Gospodarstwa domowe mogą znów kupować węgiel brunatny, by do 30 kwietnia przyszłego roku opalać nim mieszkania. Dwa lata temu zakazano jego sprzedaży odbiorcom indywidualnym, wtedy przeważającym argumentem była troska o stan powietrza. Kto pamięta, że rząd Mateusza Morawieckiego obiecywał o nie walczyć? Sam premier w exposé przywoływał dziesiątki tysięcy zgonów Polaków powodowanych przez smog, zapowiadał w polityce swojego gabinetu romantyzm celów i pozytywizm środków.
W węglu brunatnym nie ma za wiele romantyzmu, a pozytywem jest jedynie to, że jest źródłem energii. Ale paliwo to zawiera m.in. mnóstwo wody, siarki i rtęci, a produkty jego spalania, wysłane w atmosferę z palenisk nieobudowanych – jak to się dzieje w wyspecjalizowanych elektrowniach – instalacjami przechwytującymi najpoważniejsze zanieczyszczenia, sieje spustoszenie w ludzkich organizmach i reszcie środowiska. W dodatku gdzie by go nie spalać, wybitnie podbija bilans emisji gazów cieplarnianych, a jego eksploatacja, w polskich warunkach w kopalniach odkrywkowych, wiąże się z długą listą problemów środowiskowych i społecznych. Dzieje się to za cenę niszczenia całych miejscowości, obniżenia wód gruntowych, co jest absurdem w dobie permanentnej suszy i dewastacji krajobrazu, zastępowanego przez rewitalizacyjne protezy w rodzaju sztucznych zbiorników wodnych i hałd zamienianych na nowe pagórki.
Czytaj też: