Quam dulce et decorum est pro patria mori (Jak słodko i zaszczytnie jest umrzeć za ojczyznę) – to słowa jednej z pieśni Horacego. Hektor, bohater Troi, jest uważany za przykład postawy opisanej przez rzymskiego poetę. Może dlatego w „Panu Wołodyjowskim” Sienkiewicza znajdujemy fragment „[Pan generał podolski] uczcił pana Wołodyjowskiego, (...) przewidując, iż po oblężeniu do przezwiska »małego rycerza« miano »Hektora kamienieckiego« przez potomność dodane będzie”.
Ani całej Polski, ani guzika
Pan Duda, mając na oku ewentualny konflikt zbrojny z Rosją, rzecz przedstawił mniej poetycko i zapewnił: „Od tego momentu przeciwnik ma być zatrzymywany, tak żeby każda wioska, nawet ta leżąca najbliżej granicy, miała pewność, że polski żołnierz będzie jej bronił do upadłego – to ma fundamentalne znaczenie, jeżeli chodzi o budowanie, po pierwsze, poczucia wspólnoty w naszym społeczeństwie, a po drugie, pewności tego, że żyjemy w porządnym i odpowiedzialnym państwie, które ma odpowiedzialną władzę. Tak chcemy to realizować i mam nadzieję, że będzie to realizowane przez następne lata”.
Wprawdzie nie bardzo wiadomo, co znaczy „do upadłego”, ale pewne sugestie wysunął p. Błaszczak, informując: „Liczmy na to, że rozmowa [z udziałem p. Macrona i p. Scholza] w Kijowie spowoduje pewne otrzeźwienie tych państw. (...) Najważniejsze jest, by Polska liczyła przede wszystkim na siebie i pamiętała o tym, że ważne jest rozwijanie Wojska Polskiego i solidarność w ramach NATO. My tacy jesteśmy. To jest polityka prezydenta Andrzeja Dudy i rządu”.
Fakt, tacy już jesteśmy – marszałek Rydz-Śmigły, poprzednik p. Błaszczaka i bliski współpracownik p. Mościckiego, poprzednika p. Dudy, zapewniał w 1939 r.: „Płonne są rachuby na słabość Polski jej wrogów. (...) Nie tylko nie damy całej Polski, ale nawet guzika”. Zawołanie wyrażone w drugim zdaniu ostatniego cytatu miało służyć, a jakże, budowaniu „poczucia wspólnoty w naszym społeczeństwie [oraz] pewności tego, że żyjemy w porządnym i odpowiedzialnym państwie, które ma odpowiedzialną władzę”.
A jak było, tak było. Nie ma co dzisiaj roztrząsać, czy ówczesny żołnierz polski bronił kraju „do upadłego”, lub zastanawiać się, czy ówczesne władze polskie wybrały mniejsze zło, uchodząc za granicę, czy też zdradziły ethos Hektora kamienieckiego (Rydz-Śmigły jednak wrócił do okupowanej Polski w 1941 r. i zmarł kilka miesięcy później).
Czytaj też: Wielka trójka UE w Kijowie, ale bez Dudy
Wyprawa na Kijów i polskie sukcesy
Nie bez powodu wspomniałem o spotkaniu w Kijowie 14 czerwca z udziałem prezydentów Ukrainy, Francji i Rumunii, kanclerza Niemiec i premiera Włoch. W świetle decyzji przywódców UE i Rady Europy z 23 i 24 czerwca jest jasne, że kijowskie rozmowy dotyczyły członkostwa Ukrainy we wspólnocie europejskiej. Zastanawiano się, dlaczego wśród rozmówców nie było przedstawiciela Polski. Jedni uważali, że nas nie chciano, inni – że sami zrezygnowaliśmy, ponieważ zrobiliśmy dla Ukrainy więcej niż inni.
Teraz chyba można odpowiedzieć na to pytanie. Otóż Zapobiegliwy Kolekcjoner Obligacji Skarbowych, obecny w Brukseli 23 czerwca, nie omieszkał publicznie oświadczyć: „Nikt się tego [przyznania Ukrainie statusu kandydata do członkostwa w UE] nie spodziewał jeszcze dwa miesiące temu. Myślę, że wszyscy, którzy obserwują scenę polityczną w Brukseli, potwierdzą, że bez Polski to nie byłoby możliwe. (...) Wtedy w marcu i wkrótce potem, także na dyskusjach w Brukseli, państwa Europy Zachodniej odrzucały taki scenariusz. (...) Polska i kilka innych krajów przystąpiło do ofensywy dyplomatycznej, która zakończyła się dziś sukcesem”. A więc znowu wielki sukces, niewykluczone, że wspólny z San Escobar.
Wygląda na to, że Polski celowo nie zaproszono na rozmowy w Kijowie, najwyraźniej poświęcone detalom związanym z przystąpieniem Ukrainy do UE, być może (zapewne?) mając na uwadze (w pamięci) przechwałki dobrozmiennej propagrandy o tym, że to właśnie L. Kaczyński rozwiązał kryzys gruziński w 2008 r. W niczym nie umniejszając roli jego wizyty w Tbilisi 12 sierpnia 2008 r. jako świadectwa, że Gruzini nie są sami, i proroczego (chociaż niezbyt oryginalnego) ostrzeżenia o możliwej agresji Rosji na inne kraje, w tym Ukrainę, trzeba przypomnieć, że warunki zawieszenia broni wynegocjował prezydent Francji N. Sarkozy po podróży do Moskwie. Pan Macron mógł słusznie przypuścić, że p. Morawiecki przypisze sobie główną zasługę w decyzji z 23 czerwca i wolał nie ryzykować, aby to było pieczętowane uczestnictwem tego drugiego w kijowskich rozmowach.
Jeśli mam rację, to prezydent Francji nie pomylił się w prognozie puszenia się polskiego premiera wyimaginowanym sukcesem międzynarodowym, ale przynajmniej uniknął odwoływania się władz polskich do ich udziału w wyprawie „na Kijów”. Notabene konkurowanie dobrozmieńców z całym światem w zasługach na rzecz Ukrainy jest swoistym szaleństwem politycznym w sytuacji, gdy udział NATO w obronie Polski może okazać się kluczowy. Ową tromtadrację wzmacniają osobliwe rojenia p. Zybertowicza, doradcy p. Dudy, o ewentualnej unii polsko-ukraińskiej.
Morawiecki za sądy nie będzie umierał
Głównym powodem tytułu tekstu jest następująca wypowiedź p. Morawieckiego, prawdziwego Hektora nowogrodzkiego (w odróżnieniu od kamienieckiego): „Reformujemy już ten wymiar sprawiedliwości siódmy rok. Ja bym nie chciał umierać za wymiar sprawiedliwości. Naprawdę, nie opłaca się. Opłaca się utrzymać przede wszystkim suwerenność Polski, to jest dziś najważniejsze. KPO i całe środki unijne, które są zależne także od tego programu, służą wzmocnieniu naszej suwerenności”.
Ta oracja została zakwestionowana przez prezydium Krajowej Rady Sądownictwa: „Bez sądów respektujących ład konstytucyjny nie ma suwerennej Rzeczypospolitej Polskiej. Sądy wydają wyroki w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej, a orzekający w nich sędziowie czerpią swą władzę z mocy nadanej im bezpośrednio przez Prezydenta RP, a pośrednio przez Naród jako suwerena. Nie istnieje zatem wybór między suwerennością a wymiarem sprawiedliwości i niepodobna kłaść ich na przeciwnych szalach wagi. (...) W kontekście kolejnych postępowań przed zagranicznymi trybunałami, których przedmiotem jest nie tylko organizacja wymiaru sprawiedliwości, ale i ocena procedury nominacyjnej na stanowiska sędziowskie, a w tym pośrednio personalna ocena predyspozycji sędziów polskich do sprawowania wymiaru sprawiedliwości w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej, każda wypowiedź Premiera Rządu winna być formułowana z dostateczną precyzją, aby nie podlegała mylnym interpretacjom”.
Nie jest tajemnicą, że obecna KRS jest tubą p. Zbyszka (pardon za poufałość), który oświadczył: „Wraz z odejściem Beaty Szydło skończyło się zielone światło dla zmian w sądownictwie. Czy polityka ustępstw wzmocniła Polskę? Dziś sądownictwo, jutro likwidacja polskiej energetyki węglowej, pojutrze samochody diesla i benzynowe, a dalej? Ustępstwa rodzą tylko wilczy apetyt UE”. A Jego Ekscelencja stwierdził: „Nie było żadnej zmiany zielonego światła dla zmian w wymiarze sprawiedliwości. To taka niedobra gra taktyczna, całkowicie niepotrzebna. W Polsce sądy działają nie źle, tylko fatalnie źle. Jeśli w Polsce można mówić o niepraworządności, to źródłem jest (...) doktryna Neumanna, ona doskonale opisuje realny stan naszych sądów”. Nie jest więc jasne, czy Hektor nowogrodzki ma umierać za wymiar sprawiedliwości i ewentualnie za jaką cenę.
Czytaj też: Kamienie u szyi Morawieckiego. PiS już wie, że zmarnował czas
Sasin nie będzie umierał za Kujdę
O co chodzi z Neumannem, niegdyś szefem klubu parlamentarnego PO-KO? W 2019 r. została nagrana jego wypowiedź, w której, używając wulgaryzmów, zapewniał, że sądy nie zrobią nic w sprawie dwóch samorządowców związanych z opozycją, którym prokuratura postawiła zarzuty. Pan Neumann po ujawnieniu tego nagrania tłumaczył w absurdalny sposób, że rozmowa była prywatna, ale zrezygnował z pełnionej funkcji – niemniej został wybrany posłem z listy PO.
Jego przewidywania nie sprawdziły się, ponieważ jedna sprawa zakończyła się uniewinnieniem, a druga umorzeniem z powodu śmierci oskarżonego, a to świadczy o tym, że sądy jednak coś zrobiły, aczkolwiek nie po myśli Jego Ekscelencji. Ma bowiem być tak (chodzi o tendencję, a nie o bezwyjątkowy stan rzeczy), że jeśli prokurator kieruje do sądu akt oskarżenia przeciwko komuś z opozycji, to sąd powinien przychylić się do stanowiska podwładnych p. Zbyszka (pardon, jw.), a jeśli przeciwko komuś z dobrozmieńców, to rzecz winna być umorzona, przy czym najlepiej będzie, gdy postępowanie w tych drugich materiach zakończy się już na poziomie urzędu oskarżycielskiego (jak to się stało przy okazji wypadku z udziałem p. Szydło lub zarzutów p. Birgfellnera przeciwko p. Kaczyńskiemu).
Jeśli zaś zdarzy się, że ktoś wystąpi z prywatnym oskarżeniem przeciwko prominentnemu dobrozmieńcowi, to sąd ma umorzyć sprawę, nawet posługując się dziwacznym argumentem, np. że jest jeszcze pandemia covid-19, chociaż już się skończyła (por. Brejza vs. Kaczyński). Zdarzają się przypadki „trudne”, np. p. Kujda, bliski kompan Jego Ekscelencji, został uznany kłamcą lustracyjnym. „Nic to” – jakby powiedział Hektor kamieniecki, bo p. Sasin (sam bohater prokuratorskiej odmowy wszczęcia śledztwa za wybory kopertowe) nie uznał rzeczonego wyroku za powód, aby nie współpracować z zasłużonym dobrozmiennym aktywistą.
Tedy można powiedzieć, oczywiście metaforycznie, że p. Sasin nie zamierza umierać za p. Kujdę, bo to się nie opłaca w sytuacji, gdy ten drugi cieszy się względami samego prezesa PiS. Ktoś mógłby przypuścić, że protest prezydium KRS przeciwko stanowisku Hektora nowogrodzkiego w sprawie (nie)opłacalności umierania za wymiar sprawiedliwości jest motywowany troską o sądy respektujące ład konstytucyjny. Uważam taką interpretację za błędną, gdyż, jak wiele wskazuje, Zapobiegliwy Kolekcjoner Obligacji Skarbowych staje pod zarzutem, że preferuje kasę z UE ponad reformowanie sądów wedle znanej tezy p. Piebiaka o potrzebie tłuczenia kaściaków. Dziwne, że autor tej koncepcji nie załapał się do KRS, ale chyba był za szczery – gdyby rzecz ubrał we właściwe słowa, np. „sędziowie czerpią swą władzę z mocy nadanej im bezpośrednio przez Prezydenta RP”, wszystko, włącznie z dyscyplinarną eliminacją niepokornych sędziów przez ich tłuczenie, byłoby w porządku.
Czytaj też: TSUE zajął się filarami pisowskiej „reformy” sądownictwa
Niwelowanie prawnych nierówności
Historia nie zna wymiaru sprawiedliwości, który byłby całkowicie wyizolowany ze społeczeństwa. Sędziowie, bo o nich chodzi przede wszystkim, mają poglądy polityczne, moralne, religijne, są członkami rozmaitych grup społecznych itd. To wszystko wpływa na treść ich orzeczeń, podobnie jak ich predyspozycje psychologiczne, np. odwaga lub tchórzostwo. Bywa, bo jest to nieuniknione na mocy prawidłowości statystycznych, że ulegają korupcji, w szczególności materialnej. Nie dziwi, że sądy często sprzyjały anglikanom, a nie papistom (katolikom) w Anglii w XVII w., że czarnoskórzy obywatele USA nie mieli większych szans w sądowych sporach z białymi, zwłaszcza w stanach południowych, że Żydzi stali na straconej pozycji w III Rzeszy, że kobieta nie znajdzie zrozumienia u sędziego orzekającego pod rządami Koranu, że członkowie partii komunistycznych mieli fory w krajach tzw. realnego socjalizmu itd.
Czasem to było zagwarantowane prawnie, np. w ustawach norymberskich w Niemczech hitlerowskich, ale preferencje społeczne przedstawicieli Temidy były, i są nadal, na ogół wynikiem całkiem określonego stanu świadomości społecznej. Z drugiej strony i ograniczając się tylko do naszego kręgu kulturowego, czyli tzw. cywilizacji łacińskiej, notujemy rozmaite próby niwelowania nierówności prawnej, by wymienić tylko powstanie jus gentium, tj. praw dotyczących wszystkich obywateli Cesarstwa Rzymskiego, czy wprowadzenie sądownictwa stanowego, np. zapewniającego niezależność mieszczan od sądów szlacheckich. Procesy te uległy znacznemu przyspieszeniu w ostatnich dziesięcioleciach – notujemy znaczący postęp w funkcjonowaniu wymiaru sprawiedliwości jako wolnego od rozmaitych ograniczeń: klasowych, warstwowych, ekonomicznych, religijnych, politycznych, narodowych, genderowych itd. Służy temu realizacja zasad państwa prawa, konwencje dotyczące praw człowieka, a w UE – ponadpaństwowe instytucje umożliwiające kontrolę stanu praworządności, w tym niezawisłości sędziów, w poszczególnych krajach członkowskich.
Czytaj też: Szybka neokariera protegowanej Ziobry
Wszystko zależy od kadr
Nie ma, nie było i nie będzie idealnego wymiaru sprawiedliwości, ale zawsze może być lepiej lub gorzej. Jeśli rozpatrywać sytuację w obecnej Polsce, nie ma wątpliwości, że notujemy regres, ale nie z tych powodów, o których prawią czołowi aktywiści tzw. dobrej zmiany, w szczególności (zachowuję kolejność alfabetyczną, która nie pokrywa się z instytucjonalną) p. Duda, p. Kaczyński, p. Morawiecki i p. Ziobro. System kształcenia i nominacji sędziów nosi znamiona patologii (pomijam tu szczegóły – może tylko zauważę, że nie chodzi o uniwersytety). Może najlepszym wskaźnikiem skutków „deformy” wykonywanej przez p. Ziobrę na niewątpliwe zlecenie p. Kaczyńskiego jest systematyczny upadek prestiżu sądów. To oczywiste, że zawsze były oceniane krytycznie przez sporą część społeczeństwa z uwagi na to, że nie wszyscy godzą się z niekorzystnymi wyrokami. Podam tylko jeden wskaźnik – w latach 2018–22 odsetek niezadowolonych z pracy sądów wzrósł w Polsce z 45 do 65 proc., a więc dramatycznie.
Dobrozmieńcy trąbią, że to wina kasty sędziowskiej, a temu służy wyjątkowo rozbudowana propaganda „antykastowa” ze strony mediów publicznych. Czasem mętnie wskazuje się jakieś inne, bliżej nieokreślone przyczyny, wymieniane, gdy trzeba przykryć napięcia w obozie tzw. dobrej zmiany, np. pomiędzy Handlarzem Pokościelnym Mieniem Bezspadkowym a p. Zbyszkiem (pardon, jw.), dość gruboskórnie tonowanym przez Jego Ekscelencję. Standardowym argumentem jest wskazywanie na „złowieszczą” rolę Brukseli, ponoć zagrażającej narodowej suwerenności. „Deformę” ilustruje sprawa szybkości postępowań – ważny czynnik wpływający na społeczną ocenę wymiaru sprawiedliwości. Czasokres oczekiwań na wyrok wydłużył się w ostatnich latach, a resort sprawiedliwości pogłębia ten stan rzeczy przez blokady nowych etatów sędziowskich. Jest to celowa działalność dla obniżenia prestiżu sędziów i przygotowania miejsc dla właściwych kadr.
Pan Morawiecki za swoim bezpośrednim protoplastą głosił, że interesuje go sprawiedliwość, a nie prawo. Może nie chce umierać za wymiar sprawiedliwości, ale na pewno jest nim zainteresowany, przynajmniej takim, który rozumie, co i komu umorzyć. Wszystko zależy od kadr, jak już ktoś kiedyś napomknął. Pocieszające jest to, że sądy na ogół sobie radziły z ograniczaniem ich niezawisłości. Trzeba mieć nadzieję, że i tak będzie w Polsce, ale ponieważ wynik nie jest przesądzony, potrzebne jest obywatelskie wsparcie dla wszelkich inicjatyw przeciwko zawłaszczaniu wymiaru sprawiedliwości przez tzw. dobrą zmianę. To, że Hektor nowogrodzki nie będzie umierał za przyzwoity i dobrze funkcjonujący wymiar sprawiedliwości, jest oczywiste, bo to mu się nie opłaca.
Jerzy Baczyński: Między kompromisem a kompromitacją