ale zawsze. Teraz p. Kuchciński będzie na pewno bezpieczniejszy.

Danie prawa sejmowym „marszałkowiczom” do noszenia naładowanej broni oznacza zezwolenie im na jej użycie albo na rozkaz, albo wedle ich własnej oceny. Nie będzie zbyt długiego czasu na medytowanie, czy dana sytuacja jest incydentalna (to dość paradne określenie) i absolutnie nadzwyczajna, czy też można rozładować broń (z wyłączeniem rewolwerów). Ot, cel, pal i po sprawie, aczkolwiek niewykluczone, że z konsekwencjami w postaci ofiar śmiertelnych.

Czytaj także: Rządy PiS, czyli nagromadzenie nonsensów

Narodowcy to szczerzy patrioci

A co gdy chłopcy ze Straży zechcą sobie postrzelać? Całkiem niedawno terytorialsi, czyli żołnierze Wojskowej Obrony Terytorialnej, urządzili sobie poligon w pobliżu domów mieszkalnych niedaleko Kazimierza Dolnego. Wyjaśnili, że chcieli zademonstrować gotowość bycia z tymi, których mają chronić. Coraz częściej czytamy o nadużywaniu przemocy przez siły porządkowe, o nierównym traktowaniu demonstrantów opozycyjnych i np. narodowców i tolerowaniu takowych zachowań przez najwyższych funkcjonariuszy publicznych. Skuto p. Frasyniuka – potrzebnie? „Zapewne nie” – odpowiada p. Morawiecki (junior). Rozbrajające.

Pan Rydzyk objaśnia: „Ja się na tych marszach niesamowicie buduję tym, jaka jest piękna młodzież”, tj. blokująca marsze równości. Przypuszczam, że pp. Brudzińskiemu i Błaszczakowi aż serce rośnie, gdy słyszą takie proklamacje swego dobrodzieja duchowego. Mają jak na dłoni uzasadnienie dla swego poglądu, że narodowcy to szczerzy patrioci i trudno dostrzec w ich hasłach czy zachowaniach cokolwiek niewłaściwego.

Odwet i presja wobec krytyków dobrej zmiany

Zapewne ktoś powie, że wyposażenie Straży Marszałkowskiej w broń gotową do strzału jest jeno manifestacją w kierunku zapobieżenia rozmaitym „warcholskim” zachowaniom tzw. totalniaków i ich zwolenników, że ostre naboje „na pewno” nie zostaną użyte. Może tak, może nie. Z drugiej strony obserwujemy eskalację rozmaitych kroków odwetowych lub przynajmniej presji, że takowe pojawią się wobec krytyków dobrej zmiany.

Wymienię tylko wyłączanie mikrofonu posłom, głównie opozycji, skandaliczny fakt odebrania paszportu służbowego jednemu z parlamentarzystów (uzasadnienie: istnieje obawa, że zachowa się niewłaściwie), kary finansowe dla posłów (znowu tylko opozycji) za niesubordynację w trakcie obrad (zapowiada się, że także poza parlamentem), nachalną propagandę o zdrajcach na żołdzie Brukseli czy skorumpowanej kaście sędziowskiej.

Klakierzy dobrej zmiany kontynuują dzieło. Oto wypowiedź pewnego profesora fizyki, człeka wielce bogobojnego: „Stowarzyszenie Iustitia powinno być natychmiast zdelegalizowane, a uczestnictwo w nim powinno być odnotowane w zawodowym życiorysie każdego sędziego, który jest jego członkiem. Bezkarność tych ludzi jest porażająca i nie może być dłużej tolerowana. Państwo nie może być bezsilne, jeśli ma być szanowane”. Gustaw Radbruch, wybitny niemiecki filozof prawa, otrzymał od władz niemieckich pismo – było to już w 1933 r. – że ponieważ jego postawa nie gwarantuje poszanowania zasad narodowo-socjalistycznego państwa, traci profesurę na uniwersytecie w Heidelbergu. Czyżby nasz profesor fizyki w domyśle sugerował, że należenie do stowarzyszenia Iustitia skutkuje wilczym biletem sędziego, i nie dostrzegał, że wzywa do powielania zasad represjonowania np. naukowców w stanie wojennym (ponoć sam był inwigilowany przez tajne służby PRL)? Przypomnę, że pierwsza wersja projektu ustawy o szkolnictwie wyższym przewidywała, że wszczęcie postępowania o przestępstwo z oskarżenia publicznego lub skarbowe przeciw nauczycielowi akademickiemu skutkuje utratą pracy. Protesty środowiska doprowadziły do odrzucenia tego pomysłu, ale być może tylko na pewien czas.

Stare dobre czasy PRL

Wspomniałem o ustawie o szkolnictwie wyższym, będącej akurat w końcowym stadium procedowania parlamentarnego (w dniu ukazania się niniejszego tekstu pewnie już będzie po głosowaniu w Senacie). W poprzednim felietonie przywołałem ją jako przykład jawnego lekceważenia parlamentu przez rząd. Dowiedziałem się, że zgłaszano w Senacie poprawki, ale skutecznie blokował je przedstawiciel MNiSzW, powiadając, że ministerstwo nie zgadza się na dalsze zmiany. Poprawki dotyczyły kwestii technicznych, np. niefortunnych zasad ewaluacji działalności naukowej, degradujących mniejsze uczelnie i całe ośrodki. Można by zrozumieć upór p. Gowina i p. Müllera (wiceminister w resorcie), gdyby gra szła o kwestie ważne dla polityki.

Tymczasem dyskusja środowiskowa skłoniła twórców ustawy do wycofania się z niektórych pomysłów ograniczających autonomię uczelni (patrz wyżej: sprawa utraty pracy przez nauczyciela akademickiego), natomiast sugestie w technicznych kwestiach organizacji nauki rozbijają się o postawę „my wiemy lepiej”. Towarzyszy temu niebywała propaganda sukcesu. Tzw. ustawa 2.0 jest przedstawiana jako konstytucja dla nauki i propozycja (oczywiście nie do odrzucenia) reformy innej niż wszystkie. Pan Gowin publikuje na stronie urzędu, którym kieruje, listy z poparciem od rozmaitych gremiów, ale pomija krytykę. Zupełnie jak w starych dobrych czasach PRL, gdy startował do działalności publicznej.

Nie filozuj, wykonuj rozkazy

Rząd, nie czekając na rozstrzygnięcie gremium pod prezydencją mgr Przyłębskiej (już jeden sędzia wskazany przez PiS ma dosyć jej kierowniczej roli), wniósł o zmianę ustawy o IPN, sławnego bubla legislacyjnego. Nowelizacja została uchwalona zdecydowaną większością głosów, także opozycji. Pan Suski, z zawodu technik teatralny, posłany w bój jako przewodniczący Komitetu Politycznego Prezesa Rady Ministrów oświecił posłów, że po co dyskusja, i tak zaraz to uchwalicie. Problem nie w tym, aby negować rolę rządu w procesie legislacyjnym. W samej rzeczy trudno sobie wyobrazić przygotowywanie aktów prawnych bez udziału wyspecjalizowanych agend rządowych. Nie ma też wątpliwości, że pierwsza nowelizacja ustawy o IPN nie powinna mieć miejsca, a jeśli już miała, p. Duda nie powinien jej podpisać – ale sygnował i schował się za plecami mgr Przyłębskiej. Ponieważ ta nie bardzo kwapiła się z procedowaniem, zadziałał za nią rząd (pomijam niezbyt jasny kontekst międzynarodowy).

Wycofanie się władz z niefortunnego pomysłu ewentualnej penalizacji ustaleń historyków było dyktowane niepodważalną racją stanu. Niemniej obcesowe i aroganckie zachowanie p. Suskiego wobec posłów jest przekazem dla parlamentarzystów, że mają głosować tak, jak jest im przykazane przez Komitet Polityczny partii rządzącej. Jak w wojsku: „szeregowy, nie filozujcie, tylko wykonujcie rozkazy, dyskutować se możecie w domu”. Pan Morawiecki nie omieszkał zauważyć, że Polska wcale nie wycofała się z pierwotnego projektu, uzyskała dzięki niemu więcej, niż zamierzała, a możliwość wszczynania spraw cywilnych jest mocniejszym orężem ochrony dobrego imienia Polski niż korzystanie z przepisów karnych. Przykro czytać takowe androny polityczno-prawne.

Upadek trójpodziału władzy

Powoli (czy też nawet szybko) kończy się trójpodział władzy w państwie dobrej zmiany, a co więcej, rządowi oficjele otwarcie to przyznają. Rząd rządzi, a partia kieruje, jak przed 1989 r. Władza ustawodawcza ma być jeno parawanem dla władzy wykonawczej, a sądowa niech zajmuje się sprawami cywilnymi i karnymi, ale nie konstytucyjnymi, bo te są zastrzeżone dla kogoś innego. I trzecia władza nich będzie grzeczna, w szczególności niech nie bawi się w jakieś podejrzane i niepotrzebne panny Justicje, gdyż zostanie to wpisane do akt sędziowskich i np. spowoduje przeniesienie w stan spoczynku, np. z powodu reorganizacji takiego lub innego sądu rejonowego.

Powoli wracamy do czasów, gdy mówiono, że nie matura, lecz chęć szczera zrobi z ciebie oficera. Ot np. kandydat na ławnika w Sądzie Najwyższym powie, że pracuje z trzylatkami, i stąd wie, co jest sprawiedliwe, a co nie – lub że ma dobre chęci, prawa wprawdzie nie zna, ale douczy się i wszystko będzie OK. Senatorowie dokonają głębokiej zadumy (przypomnę, że wedle p. Karczewskiego Senat RP jest izbą refleksji) i uznają, że tacy kandydaci winni zostać ławnikami. Czas przyszły jest zresztą nieuzasadniony, ponieważ to już się stało.

I właśnie upadek trójpodziału władzy i konstrukcja przemożnej roli władzy wykonawczej, kierowanej przez partię polityczną o charakterze wodzowskim, otwierają drogę dla praktyk totalitarnych wobec obywateli. Zaczyna się od pozornie niewinnego wynoszenia demonstrantów, ale gdzieś na końcu znajduje się użycie broni palnej w Sejmie. Można oczywiście pocieszać się tym, że to zaledwie majaczy na dalekim horyzoncie jako fantazmat opozycji w celu zdyskredytowania Narodu i Państwa Polskiego, oczywiście za obce pieniądze, ale lepiej dmuchać na zimne lub raczej już letnie. Wbrew wielu krytykom dobrej zmiany nie twierdzę, że zmierzamy w kierunku dyktatury, ale groźba państwa autorytarnego jest całkiem realna.

PS Pan Gmyz, ksywa „Trotyl”, oświadczył: „Sorry, ale jak słyszę, że taka szlampa jak I prezes SN robi za wzór cnót, to mi się miesiączka cofa”. Ponoć został ukarany przez kierownictwo TVP za te słowa, ale nie podano, za które. Przypuszczam, że za końcowe, tj. „mi się miesiączka cofa”, gdyż w ten sposób naruszył poprawność polityczną w kwestii swego gendera.

A oto jeden z krążących memów. Bóg Ojciec rozkłada ręce i mówi: „W Polsce nie będzie Sądu Ostatecznego. Jestem za stary na sędziego”. Pewnie dlatego p. Morawiecki zawierzył Polskę Czarnej Madonnie – gdyż jest młodsza. Notabene takie polityczno-religijne rytuały są typowe dla autorytaryzmu, podobnie jak niewybredna propaganda sukcesu.

Reklama
Reklama