Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

MiG-29 znowu w powietrzu

Airwolfhound from Hertfordshire, UK, Mig 29 - RIAT 2016 / Wikipedia
Po ponad dziewięciu miesiącach od ostatniego wypadku MiG-29 podjęto w końcu trudną decyzję: wznawiamy na nich loty. MiG-29 będą musiały wrócić do latania, bo z F-16 zaczęło być nie najlepiej.
Michał Fiszer/Polityka

Lotnictwo jest jedną z tych dziedzin działalności człowieka, w której nie toleruje się picu. Bylejakość i słynne „jakoś to będzie” zawsze i nieuchronnie kończy się tak samo. Jak w 2008 r. pod Mirosławcem i w 2010 r. wiadomo gdzie. Jak to się stało, że przez prawie 28 lat latano w Polsce na MiG-29 bez żadnej poważniejszej awarii, a potem – w czasie nieco ponad roku – straciliśmy trzy kolejne samoloty, co kosztowało życie jednego z pilotów?

Czytaj także: Pilot MiG-29 przeżył katastrofę myśliwca pod Warszawą

MiG-29 wraca do latania

Po ponad dziewięciu miesiącach od ostatniego wypadku MiG-29 podjęto w końcu trudną decyzję: wznawiamy na nich loty. MiG-29 będą musiały wrócić do latania, bo z F-16 zaczęło być nie najlepiej – ich sprawność ostatnio pozostawia wiele do życzenia. Chodzi o konieczność dozoru przestrzeni powietrznej Polski w czasie pokoju, tzw. air policing. To bardzo ważne zadanie, bo bez takiego dozoru w przestrzeni powietrznej zaczyna się robić bałagan stwarzający niebezpieczeństwo dla zwykłego, cywilnego ruchu lotniczego. Czy to poważne niebezpieczeństwo? A znacie państwo jakieś inne?

Doświadczenie państw niedozorujących przestrzeni powietrznej pokazuje, że:

  • nad ich krajem latają sobie w najlepsze samoloty rozpoznawcze innych państw, oczywiście bez żadnej koordynacji ze służbą ruchu lotniczego;
  • całkiem często załogi różnych samolotów wykonują lot bez ważnej zgody służb ruchu lotniczego lub niezgodnie z wydaną zgodą, samowolnie zmieniając trasę czy wysokość lotu;
  • z sytuacji na potęgę korzystają powietrzni przemytnicy;
  • od czasu do czasu jakaś zbłąkana duszyczka zgubi się w powietrzu i rozpaczliwie potrzebuje pomocy kogoś, kto by ją sprowadził bezpiecznie na ziemię;
  • istnieje realna groźba wykorzystania statków powietrznych przez terrorystów.

Poza zbłąkanymi duszyczkami wszelkie pozostałe przypadki są zdecydowanie ograniczone w liczbie – świadomość pilnowania przestrzeni powietrznej przez wojskowe uzbrojone myśliwce robi swoje. W końcu mało kto lubi na własną rękę sprawdzać skuteczność rakiety kierowanej powietrze–powietrze czy wytrzymałość pilotowanego przez siebie statku powietrznego na długą serię z działka. Efekt pewnego żółtego pudełka wiszącego na słupku na poboczu drogi, na widok którego wszyscy kierowcy stają się jacyś grzeczniejsi.

Czy samoloty są bezpieczne?

Powinniśmy raczej zapytać, czy MiG-29 będą ulegać śmiertelnym dla nich awariom. Bo latanie naddźwiękowym myśliwcem samo w sobie jest niebezpieczne. Nawet w czasie pokoju. Próbowaliście kiedyś ostrej walki powietrznej w układzie dwa na dwa albo cztery na cztery samoloty? Kiedy cztery czy osiem samolotów wykonuje ostre manewry tuż obok siebie, lecąc z prędkością 200–250 m/s? Prawdziwa walka na wojnie wcale nie będzie bezpieczniejsza. Niebezpieczeństwo jest wpisane w zawód pilota wojskowego i wykonujący ten zawód musi się z tym pogodzić albo poszukać czegoś łatwiejszego, zostać cyrkowcem lub kaskaderem.

Jednak narażanie życia pilota bez sensu poprzez zmuszanie go do latania rozsypującym się samolotem jest bez wątpienia zbrodnią. W tym momencie wraca kwestia rzeczywistej sprawności MiG-29.

Przyczyny szybkiego spadku ich sprawności są dwie. Po pierwsze, w znacznym stopniu dotyczą one samolotów otrzymanych od Niemiec. Tych postenerdowskich. To właśnie na takim zginął pilot, po tym gdy (najprawdopodobniej, bo oficjalnie jeszcze tego nie ogłoszono) rozszczelnił się w nim główny zbiornik paliwa, na MiG-29 stanowiący element struktury siłowej płatowca. W wyniku tego wylało się z samolotu paliwo w locie, a bez paliwa oba silniki się zatrzymały. Drugi groźny przypadek na tej eksniemieckiej partii samolotów to pożar przy próbie uruchomienia silników na ziemi, który zniszczył czwartego MiG-29 11 czerwca 2016 r. na lotnisku w Malborku. Trzeci to nagła dehermetyzacja kabiny na dużej wysokości, która miała miejsce 15 lutego 2019 r. Tym razem pilot wylądował, ale trafił do szpitala.

Wszystkie trzy wypadki mają jedno źródło – eksniemieckie samoloty są „zarżnięte”. Było o tym wiadomo od samego początku, ale ówczesne władze szukały oszczędności. Zamiast kupować za ciężkie pieniądze cztery eskadry F-16 (60 samolotów, po 15 na eskadrę), jak pierwotnie planowano, chętnie wzięto od Niemców 22 MiG-29 po byłej NRD, płacąc symboliczne euro od sztuki.

Poenerdowski złom za 1 euro

Dlaczego akurat niemieckie samoloty są tak wyeksploatowane? Po zjednoczeniu Niemiec MiG-29 jako jedyne samoloty bojowe zostały zatrzymane w uzbrojeniu. Nie dlatego, że były całkiem dobre jako myśliwce, bo nie były kompatybilne z resztą sprzętu NATO, tylko dlatego że państwa NATO zyskały unikalną możliwość ćwiczenia walk z realnym, a nie symulowanym potencjalnym przeciwnikiem. Zamiast normalnej eksploatacji, w ramach której wykonuje się różnorodne loty, samoloty wysyłano na nieustające walki powietrzne z każdym, kto chciał sobie poćwiczyć. Taki latający worek treningowy można powiedzieć. Dla Amerykanów, Niemców, Anglików… Co dzisiaj w planie? Walka z amerykańskimi F-16. A po południu – z brytyjskimi Tornado. Pod wieczór – walka z francuskimi Mirage.

Kiedy oddano nam te samoloty, ledwo trzymały się kupy. Moim zdaniem i tak zrobiliśmy dobry interes, bo za jedno euro tyle aluminium, miedzi z przewodów, a nawet złota z pozłacanych styków elektrycznych na skupie miało znacznie większą wartość. Tyle że myśmy się uparli, żeby na nich latać. Po przeglądach okazało się, że poskładać do kupy da się tylko połowę z nich. Wybrane egzemplarze trafiły na remonty, w czasie których doprowadzono je do stanu użyteczności. Nie na długo, jak się jednak okazuje. Wydaje się, że te poniemieckie maszyny raczej dobiegły kresu swojej eksploatacji.

Czytaj także: Tak złej sytuacji w lotnictwie wojskowym nie było nigdy

I reszta - 12 oryginalnych, 10 byłych czeskich MiG 29

A co z pozostałymi? Z tymi nie jest tak źle. Oprócz tych eksniemieckich mamy jeszcze 12 oryginalnie dostarczonych i 10 eksczeskich, razem 22 samoloty. A właściwie mieliśmy, bo w ostatnich wypadkach stracono jeden z oryginalnej dostawy i jeden były czeski. Czyli zostało 20. Okazuje się jednak, że je też trzeba dokładnie przejrzeć. I zrewidować jakość przeprowadzonych na nich w Polsce remontów, bo według nieoficjalnych informacji z tymi było raczej krucho. Właśnie dlatego pojawiły się obawy i narzekania pilotów… Sprawy nie dało się zamieść pod dywan, kiedy okazało się, że przyczyną śmierci pilota był właśnie wadliwie przeprowadzony remont fotela katapultowego. I tak z fotela katapultowego, który należy do najbezpieczniejszych na świecie, uczyniono śmiertelną pułapkę.

Przyczyną awarii fotela było zamontowanie na nim wadliwej podkładki w jednym z cylindrów. Oczywiście wszystkie podkładki zostały w fotelach wymienione na wykonane właściwie. Przeprowadzone próby podobno potwierdziły, że teraz fotele są bezpieczne. Obyśmy jednak nie musieli znów tego testować w praktyce.

Czytaj także: Pilot polskiego myśliwca o kulisach swojej pracy

MiG-29 w systemie obronnym RP

Utrzymanie tych myśliwców w służbie ma pewien sens, ale od razu trzeba stwierdzić – myśliwce te nie są filarem polskiej obronności. Ich wartość bojowa jest minimalna, mówiąc bardzo oględnie. Mimo kupienia pewnej ich partii na Ukrainie brakuje nam rakiet średniego zasięgu typu R-27. Obecnie polegamy więc na rakietach bliskiego zasięgu typu R-60 i R-73. Oczywiście, oba typy pochodzą jeszcze z dawnego Związku Radzieckiego. Swego czasu były nawet bardzo skuteczne. MiG-29 może więc zwalczać wrogie samoloty tylko z bliska, bo nie mamy jego najważniejszych rakiet, a jego nigdy niezmodernizowany radar może być łatwo zakłócony. Na wojnie raczej nie będzie można na nich specjalnie polegać.

Trzeba mieć nadzieję, że do momentu ich wymiany na nowe typy wojny nie będzie. Co jest zresztą dość prawdopodobne, bo Rosja jest obecnie mocno zaangażowana w Syrii i na Ukrainie. Osobiście uważam, że dziś nam nic nie grozi, co oczywiście nie oznacza, że ta sytuacja będzie trwała wiecznie. Jak uczy nas historia – wszystko się zmienia, a na świecie nic trwałego nie ma.

Powszechnie wiadomo, że najlepszym sposobem na uniknięcie wojny jest dobre do niej przygotowanie. Dlatego uważam, że prace zmierzające do wymiany Su-22 i MiG-29 na samoloty produkcji zachodniej powinny być kontynuowane z najwyższym priorytetem. Jak wiadomo, planujemy zakup dwóch eskadr F-35, a niedawno ogłoszono, że dokupimy wreszcie czwartą, a być może nawet piątą eskadrę F-16. Dwie eskadry F-35 i jedna eskadra F-16 pozwoli na wycofanie obecnie eksploatowanych artefaktów radzieckiej techniki lotniczej w postaci Su-22 i MiG-29 i zastąpienie ich pełnowartościowymi narzędziami bojowymi. Co z pewnością wzmocni nasze zdolności bojowe.

Po co nam więc przestarzałe MiG-29?

Obecna decyzja o utrzymaniu MiG-29 jest motywowana chęcią utrzymania zdolności do prowadzenia dozoru polskiej przestrzeni powietrznej. Co – jak na wstępie zaznaczyłem – ma żywotne dla nas znaczenie. Do tych zadań MiG-29 nadają się doskonale, bez problemu są w stanie przepędzić intruza, postraszyć niezdyscyplinowanego pilota czy uratować zabłąkaną duszyczkę, a nawet zestrzelić przemytnika, gdyby ktoś zdecydował się na tak radykalne działania, jakie Amerykanie prowadzą na granicy z Meksykiem, także w powietrzu.

Przede wszystkim pozwolą jednak zatrzymać w służbie doświadczonych pilotów, techników wszelkich specjalności, meteorologów, kontrolerów ruchu lotniczego, logistyków, specjalistów od utrzymania lotniska i cały personel posiadający specyficzne umiejętności znane tylko w lotnictwie wojskowym. To właśnie oni stworzą gros personelu jednostek, które otrzymają nowe typy samolotów bojowych. Piloci na przykład mogą zostać przeszkoleni na F-16, do czego z powodzeniem można wykorzystać o wiele tańsze w eksploatacji M-346 Bielik (mają kabiny dostosowane do nauki obsługi systemów F-16) używane w Dęblinie. Tymczasem doświadczonych na F-16 pilotów można skierować na najnowsze F-35, wymagające najwyższych kwalifikacji. Zebrali oni dość duże doświadczenie w lataniu na całkiem nowoczesnym (w wersji zakupionej przez Polskę) samolocie amerykańskim, by raczej gładko przesiąść się na jeszcze nowsze myśliwce. Wydrenowanie jednostek F-16 z wielu dobrych pilotów skierowanych na F-35 można łatwo załatać przeszkolonymi równolegle byłymi pilotami MiG-29 i Su-22.

Czytaj także: Katastrofy przedsmoleńskie. Zginęły w nich tysiące pasażerów, w tym głowy państw i szef ONZ

Nikt już nie ma nawyków

To prawda. Nikt w Polsce nie ma już aktualnego dopuszczenia do latania na MiG-29. W lotnictwie jest bowiem tak, że ważne uprawnienia do pilotowania danego samolotu ma się tylko pod warunkiem systematycznego wykonywania lotów w dzień i w nocy przy różnych warunkach atmosferycznych. Najpierw traci się uprawnienia do latania w nocy według przyrządów, a najpóźniej – do latania w dzień przy dobrej pogodzie. Nie tak, jak w przypadku kierowcy, u którego prawo jazdy może leżeć przez dziesięć lat w szufladzie, a kiedy w końcu kupi sobie samochód, może wsiąść i jechać. W lotnictwie na każdy typ robi się oddzielne uprawnienia i mają one datę przydatności do użycia. Przedłużaną tylko przez systematyczne wykonywanie lotów w danych warunkach i na dane zadania (walka powietrzna, atakowanie celów naziemnych, loty koszące, loty nad morzem, loty stratosferyczne itd.). Bo na każde z tych zadań robi się oddzielne dopuszczenia, zakończone odpowiednim egzaminem. Nieustanne zdawanie różnych egzaminów przez pilota jest również wpisane w ten zawód.

Skoro nikt nie może na MiG-29 w ogóle latać, to kto przywróci te uprawnienia naszym dowódcom i instruktorom, którzy z kolei przywrócą te uprawnienia pozostałym pilotom? Taki proces w lotnictwie nazywa się „wznowienie nawyków”. Najprościej do „wznowienia nawyków” jest zakontraktować zagranicznych instruktorów, mających uprawnienia na MiG-29. Z Ukrainy lub z Białorusi, no bo chyba nie z Rosji. Ale są też i inne sposoby na obejście kosztownego kontraktu.

Jednym z nich jest wykorzystanie pilota oblatywacza. Jest w lotnictwie kilku pilotów MiG-29, mających uprawnienia do wykonywania lotów próbnych czy nawet doświadczalnych, na przykład na oblot właśnie zmodernizowanego samolotu. Na którym nikt wcześniej nie latał, bo modernizacja jest świeża i trzeba sprawdzić, jak to wszystko faktycznie funkcjonuje w powietrzu. Z oczywistych względów, zanim zmodernizowany samolot wykona swój pierwszy, dziewiczy lot, nikt na niego uprawnień nie ma. Dlatego właśnie uprawnienia do oblotów nadaje się (znów po odpowiednich egzaminach) najbardziej doświadczonym i predysponowanym do tego pilotom.

Teraz można ich znów wykorzystać. Niech wykonają pierwsze loty na znanych im dobrze MiG-29 na zasadzie oblotu technicznego, jak gdyby oblatywali samolot po modernizacji. Według tych samych procedur i reguł. Wtedy sami odzyskaliby utracone nawyki i mogliby oni wznawiać innych. Problem rozwiązany? Ja wiem, że to swego rodzaju „łata”, ale sposób nie tylko możliwy, ale wręcz zgodny z przepisami. I całkiem rozsądny.

Samolot nie toleruje picu

Jeśli latanie myśliwcem naddźwiękowym z założenia nie może być bezpieczne, to jednak rzetelne przygotowanie się do lotu, poważne traktowanie swoich obowiązków przez każdego: pilota, kontrolera ruchu lotniczego, technika obsługującego samolot, inżyniera nadzorującego jego remont w zakładzie remontowym, w ogóle przez każdego, pozwala na radykalne zmniejszenie tego niebezpieczeństwa. Samolot nie toleruje picu. Nie rozumie tego naszego „wicie, rozumicie”. Ani „jakoś to będzie”. I co jest najpiękniejszego w samolocie? Ta jego absolutna bezstronność. Jednakowo traktuje podporucznika i generała, nie patrzy na stopień. Nawet jak się ma wujka na kierowniczym stanowisku partyjnym, to też nie pomaga. Samolot jednakowo karze błędy, niewiedzę, lekceważenie obowiązków i ludzką głupotę. Niezależnie od stopnia, stanowiska i wujka.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama