Za czasów Donalda Tuska w każdej kampanii Platforma ogłaszała transfery znanych nazwisk z konkurencyjnych ugrupowań. Najczęściej było to po jednym znanym polityku z prawa i z lewa, żeby pokazać, że PO jest partią centrum, która może przyciągać wyborców z obu stron politycznego spektrum. Przykładowo w kampanii europejskiej 2009 r. z list PO kandydowali dawna minister ds. europejskich z rządów SLD Danuta Hübner oraz były szef AWS Marian Krzaklewski. Z kolei w kampanii parlamentarnej 2011 r. do Platformy dołączyli Bartosz Arłukowicz i Joanna Kluzik-Rostkowska.
Czytaj też: Lewica razem, ale jak
Przejmowanie lewicy hurtem
W tym roku Platforma bierze konkurentów z lewicy hurtem. Już w wyborach europejskich na swoje listy przygarnęła byłych premierów Włodzimierza Cimoszewicza, Leszka Millera i Marka Belkę – zanim jeszcze doszło do zawarcia Koalicji Europejskiej z SLD. Teraz partia Włodzimierza Czarzastego dostała od Grzegorza Schetyny czarną polewkę, ale listy PO mają zasilić kolejne znane twarze lewicy, m.in. Jerzy Wenderlich (kandydat do Senatu), Katarzyna Piekarska czy Grzegorz Napieralski (który już wcześniej wszedł do Senatu z poparciem Platformy) oraz lokalni działacze. Już przed ubiegłorocznymi wyborami samorządowymi do budowanej przez Platformę koalicji dołączyła Barbara Nowacka, która była twarzą lewicy w wyborach parlamentarnych w 2015 r.
To kolejny przykład tego, jak Schetyna postrzega uprawianie polityki: jeśli u swojego partnera wyczuje słabość, natychmiast stara się ją wykorzystać. A jeśli to możliwe, wchłonąć do swojej partii, tak jak to się stało choćby z Nowoczesną. To taki polityczny darwinizm, w którym silniejszy przy każdej okazji próbuje pożreć słabszego. Teraz jego ofiarą ma się stać SLD. Gdy sporo znanych polityków tej formacji znajdzie się na listach Platformy, pójdzie za nimi duża część już i tak kurczącego się elektoratu. Przy Sojuszu może zostać go niewiele.
Swoją drogą Schetyna jeszcze niedawno mówił o budowaniu „konserwatywnej kotwicy” w PO. Teraz wydaje się, że robi wszystko, by wzmocnić narrację Władysława Kosiniaka-Kamysza – że w opozycji centroprawicowy PSL konkuruje z dwoma lewicowymi blokami: listą lewicy i Koalicją Obywatelską.
Baczyński: Dwie opozycje i pół
Schetyna stawia na hegemonię
Krótkoterminowo i z punktu widzenia partyjnego interesu trudno mieć do Schetyny pretensje. Politycy lewicy czy wcześniej Nowoczesnej, widząc słabość swoich ugrupowań, pewnie sami do niego przechodzili. Grzech było nie skorzystać. A Schetyna ewidentnie stawia na hegemonię na opozycji i zdobycie zdecydowanej przewagi swojej partii nad konkurentami. Zamiast mieć trudną do zarządzania koalicję autonomicznych partii, woli swoje karne wojsko. W tej filozofii dopiero z pozycji silnego i łatwo sterownego ugrupowania można startować do walki o zwycięstwo.
Gdy jednak spojrzeć na to z drugiej strony i zadać sobie pytanie, czy ruch Schetyny przybliża czy oddala opozycję od odsunięcia PiS od władzy – a taki cel deklarują ich liderzy i tego oczekują ich wyborcy – sprawa robi się dużo trudniejsza. Kiedy wiadomo już było, że w kolejnej kampanii opozycji nie uda się utrzymać Koalicji Europejskiej, wielu polityków (w tym np. Joanna Mucha z PO) i publicystów (np. Jacek Nizinkiewicz z „Rzeczpospolitej”) apelowało o pakt o nieagresji wśród partii opozycyjnych. Trudno o większe naruszenie takiego paktu niż przejmowanie polityków z innego ugrupowania.
Czytaj też: Scenariusze na jesienną kampanię wyborczą
Liczy się skuteczność
Niektórzy politolodzy tworzą kalkulacje, z których wynika, że opozycja podzielona na trzy bloki ma szansę na przejęcie władzy, nawet jeśli wybory wygrałby PiS. Poparcie Zjednoczonej Prawicy oraz partii opozycyjnych (PO, SLD, PSL, Wiosna, Razem) jest do siebie zbliżone. O tzw. wariancie portugalskim mówił „Dziennikowi Gazecie Prawnej” politolog Jarosław Flis. W 2015 r. w tym kraju wybory wygrała parta rządząca, ale nowy gabinet powołała koalicja partii opozycyjnych. Z podobną sytuacją mieliśmy w tym roku do czynienia w Estonii, gdzie koalicja mniejszych partii powołała rząd z pominięciem zwycięzcy głosowania.
Te kalkulacje oparte są na jednym założeniu: że głosy wyborców opozycyjnych się nie zmarnują. Jeśli lewica lub PSL znajdą się pod progiem, PiS ma w kieszeni zwycięstwo, większość w Sejmie i utrzymanie władzy. Jeśli więc Schetyna nawet wzmocni swoją partię o kilka punktów procentowych, ale zatopi SLD, skończy się to fatalnie. Nie mówiąc już o tym, że jeśli po wyborach jednak przyjdzie budować jakąś opozycyjną koalicję, to potrzebne do tego będzie elementarne zaufanie między liderami poszczególnych partii. Ruchy Schetyny na pewno nie pomagają go zbudować.
Kij ma dwa końce. Schetyna bezwzględnie wykorzystuje każdą słabość konkurentów na opozycji, ale w takiej grze liczy się rezultat. Jeśli lider PO odbierze władzę PiS i będzie w stanie stworzyć silny rząd, wygra. Jeśli zakonserwuje obecny układ przy władzy, będzie to oznaczało klęskę jego, całej opozycji i jej wyborców.