Niezależnie od tego, czy p. Duda został zaproszony do Białego Domu, czy też wprosił się sam, jego wizyta ma szerszy kontekst międzynarodowy. W 1823 r. James Monroe, ówczesny prezydent USA, wygłosił orędzie do Kongresu, w którym zawarł główne punkty polityki zagranicznej swego kraju (doktryna Monroe’a). Trzy pierwsze zyskały miano „Ameryka dla Amerykanów” i głosiły, że Stany Zjednoczone sprzeciwiają się restauracji wpływów europejskich w Ameryce Północnej (nie dotyczyło to Kanady). Punkt czwarty został tak sformułowany: „Stany Zjednoczone odżegnują się od jakichkolwiek ingerencji w wewnętrzne sprawy państw europejskich”.
USA przestrzegały dość długo tej zasady, mianowicie do I wojny światowej, a nawet później, np. nie były członkiem Ligi Narodów. Sytuacja zmieniła się w związku z II wojną światową i międzynarodowym ładem po niej. USA stały się najważniejszym elementem zachodniej strony dualnego układu globalnego (symbolizowanego przez NATO) z ZSRR jako oponentem po stronie wschodniej. Upadek ZSRR nie zmienił zasadniczo tej struktury z uwagi na imperialne ambicje Rosji. Sytuacja skomplikowała się w związku z pojawieniem się Unii Europejskiej i Chin jako ważnym graczem w światowej układance.
Komu nie po drodze z USA
W felietonie z 2017 r. twierdziłem (powtarzam niektóre sformułowania), że restytucja doktryny Monroe’a przez Trumpa nie powinna cieszyć Polski.