Kraj

Półświatek PiS. Szafa gra, a koalicyjne stołki tańczą

Sejm. Głosowanie w sprawie kandydatury Adama Glapińskiego na prezesa NBP. 12 maja 2022 r. Sejm. Głosowanie w sprawie kandydatury Adama Glapińskiego na prezesa NBP. 12 maja 2022 r. Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.pl
Słuchając Adama Glapińskiego „glapiącego” (to słowo ma szansę wejść do kanonu języka politycznego) na swój temat, od razu nasuwa się Lec: „Ja jestem piękny, ja jestem silny, ja jestem mądry, ja jestem dobry. I ja to wszystko odkryłem!”.

Tytuł nie ma żadnego nieprzyzwoitego podtekstu, boć przecież w świecie Zjednoczonej Prawicy sami moralni herosi obojga płci. Pisząc o półświatku, mam na myśli to, że świat polityki polskiej (i nie tylko) został wyraźnie podzielony na dwa regiony: zewnętrzny, związany z wojną rosyjsko-ukraińską, i wewnętrzny, zogniskowany wokół tego co zwykle, tj. poczynań na rzecz utrzymania władzy przez rząd kierowany przez Handlarza Pokościelnym Mieniem Bezspadkowym, równocześnie szefa i podwładnego wicepremiera ważniejszego od premiera.

Chociaż pierwszy półświatek dalej rodzi poważne problemy (uchodźcy, sankcje, embargo, postawa Orbána, do niedawna największego przyjaciela Jego Ekscelencji) i wpływa na drugi, sytuacja na wiadomym froncie na tyle się ustabilizowała, że tzw. dobra zmiana mogła skoncentrować się na sobie i tym, co dla niej najważniejsze. Media starają się równoważyć oba półświatki i rozprawiają o groźbie wojny nuklearnej, zdrowiu Putina, o tym, jak Chińczycy trzymają się w polityce (tradycyjnie fajny temat od czasów „Wesela” Wyspiańskiego), szansach Hiszpanii na niezależność energetyczną czy możliwym ataku Rosji na Mołdawię lub Gruzję, ale też o właśnie dokonanym wyborze nowego-starego prezesa NBP czy nowo-starym składzie Krajowej Rady Sądownictwa.

Dziennikarze zastanawiają się przykładowo, jakim szefem państwowej bankowości będzie p. Glapiński w trakcie swej drugiej kadencji i jak kolejny nabór do KRS wpłynie na kształt polskiego sądownictwa. Moim zdaniem takie rozważania nie mają większego znaczenia, natomiast okoliczności wyboru p. Glapińskiego i krajowych rajców sądowych są kolejnym przejawem patologii w obecnym stadium III RP (ciekawe, że oficjalna propaganda zapominała o IV odsłonie dziejów Polski, kiedyś tak natrętnie reklamowanej przez p. Kaczyńskiego).

Kościół wchodzi do szkół

Zanim przejdę do uzasadnienia konstatacji o rzeczywistym znaczeniu elekcji p. Glapińskiego i KRS, przytoczę i skomentuję nader smakowity kąsek z dobrozmiennego półświatka. Nieoceniony p. Czarnek zadeklarował: „Najchętniej doprowadziłbym do sytuacji, by do szkoły nie miała wstępu żadna organizacja pozarządowa”. Wygląda na to, że – symbolicznie rzecz ujmując – powinien ugryźć się w język.

Jakże to – ktoś może zauważyć – czyżby Kościół katolicki nie miał mieć wstępu do polskich szkół? Oczywiście, ma prawo, a nawet obowiązek wstępowania, ale skoro tak, to trzeba chyba przyjąć, że jest instytucją rządową. Art. 25 konstytucji z 1997 r. głosi m.in.: „Stosunki między państwem a Kościołami i innymi związkami wyznaniowymi są kształtowane na zasadach poszanowania ich autonomii oraz wzajemnej niezależności każdego w swoim zakresie, jak również współdziałania dla dobra człowieka i dobra wspólnego”; „Stosunki między Rzeczpospolitą Polską a Kościołem katolickim określają umowa międzynarodowa zawarta ze Stolicą Apostolską i ustawy”.

Pan Czarnek będzie mógł zapytać mgr Przyłębską i jej gremium (ostatnio wzmocnione przez osobę p. Święczkowskiego – notabene byłoby idealnie, gdyby Trybunał Konstytucyjny składał się wyłącznie z byłych prokuratorów) o interpretację tych przepisów i zapewne otrzyma odpowiedź, że nie wykluczają tego, że Kościoły mogą być uznane za instytucje rządowe, a w przypadku KK – jest to wręcz uznane przez konkordat. Pan Czarnek zapowiedział nadto, że będzie dążył do tego, aby wybór pomiędzy religią a etyką w szkole był obligatoryjny. I tak być powinno, bo nie ulega wątpliwości, jak będzie wyglądała realizacja tej zasady, gdy uczeń zostanie postawiony przed rozwiązaniem takiego zadania: „musisz wybrać pomiędzy religią a etyką, a jeśli nie wybierzesz pierwszej, to masz dokładnie uzasadnić, dlaczego wybrałeś drugą”. I chwatit, jak mówią w niektórych krajach położonych na wschód od Polski.

Posłuchaj: Czy Adam Glapiński był (i będzie) dobrym prezesem NBP

Co na to prezes Glapiński

Słuchając p. Glapińskiego „glapiącego” (to nowe słowo, które ma szansę wejść do kanonu języka politycznego; ponoć jest już używane w kręgach tzw. dobrej zmiany) na swój temat, od razu nasuwa się aforyzm Leca: „Ja jestem piękny, ja jestem silny, ja jestem mądry, ja jestem dobry. I ja to wszystko odkryłem!”. W konkretach znaczy to, że NBP pod wodzą staronowego szefa prowadzi jedynie słuszną politykę, dzięki której Polska jest wyjątkowo stabilna finansowo, znakomicie sobie radzi pod względem gospodarczym i tak będzie dalej niezależnie od tego, czy dostanie środki z UE, czy nie.

Trochę (łagodnie mówiąc) wygląda to niejasno w świetle międzynarodowej oceny. Wprawdzie magazyn „Capital Finance International” uznał, że NBP był najlepiej zarządzanym bankiem centralnym w Europie w 2021, ale ranking innego magazynu, mianowicie „Global Finance”, dał p. Glapińskiemu notę C, raczej niską, taką samą jak szefom banków Białorusi i Ukrainy, a więc krajów nieimponujących pod względem racjonalnej polityki finansowej. NBP entuzjastycznie odniósł się do pierwszej oceny, a drugą uznał za bez znaczenia. To już budzi podejrzliwość, ponieważ pachnie typową propagandą (raczej propagrandą, by użyć terminu, który kiedyś zaproponowałem) sukcesu.

Gdy „Capital International Finance” podkreśla niezależność polskiego banku centralnego, to od razu zapala się sygnał ostrzegawczy z uwagi na zbieżność glapienia z peanami dobrozmiennych propag(r)andzistów na temat Polski mlekiem i miodem płynącej. Głównym testem dla rzeczywistej wartości p. Glapińskiego jako prezesa banku centralnego jest oczywiście skala inflacji. To, że takowa wzrośnie ponad dopuszczalny margines bezpieczeństwa ekonomicznego, było już jasne w czasie rozwijającej się pandemii. Od jesieni 2021 r. pojawił się nowy czynnik, mianowicie konflikt rosyjsko-ukraiński, który przerodził się w otwartą wojnę i już niemal światowy kryzys energetyczny wynikły z embarga na zakup ropy, węgla i gazu z Rosji oraz jej retorsyjnych kroków polegających na wprowadzeniu specjalnych sposobów płatności (w rublach) i ograniczeniu dostaw. Inflacja zaczęła wzrastać wszędzie.

Co na to p. Glapiński? W lutym 2021 r. powiedział: „Wszystkie prognozy wskazują, że w 2021 r. inflacja nie przekroczy celu NBP, który wynosi 2,5%”. Już wtedy kompetentni komentatorzy kwestionowali tę opinię. Na koniec 2021 inflacja wyniosła 8,6 proc. (w Europie – 5,1 proc.) , a obecnie (maj 2022) ma wskaźnik 12,4 proc. (w Europie – 7,4 proc.). Polska nie jest wprawdzie rekordzistką, ale zajmuje „zaszczytne” miejsce na podium. Tzw. dobra zmiana może pocieszyć się tym, że jest dobrze, bo przecież nie jesteśmy na inflacyjnym pierwszym miejscu.

Czytaj też: Glapinflacja. Jedziemy już bez hamulców i po bandzie

Inflacja? Tuska i Putina wina

Chociaż powyższe dane dyskwalifikują p. Glapińskiego, „niezależny” p. Duda wysunął jego kandydaturę na drugą kadencję, a prezydenccy propagrandziści w rodzaju p. Dery i p. Szrota prześcigali się w zachwytach nad wysokimi kwalifikacjami rzeczonego wybrańca. W czasie sejmowej debaty 12 maja p. Schreiber oświadczył, że kto krytykuje prezesa Glapińskiego, rozgrzesza Putina – nomen omen nazwisko Schreiber trzeba chyba tłumaczyć jako PiSarz.

W ogólności narracja dobrozmieńców jest taka, że jeśli ktoś obarcza p. Glapińskiego odpowiedzialnością za problemy finansowe świata, to tym samym wspiera Putina. Nadto jest tak, że poprzednie rządy przygotowały inflację, a w konsekwencji „inflacja to Tuska i Putina wina” – nawet fajna rymowanka.

W ten sposób dwa półświatki się spotkały. To oczywiste, że samo glapienie w mowie i czynie nie mogło spowodować drastycznego wzrostu inflacji, ale p. Glapiński popełnił dwa jawne błędy. Po pierwsze, źle przewidział, a po drugie, niewłaściwie manewrował stopami procentowymi. Ponieważ prezes banku centralnego jak saper myli się tylko raz, już jedna z powyższych pomyłek powinna wystarczyć, aby p. Glapiński znalazł się na politycznym złomowisku (szrocie – ciekawa koincydencja językowa). Należy do tzw. Zakonu Porozumienia Centrum, tj. grona najstarszych towarzyszy broni p. Kaczyńskiego. Z tego powodu cieszy się względami Jego Ekscelencji, ale przynajmniej w normalnym państwie to nie jest powód, aby przeoczać oczywiste byki ekonomiczne. Pan Glapiński i tak nie doznał krzywdy, bo nieźle zarabiał, w porywach do miliona złotych rocznie, m.in. dzięki nagrodom, jakie sam sobie przyznawał – jasne, że skoro bardzo dobrze pracował, to mu się należało. Był też ludzkim panem, jak o tym świadczą pensje glapianek.

Fundamentalne jest to, że p. Glapiński jest bezcenny dla tzw. dobrej zmiany. Pan Balcerowicz, a więc ktoś bardzo dobrze zorientowany w problematyce inflacji i skutecznej walki z nią, zauważył (pewnie inni też to uczynili), że NBP przekazał rządowi wydrukowane przez siebie miliardy złotych i w ten sposób sfinansował rozmaite poczynania gabinetu p. Morawieckiego, w tym rozdawnictwo socjalne. W ten sposób p. Glapiński sprzeniewierzył się zasadzie apolityczności piastowanego urzędu, wyrażonej w art. 227.4 konstytucji. Przeddzień głosowania odbyło się posiedzenie Klubu Parlamentarnego PiS, na które przybył nowy-stary kandydat na prezesa NBP i jasno tym udokumentował swoją polityczną niezależność. Dla porządku dodam, że finansowanie rządu przez NPB jest czynnikiem inflacjogennym, ale to w końcu nic w porównaniu z działaniami na rzecz utrzymania władzy przez obecną ekipę. A ponieważ p. Glapiński ma do odegrania ważną rolę w kolejnych wyborczych zwycięstwach PiS, został rekomendowany i wybrany niezależnie od tego, czy będzie dobrym prezesem NBP, czy złym (raczej to drugie).

Czytaj też: Prezes NBP bije się tylko w cudze piersi

Glapiński glapi, Witek witkuje, Ziobro...

Tuż przed głosowaniem w sprawie p. Glapińskiego miało miejsce kolejne witkowanie. Pani Witek zdecydowała o uzupełnieniu porządku dziennego o wybór 15 członków Krajowej Rady Sądownictwa. Fakt, że przeprowadzenie tej elekcji zostało nagle i niespodziewanie zdecydowane, sugeruje, że był to element jakiegoś kontraktu politycznego. Sprawa szybko przestała być tajemnicza, gdyż p. Zbyszek (pardon za poufałość) oznajmił, że gdyby wybór nie nastąpił, cały projekt Zjednoczonej Prawicy upadłby.

Mówiąc wprost, posłowie Solidarnej Polski uzależnili poparcie p. Glapińskiego od tego, że PiS poprze przedstawionych kandydatów do KRS, z których większość to ludzie związani z p. Ziobrą. Nie jest tajemnicą, że KRS jest oczkiem w głowie p. Zbyszka (jeszcze raz pardon za poufałość), gdyż zapewnia niejaką kontrolę nad środowiskiem sędziowskim, zwłaszcza wpływ na nominacje sędziów, a to jest jednym z priorytetów politycznych wielce ambitnego ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, zwłaszcza w sytuacji, gdy dalsze istnienie Izby Dyscyplinarnej Sądu Najwyższego jest problematyczne.

KRS jest także jedną z kości niezgody pomiędzy dobrozmieńcami a Komisją Europejską, więc to, kto tam jest i rządzi, stanowi sprawę najwyższej wagi dla realizacji aspiracji p. Ziobry. Jak to zgrabnie ktoś ujął, wprawdzie posłów Solidarnej Polski jest mała gromadka, ale tak porobiło się w Sejmie, że ogon może machać psem. Deal ma zapewne ogólniejszy charakter niż tylko personalia krajowych rajców sądowych. Glaplarka (drukarka Glapińskiego) i przejęcie (zawłaszczenie) przez rząd przynajmniej części pieniędzy przeznaczonych dla uchodźców już nie wystarczy do pokrycia wydatków politycznych – potrzebne są fundusze z UE, a te zależą m.in. od likwidacji Izby Dyscyplinarnej. Ma to umożliwić prezydencki projekt ustawy o SN, a jego los zależy od stanowiska Solidarnej Polski. Przyznał to p. Cymański, który z typową dla siebie gestykulacyjną błazenadą zapowiedział: „My nie zmieniamy zdania. Ten zapis nieszczęsny, nieszczęśliwy [o Izbie Dyscyplinarnej] prawdopodobnie przegłosujemy, nawet wbrew sobie, tylko po to, żeby była zgoda”.

Czytaj też: Karykatura prokuratury. Mrozić, szykanować, robić miejsce dla swoich

Koalicyjne stołki tańczą

Fakt, zgoda buduje, a niezgoda rujnuje. „Właściwy” skład KRS jest ważny dla całej formacji dowodzonej przez Jego Ekscelencję, a nie tylko dla jakiejś jej części, a więc kompromis nie jest zbyt kosztowny, zwłaszcza gdy zapewnia środki na apanaże dla zarządców w spółkach skarbu państwa. Pan Horała szczerze wyznał, jak to zwykł czynić, że przecież nie chodzi o listonoszy w Poczcie Polskiej, aczkolwiek zapomniał dodać, że chodzi o funkcje zgodne z kwalifikacjami rodzinnymi. Pan Glapiński wydrukuje stosowne nominały, a KRS zadba, aby sędziowie nie przeszkadzali. I polityczna szafa gra, a koalicyjne stołki tańczą.

Przy okazji wyborów do KRS odżyła tzw. Piebiak-gate, sprawa ujawniona w 2019 r. Wtedy właśnie się okazało, że w Ministerstwie Sprawiedliwości funkcjonowała grupa hejterska o ksywie „Kasta”, zajmująca się hejtowaniem sędziów, przede wszystkim należących do Iustitii, tj. nieformalnej organizacji grupującej sędziów sprzeciwiających się porządkom w sądownictwie wprowadzanym przez tzw. dobrą zmianę. „Kasta” (czasem mówiono „Antykasta”) miała zwalczać kastę sędziowską, wyimaginowaną grupę mającą stać, wedle dobrozmiennej propagrandy, ponad prawem i torpedować zbawienne reformy społeczne obmyślane po wyborach w 2015 r.

W towarzystwie „Kasty” nader aktywny był p. Piebiak, ówczesny wiceminister sprawiedliwości (stąd Piebiak-gate) – mówiło się również o współpracy ze strony niektórych członków KRS, a także jednego z pracowników biura prawnego tej Rady. Pan Piebiak podał się do dymisji, ta została przyjęta, ale zainteresowany dostał posadę w Instytucie Wymiaru Sprawiedliwości, instytucji, której zadaniem jest uzgodnienie prawa polskiego z międzynarodowymi standardami prawnymi – można powiedzieć, że IWS został wzmocniony o siłę wyjątkowo dobrze przygotowaną do realizacji swoich zadań. Były spiritus movens „Kasty” ponoć miał się starać o kandydowanie do KRS, ale PiS ostatecznie nie wystawił jego kandydatury. Być może powodem było ujawnienie nowych okoliczności o Piebiak-gate przez byłych uczestników tej afery. Oto kilka wypowiedzi aktywistów tych wydarzeń (przypomnianych i nowych): „Mam nadzieję, że rządzącym nie zabraknie determinacji. Miejsce pań i panów z SN jest w więzieniu”; „Wyp…dalać won! Opcja zero w SN”; „Muszę być jeszcze jutro rano w mojej kastowni”; „Żałujemy, że nie dzisiaj. Utłucz jakiegoś kaściaka przy okazji” (słowa p. Piebiaka); „Żur zrobi kupę na przesłuchaniu” (to o sędzim Waldemarze Żurku, czołowym kaściaku, którego trzeba by utłuc); „Właśnie do Kościoła i śpiewać psalm, że Pan miłuje Prawo i Sprawiedliwość”. Taka to poetycka proza aktywistów tzw. dobrej zmiany.

Markiz de Tocqueville ostrzegał (przypominam): „Demokracja kończy się wtedy, kiedy rząd zauważy, że może przekupić ludzi za ich własne pieniądze”. Deal ostatnio dokonany w wewnętrznym półświatku Zjednoczonej Prawicy znakomicie ilustruje tę przestrogę. Wypada dodać, że znane powiedzenie Jerzego Urbana: „rząd się sam wyżywi”, nabiera dzisiaj nader aktualnego znaczenia.

Czytaj też: Komu sprzyja wojna? PiS ma z nią problem, liberałowie też

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Kasowy horror, czyli kulisy kontroli u filmowców. „Polityka” ujawnia skalę nadużyć

Wyniki kontroli w Stowarzyszeniu Filmowców Polskich, do których dotarliśmy, oraz kulisy ostatnich wydarzeń w PISF układają się w dramat o filmowym rozmachu.

Violetta Krasnowska
12.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną