Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Andrzej Duda ucieka za granicę

Prezydent poniósł serię porażek w kraju. Prezydent poniósł serię porażek w kraju. Jakub Szymczuk / Kancelaria Prezydenta RP
Po serii porażek zmarginalizowany w polityce krajowej prezydent szuka sukcesów w polityce międzynarodowej. Może to nieco poprawić jego pozycję, ale tylko na chwilę.

Andrzej Duda spotka się we wtorek 18 września z prezydentem USA Donaldem Trumpem. Wizytę w Białym Domu trudno traktować jako sukces, bo dochodzi do niej dopiero w czwartym roku prezydentury Dudy. Tylko w ubiegłym roku Trumpa odwiedziło 34 przywódców, w tym przedstawiciele Libanu, Finlandii, Gwatemali, Peru czy Wietnamu, co pokazuje, że nie jest to nie wiadomo jaki zaszczyt, który spotyka tylko wybrańców.

Czytaj też: Bałagan u prezydenta

Dymisje i konflikty

Spotkanie Trumpa z Dudą to zresztą pewnego rodzaju nagroda pocieszenia. Jego późny termin potwierdza informacje Onetu, że kontakty USA z Polską na najwyższym szczeblu zostały zamrożone do czasu wycofania się Warszawy z najbardziej kontrowersyjnych zapisów ustawy o IPN, co nastąpiło pod koniec czerwca.

Otoczenie prezydenta będzie chciało jednak sprzedać wizytę w Białym Domu jako wielki sukces, bo ma ona odwrócić uwagę od czarnej serii prezydenta w polityce krajowej. Po Pałacu Prezydenckim hula wiatr, odchodzą z niego kolejni współpracownicy – po rzeczniku prezydenta Krzysztofie Łapińskim z pracy ma zrezygnować Dorota Skrzypek, bliska współpracowniczka pierwszej damy Agaty Kornhauser-Dudy, wdowa po byłym szefie NBP Sławomirze Skrzypku, który zginął w Smoleńsku.

Łapiński był już trzecim rzecznikiem prezydenta od początku kadencji, zastąpił go nieznany pisowski piarowiec Błażej Spychalski. Z otoczenia prezydenta dobiegają nieoficjalne informacje o wewnętrznych konfliktach i możliwych kolejnych dymisjach.

Czytaj też: Czy Duda kupi Homara

Otworzą następny?

Największą z serii porażek było lipcowe fiasko prezydenckiej inicjatywy referendum konsultacyjnego w sprawie zmian w konstytucji. Duda ogłosił ten pomysł jeszcze 3 maja 2017 r., objechał kraj z serią wizyt, celebrował ogłaszanie proponowanych pytań. Tylko po to, by partia, z której się wywodzi, demonstracyjnie utopiła tę inicjatywę w Senacie. Senatorzy PiS gremialnie nie wzięli udziału w głosowaniu, co sprawiło, ze referendum przepadło.

Potem jeszcze marszałek Senatu Stanisław Karczewski i publiczna telewizja w całkowitym oderwaniu od faktów próbowali twierdzić, że to... wina Platformy, bo senatorowie opozycyjnej partii głosowali przeciw. Takich banialuk nie da się jednak bezkarnie opowiadać i, wbrew nadziejom Jacka Kurskiego, lud tego jakoś nie kupił.

Symbolem nieudolności i braku empatii prezydenta był niedawny występ Dudy w Zgorzelcu, gdzie na informację o zamknięciu lokalnego zakładu pracy odpowiedział: „Proszę się nie martwić, otworzą następny”. To wpadka na miarę rady „zmienić pracę i wziąć kredyt” wygłoszonej u schyłku kampanii wyborczej przez Bronisława Komorowskiego.

Od prezydenta odwróciła się nawet część pisowskiego elektoratu, która nie może przyjąć do wiadomości jego kolejnych wet (ostatnio w sprawie ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego i tzw. ustawy degradacyjnej). Wydaje się jednak, że – w przeciwieństwie do lipcowych wet w sprawie ustaw sądowych – te ostatnie przebłyski samodzielności nie dają mu korzyści w elektoracie centrowym, pozapisowskim.

Nic dziwnego, że w sierpniu zaufanie do prezydenta w sondażu CBOS spadło do najniższego poziomu od początku kadencji (choć 66 proc. wciąż wygląda porządnie). Prezydent próbuje odbudowywać wiarygodność w PiS, zaostrzając retorycznie kurs (stąd słynne już słowa z Leżajska o Unii jako „wyimaginowanej wspólnocie, która nam niewiele daje”). Ale przywrócić pozycję w żelaznym elektoracie partii będzie mu niezwykle trudno.

Czytaj też: Czego chcemy od Ameryki

Nie da się uciec, nawet do Australii

Prezydent próbuje zaistnieć w tematyce międzynarodowej, tak jak na początku kadencji, kiedy Jarosław Kaczyński zredukował jego rolę do posłusznego notariusza obozu władzy. To wówczas Duda mocno angażował się w przygotowanie szczytu NATO czy budowanie inicjatywy Trójmorza (Adriatyk–Bałtyk–Morze Czarne).

Dziś, gdy w krajowej polityce prezydent znów przestaje odgrywać znaczącą rolę, wraca do tych tematów: przed wizytą w USA Duda jedzie do Bukaresztu na szczyt Trójmorza. Prezydencki doradca Andrzej Zybertowicz nazwał zresztą tę mgławicową konstelację państw naszego regionu „planem B na wypadek upadku Unii Europejskiej”, choć wiadomo, że wystarczy silniejszy podmuch wiatru, żeby zburzyć tę nietrwałą konstrukcję.

Zwiększeniu zaangażowania prezydenta w politykę międzynarodową sprzyja fakt, że jego najważniejszym doradcą po odejściu Łapińskiego jest szef gabinetu Krzysztof Szczerski, specjalista od spraw zagranicznych. Problem w tym, że nawet w dyplomacji (zgodnie z konstytucją) pozycja prezydenta zależy od rządu, co dobitnie pokazała sprawa australijskich fregat. O tym, iż premier Morawiecki utrącił ich zakup, prezydent dowiedział się, zanim wsiadł w samolot na antypody.

Od krajowej polityki, okazuje się, nie da się uciec nawet do Australii czy do Białego Domu. Nawet jeśli Andrzej Duda przywiezie z Waszyngtonu jakiś symboliczny sukces, to będzie musiał powrócić do mozolnego układania się z obozem władzy. Obozem, w którym odgrywa coraz mniej istotną rolę – może coś od czasu do czasu zburzyć przy pomocy weta, ale budować jest mu coraz trudniej.

Reklama
Reklama