Zasadniczym problemem Pawła Kukiza jest brak wiarygodności. Nie jest już żółtodziobem, dawno stracił polityczną niewinność, ale wciąż udaje, że jest spoza establishmentu. Zaczął karierę w polityce głównego nurtu błyskotliwie: w wyborach prezydenckich zdobył poparcie ponad 20 proc. głosujących, a w parlamentarnych prawie 9 proc., wprowadzając do Sejmu 42 osoby, w tym nacjonalistów i skrajną prawicę libertariańską, co tylko pogorszyło jakość debaty publicznej.
Kaczyński rzuca koło ratunkowe
Potem było coraz gorzej. O ponowny wybór musiał walczyć już z listy PSL, a nie własnej, zerwał z ludowcami po roku, koło ratunkowe rzucił mu Kaczyński. Dawny klub Kukiz ′15 stopniał do czteroosobowego koła poselskiego. Wszyscy zdobyli (z list PSL) w wyborach 2019 poniżej 10 tys. głosów, Kukiz – nieco ponad 20 tys. Aura sukcesu się ulotniła, zaczęła się proza walki o przetrwanie do końca kadencji. I o to przede wszystkim gra Kukiz, żeby nie odejść z polityki w niesławie.
I oto dostał szansę. Nie dlatego, że błysnął jakimś pomysłem dobrym dla Polski. Nie dlatego, że przeprowadził przez parlament jakąś pożyteczną dla społeczeństwa ustawę. Przeciwnie, nawet te, które proponował, podpisując cyrograf z Kaczyńskim, czekają w zamrażarce Elżbiety Witek. Udało się mu przepchać tylko jedną, i to mocno nadgryzioną przez PiS.
Czytaj też: Moralna ruletka. PiS pogrąża nas w chaosie i anomii