Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Jak się Ryszard Czarnecki dorobił na Brukseli

Ryszard Czarnecki Ryszard Czarnecki Jakub Porzycki / Agencja Gazeta
Europoseł PiS miał przygarnąć dla siebie 100 tys. euro. Deklarował, że jeździ do miasta, w którym nie mieszkał, i to samochodem, który od lat był skasowany.

Ryszard Czarnecki, prominentny eurodeputowany z ramienia PiS, straszy pozwami przeciw osobom, które będą nadal rozsiewać rzekomo fałszywe informacje w sprawie rozliczeń jego podróży z Brukseli do Polski. W państwie PiS takie pogróżki trzeba brać poważnie, bo wiadomo, że niejeden sędzia jest już w pełni na usługach ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry i środowiska władzy w ogólności. Na szczęście wystarczy podać nagie fakty, a czytelnicy sami dojdą do wniosku, że jest niezwykle mało prawdopodobne, aby Ryszard Czarnecki nie był winien wyłudzeń na szkodę Parlamentu Europejskiego, a tym samym było stekiem pomówień i oszczerstw skierowane przez Europejski Urząd do Spraw Nadużyć Finansowych (OLAF) do polskiej prokuratury zawiadomienie o możliwości popełnienia czynów zabronionych prowadzących do niesłusznego wzbogacenia się kwotą ok. 100 tys. euro.

Czytaj też: Złotouści ludzie PiS

Podróże skasowanym autem i klasa business

Sprawa zalega w zamojskiej w prokuraturze od maja 2019 r. OKO.press i „Rzeczpospolita” ustaliły, że śledztwo OLAF odnosiło się do lat 2009–18. Czarnecki podawał wielokrotnie, że jeździ samochodem do Jasła, gdzie niegdyś posiadał odziedziczoną po matce nieruchomość, lecz ani tam nie mieszka, ani nie był to nigdy jego okręg wyborczy. W dodatku zdarzało mu się tam jeździć autem, które było już wedle dokumentów skasowane, a wobec tego jego istnienie jest nader wątpliwe. Wieloma innymi autami, należącymi do różnych osób, miał Czarnecki jeździć tam i z powrotem do niewątpliwie wartego częstych wizyt Jasła, a wielu właścicieli tych wehikułów nawet nie wiedziało, że tak znacząca osoba raczyła je sobie od nich pożyczyć.

Swoją drogą ciekawe, w jaki sposób Ryszard Czarnecki – jako wielbiciel podróży samochodowych na trasie Bruksela–Jasło – dorobił się tak wielkich przywilejów w liniach lotniczych. Może jako nie tyle częsty, ile ważny podróżny? Sam musiałem kiedyś poczekać na Okęciu, aż limuzyna zawiezie do samolotu europosła Czarneckiego, i dopiero wtedy mogła tam podjechać autobusem nasza tłuszcza. Gdy gramoliliśmy się do tego aeroplanu mającego nas zabrać do Brukseli, Jaśnie Pan był już na pokładzie, rozparty w fotelu klasy business i tak szczelnie zasłonięty gazetą, że mógł naprawdę nie widzieć złych spojrzeń biednych współpasażerów. Mnie jednak musiał zobaczyć, gdyż gromkie „cześć Rysiu!” wymusiło na ważnym koledze odwzajemnienie pozdrowienia. Wspomnienie tego drobnego zdarzenia byłoby małostkowe i w ogóle nie fair – przestaje wszelako być takim na tle stawianych zarzutów.

Bruksela uczyniła z Czarneckiego milionera

Jak daleko sięgam pamięcią, Ryszard Czarnecki budził podziw. Chwalono go za to, że grał na perkusji oraz zawsze umiał urządzić siebie i swoją rodzinę. Jego zdolność robienia intratnej kariery w polityce, i to bez długotrwałego zajmowania odpowiedzialnych, choć słabo płatnych stanowisk, jest wprost legendarna. Na ministrowaniu ani ministrzeniu nie można się dorobić – na Parlamencie Europejskim wręcz przeciwnie. Ta hojna instytucja uczyniła z Czarneckiego milionera. Słusznie – przecież z największym oddaniem służy idei integracji europejskiej (w latach 1997–98 był nawet szefem Komitetu Integracji Europejskiej!) i jak przystało na europosła, myśli o interesie całej Unii i każdego jej obywatela, a nie tylko wyborcy swojej macierzystej partii w Krośnie i Jaśle.

Do europarlamentu wprowadził go w 2014 r. Andrzej Lepper. W krawacie w biało-czerwone pasy było Ryszardowi bardzo do twarzy. Jak każdemu Polakowi zresztą. W swej arcydługiej karierze brukselskiej był nawet wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego. Został jednak z tej funkcji odwołany (jak twierdzi – nieprawidłowo) w 2018 r. z powodu ciężkiej obrazy europosłanki Platformy Obywatelskiej Róży Thun, uprzejmie przyrównanej do szmalcowniczki.

PiS o takich kwotach nie rozmawia

Jednakże kariera Czarneckiego ma też inne wątki. Był dziennikarzem i działaczem sportowym, szefem rozlicznych ciał, redakcji i gremiów. Tego mu odmówić nie można – jest człowiekiem sukcesu. A w tym wszystkim, mimo częstych zmian barw partyjnych, pozostaje konsekwentny, jeśli chodzi o generalny światopogląd: konserwatywnie katolicki i gospodarczo liberalny. Konsekwentny jest również w budowaniu kariery swoich synów. Przybiera to czasami wyraz wręcz humorystyczny, jak na słynnych „taśmach Morawieckiego”. Można też zaryzykować twierdzenie, że przynajmniej raz Czarnecki odegrał ważną rolę w polityce. Jako młody i ambitny działacz, funkcjonujący między Brytanią a Polską, dobrze zakorzeniony w konserwatywnych środowiskach emigracyjnych Londynu, był faktycznym współtwórcą Zjednoczenia Chrześcijańsko-Narodowego, które na początku transformacji współrządziło Polską.

Ze względu na swój nieuleczalny pęd ku karierze i związanym z nią apanażom, a także z powodu swej uprzedzającej lojalności wobec Jarosława Kaczyńskiego, nikt nie traktuje Ryszarda Czarneckiego poważnie. Jego ogromne sukcesy w karierze wchodzą w dziwny dysonans z jego wizerunkiem, który sprawia, że nikt się specjalnie na niego nie gniewa, lecz i specjalnie go nie szanuje. Wątpię, żeby wiadomości o śledztwie w sprawie wyłudzenia 100 tys. euro mogły coś tutaj zmienić. Ludzie pomyślą zapewne: to do niego podobne. I wzruszą ramionami. Podobnie na Nowogrodzkiej. W tym środowisku nie rozmawia się nawet o takich kwotach.

Czytaj też: Polskie dynastie polityczne

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną