Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

28 czerwca nie będzie wyborów?

Marszałek Tomasz Grodzki zapowiedział posiedzenie Senatu na przyszły tydzień. Marszałek Tomasz Grodzki zapowiedział posiedzenie Senatu na przyszły tydzień. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Miały być 10 maja, potem była mowa o 23 maja, a gdy i z tych planów nic nie wyszło, stanęło na 28 czerwca. Część opozycji przekonuje, że i za miesiąc PiS-owi nie uda się przeprowadzić wyborów.

Nowa ustawa wyborcza dopiero w połowie przyszłego tygodnia wróci z Senatu do Sejmu (posiedzenie izby wyższej zaplanowano na 1–3 czerwca). Z poprawką wprowadzającą vacatio legis, ponieważ marszałek Senatu oraz przedstawiciele opozycji mają wątpliwości co do konstytucyjności czerwcowych wyborów.

Czytaj też: Druga tura coraz bardziej prawdopodobna

O co chodzi opozycji?

Według Tomasza Grodzkiego legalny sposób na przeprowadzenie elekcji gwarantowałaby: dymisja prezydenta, wprowadzenie stanu klęski żywiołowej bądź ogłoszenie wyborów po upływie kadencji Andrzeja Dudy (kończy się 6 sierpnia). Podobne zastrzeżenia zgłasza prof. Ewa Łętowska. Politycy Platformy twierdzą, że nawet jeśli ustawa przejdzie w przyszły czwartek błyskawicznie przez Sejm, poprawki Senatu zostaną odrzucone, prezydent w swoim zwyczaju natychmiast ją podpisze, a marszałek Elżbieta Witek chwilę potem ogłosi datę wyborów, władza nie wyrobi się z organizacją głosowania w planowanym terminie. I kolejny raz PiS będzie musiał wycofać się ze swoich zapowiedzi.

W PiS widać pewną nerwowość: spodziewano się, że opozycyjny Senat – także pod naciskami polityków Lewicy, którzy z powodu marnego sondażowego wyniku ich kandydata chcieliby już mieć te wybory za sobą – nie będzie zwlekał z głosowaniem nad ustawą. Stąd dzisiejsza, miejscami emocjonalna konferencja Elżbiety Witek, która wielokrotnie zarzucała Grodzkiemu, że nie dotrzymuje słowa. Marszałek Sejmu pytała: „O co chodzi opozycji? Skąd ta obstrukcja?!”. I straszyła kandydatów audytem komitetów wyborczych: rozliczaniem starej kampanii w czasie nowej. Ale też na końcu wspomniała, że data 28 czerwca nie jest jedyną, którą bierze pod uwagę.

Czytaj też: Trzaskowski wchodzi do gry

Jeśli prezes się uprze…

Opozycja chce upokorzyć rządzących, a przede wszystkim poirytować prezesa PiS, zmuszając do kolejnej zmiany terminu wyborów prezydenckich. Platformersi nie ukrywają, że chodzi też o zyskanie dodatkowych tygodni na kampanię. Nie boją się, że marszałek Witek da im raptem kilkadziesiąt godzin na zebranie minimum 100 tys. podpisów pod zgłoszeniem Rafała Trzaskowskiego – a na to się zanosi, jeśli data wyborów zostanie ogłoszona dopiero 4 czerwca. Przeciwnie, niektórzy twierdzą, że może to tylko przysłużyć się ich kandydatowi, bo zmobilizuje ludzi do pomocy.

Podbudowani sondażami, w których obecny prezydent Warszawy bardzo szybko wskoczył na drugie miejsce, wyraźnie dystansując pozostałych kandydatów opozycji (26,7 proc. poparcia w dzisiejszym badaniu IBRiS dla „Rzeczpospolitej” – przy 10 proc. dla Szymona Hołowni i 8,3 proc. dla Władysława Kosiniaka-Kamysza), wierzą, że czas będzie działał tylko na korzyść Trzaskowskiego. Choć politycy PiS nawet specjalnie nie ukrywają, że trwa szukanie haków na kandydata KO i „na pewno jakiś trup w szafie się znajdzie”.

Czytaj też: Kto stoi za Szymonem Hołownią

Zmartwienie PKW

Jednocześnie w PO są pewni, że rządzący nie przejmą się zastrzeżeniami dotyczącymi legalności wyborów. Szacują jednak, że jeśli nowa ordynacja zostanie podpisana dopiero pod koniec przyszłego tygodnia, nie starczy czasu na przygotowanie hybrydowych wyborów. A tym samym trzeba je będzie przenieść na 5 lub 12 lipca.

To nie do końca prawda, bo jeśli prezes Kaczyński się uprze, nowa ustawa, która nie bez znaczenia w nazwie ma wpisane „o szczególnych zasadach organizacji wyborów (…) w 2020 r.”, daje możliwość dojścia do wyborów w ostatnią niedzielę czerwca. Przygotowanych na łapu-capu, ale – jak już sufluje PiS – to przecież będzie wina opozycji. A zmartwienie – Państwowej Komisji Wyborczej, bo do PKW wraz z nową ustawą wracają kompetencje związane z przeprowadzeniem głosowania (zarówno tradycyjnego, jak i korespondencyjnego).

Czytaj też: Czy można pokonać Andrzeja Dudę?

Przekleństwo bojkotu

Platforma musi też uważać na przekaz, aby przypadkiem nie zafundować sobie „powtórki z rozrywki” w postaci chaosu narracyjnego – jak to było w przypadku słynnego „bojkotu”. Wchodząc do gry, Rafał Trzaskowski zagrzewał przecież: „Idziemy na wybory!”. Dziś zaś od reprezentantów jego środowiska słychać: „Wybory trzeba odłożyć”. I choć zastrzeżenia dotyczące konstytucyjności wyborów powinny mieć fundamentalne znaczenie, jak uczy doświadczenie ostatnich lat, trudno na nich politycznie zyskać. Stąd zresztą w kampanii Małgorzaty Kidawy-Błońskiej w pewnym momencie przesterowano przekaz i nie tyle podkreślano, że kopertowe wybory organizowane przez Jacka Sasina będę niedemokratyczne, ile częściej podnoszono argumenty związane ze zdrowiem i bezpieczeństwem Polaków.

Próby odkładania wyborów na bliżej nieznany termin mogą tylko zdemotywować wyborców, którzy w Rafale Trzaskowskim dostrzegli nadzieję na zmianę i zakończenie zawstydzającej prezydentury Andrzeja Dudy. PiS jest u progu kryzysu: nie służy mu ani zamieszanie z gowinowcami, ani afera braci Szumowskich, ani też coraz bardziej infantylne zachowania Andrzeja Dudy i widmo recesji. I choć – jak się wydaje – obecnie urzędujący prezydent z każdym tygodniem będzie słabł, nie ma co czekać, aż energii zacznie brakować również jego najpoważniejszemu konkurentowi.

Czytaj też: Dobry start Trzaskowskiego. W KO mobilizacja, w PiS nerwy

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną