W kolejnym programie TVN24 „Czarno na białym”, zrealizowanym przez Grzegorza Łakomskiego i Dariusza Kubika, przedstawiono nam malowniczą opowieść o jeszcze jednym pośle PiS do Parlamentu Europejskiego, który – podobnie jak pozostałych 25 kolegów i koleżanek – zadbał o finansowanie swojej kampanii z 2019 r. sowitymi datkami ze strony wdzięcznych lub/i lękających się utraty synekur prezesów, dyrektorów i członków rad nadzorczych obsadzonych przez PiS spółek skarbu państwa. Darczyńców uzbierało się 51, a ich wspólny wysiłek przyniósł kwotę 402 tys. zł, czyli 82 proc. kosztów sięgającej pół miliona złotych kampanii.
Czytaj też: Dolę odpalić trzeba. PiS jedzie na sterydach i głupio się tłumaczy
„Finansowe plecy” Brudzińskiego
Bohaterem telewizyjnej opowieści zatytułowanej „Do spółki z PiS. Finansowe plecy” był naprawdę nie byle kto, bo sam Joachim Brudziński – wieczny kandydat do schedy po Jarosławie Kaczyńskim, marzący o fotelu premiera. W 2019 r. Parlament Europejski wydawał się zsyłką dla kogoś takiego jak on, jednakże dziś, patrząc na te kwoty, można mieć wątpliwości, czy pozycja „Jojo” była wówczas faktycznie taka słaba; najwyraźniej ludzie ze spółek tak nie uważali. Może Brudziński po prostu potrzebował zarobić i sam prosił Kaczyńskiego o euromandat, bo stanowisko prezesa jakiejś spółki wyprowadzałoby go z polityki?
To tylko spekulacje, choć to zabawne, że powiedział kiedyś do kamery, że nie idzie do PE dla pieniędzy, bo gdyby chciał zarobić, to wziąłby spółkę. Rzadko kiedy politycy tak otwarcie opowiadają o korupcyjnych stosunkach i partyjnym rozdawnictwie stanowisk; Brudziński najwyraźniej uważa je za coś naturalnego. Jakkolwiek tam było przed kilkoma laty, teraz pupil Kaczyńskiego musi się zapewne pożegnać z marzeniami o dalszej karierze. Kto wie, czy uda mu się choćby powrócić do Brukseli na drugą kadencję.
Swoją drogą nie wiem, jak to opisać w języku knajackim. „Otrzymać pół miliona” jako „zaliczyć pół bańki” będzie dobrze? A „otrzymać cios od dziennikarzy” jako „dostać z bańki od TVN24” ujdzie? Trudno jakoś wczuć się w mentalność tego świata cwaniaków z wierchuszki, prezesów i dyrektorów upartyjnionych spółek skarbu państwa oraz gotowych na wszystko urzędników państwowych, osadzonych na swoich stołkach przez wyżej postawionych bonzów. Ćwiczyliśmy to za PRL, ale wtedy byli jacyś ideowcy, jacyś państwowcy przemieszani z „towarzyszami szmaciakami”. Dziś jest jakby bardziej straszno i bardziej śmieszno.
Czytaj też: Prezeska PZU i jej zastępcy wpłacili po 45 tys. zł na konto PiS
Ranking dobroczyńców
19 wpłat na kampanię Brudzińskiego pochodziło od ludzi ze spółek należących do Grupy Azoty, działających w województwie zachodniopomorskim, czyli w mateczniku Brudzińskiego, oraz od menedżerów zależnych od PiS spółek azotowych czy też zajmujących się portami i żeglugą morską. Nawet zachodniopomorska kuratorka oświaty i jej zastępca, a także państwowy inspektor transportu drogowego poczuli wolę bożą, aby „dać na Jojo”.
Drugie miejsce w rankingu województw zajęło mazowieckie, gdzie wpłat dokonali pracownicy 15 spółek. Na miejscu trzecim, z wynikiem „trzy spółki”, uplasowało się małopolskie. Inne regiony to już drobnica, choć może warto odnotować, że wsparcia udzielali również menedżerowie spółek działających za granicą, np. w Niemczech. Były to wpłaty po tysiąc złotych, kilka tysięcy, czasem dziesięć, rzadko więcej – zależnie od pozycji i zarobków. Opłacało się – wielu w kilka miesięcy intratnie awansowało. W tytułach przelewów wpisywali naiwnie i wprost, że to dla Brudzińskiego. O tym zdawał się nie wiedzieć nawet on, gdy listę wpłat pokazali mu w Strasburgu dziennikarze. Zabawne.
Czytaj też: Korupcja polityczna, czyli legalne przekupstwo
Wpłacający wolą milczeć
Prezes PLL LOT Rafał Milczarski skorzystał z prawa do nieodpowiadania na pytania dziennikarzy, którzy chcieli wiedzieć, czy wpłacając na pięciu polityków PiS (w tym na Brudzińskiego), starał się zapewnić sobie przedłużenie zatrudnienia. Prezes Grupy Azoty Tomasz Hinc nie ma sobie nic do zarzucenia, choć stanowisko otrzymał półtora roku od wsparcia kampanii Brudzińskiego kwotą 15 tys. zł.
Bardzo zadowolony z siebie jest też wiceprezes Azotów i jednocześnie prezes Zakładów Chemicznych „Police” Mariusz Grab. Bo on ma takie poglądy, że popiera PiS. Wierzymy! W 2019 r. zarobił w Azotach 708 tys. zł plus 684 tytułem „świadczeń potencjalnie należnych” (proszę nie pytać – też nie wiem…), a na kampanię Brudzińskiego dał niespełna 34 tys. zł. Sporo, chociaż na biednego nie trafiło. Grab oświadczył przed kamerą, że Brudziński nie miał żadnego wpływu na spółki Grupy Azoty, lecz dziennikarze dotarli do maili dowodzących, że było wręcz przeciwnie. Brudziński wprost sterował karierami osób, które stały się darczyńcami jego kampanii. Gdy dziennikarze pracowali w Szczecinie, koledzy Brudzińskiego skarżyli mu się, że są nagabywani. Jak zareagował nasz bohater? Łatwo się domyślić – tweetem o „pacanach z TVN”.
Nie ma sensu wymieniać tu wszystkich po kolei beneficjentów życzliwości Joachima Brudzińskiego będących jednocześnie sponsorami jego kampanii, lecz warto zauważyć, że jest wśród nich niewątpliwy ulubieniec mediów Janusz Kowalski z Solidarnej Polski, który przebolał 15 tys. zł. Zaszczyca zaś swoim wsparciem kilka spółek skarbu państwa. Konflikt interesów w związku z pracą dla Wytwórni Papierów Wartościowych, nadzorowanej wówczas przez Brudzińskiego, był oczywisty.
Czytaj też: Czeki z tektury. PiS jeździ po kraju i rozdaje atrapy
„A w Ameryce bili Murzynów”. 30 lat temu
Brudziński jest świadom powagi sytuacji. Chyba aż za bardzo. Bo jakże trzeba być przestraszonym, a jednocześnie dziecinnym i niemądrym, aby na kilka godzin przed zapowiadaną emisją programu ujawniającego własne nieprawości uciec się do argumentu „ale wy też kradliście!”. A tak właśnie uczynił na Twitterze, zamieszczając wpis następującej treści: „Czy »tytanicznie« pracowici śledczy z TVN24 podejmą ten wątek, analizując fundamenty finansowe obecnej PO?” – i tu następuje link do artykułu z Dziennika.pl z 28 kwietnia 2014 r., w którym omawiana jest książka Pawła Piskorskiego (jednego z założycieli PO) na temat rozmaitych nadużyć w finansowaniu partii Donalda Tuska o nazwie Kongres Liberalno-Demokratyczny przed 30 laty.
Czy „tytanicznie” pracowici dziennikarze śledczy z #TVN24 podejmą ten wątek analizując fundamenty finansowe obecnej PO? https://t.co/dwqedMGSwX
— Joachim Brudziński (@jbrudzinski) November 15, 2022
To niepojęte, że dorosły człowiek i polityk sądzi, że jego własne winy mogą być usprawiedliwione lub pomniejszone z powodu istnienia podobnych przewinień innych osób. A jeszcze dziwniejsze, że wyobraża sobie, iż argument: „A w Ameryce biją Murzynów” (a raczej „bili 30 lat temu”), może poprawić jego sytuację moralną.
To zresztą niejedyny wpis. Cztery opublikował wzburzony zaraz po tym, jak udało mu się uwolnić od ścigających go truchtem po korytarzach dziennikarzy TVN24. Ta gonitwa za wystraszonym i prostacko zachowującym się europosłem, niegdyś „numerem dwa” w PiS, przewija się przez cały reportaż i mówi o tym człowieku, o jego morale, poziomie kultury i dojrzałości nawet więcej niż słowa. Mały, bezradny tchórz.
A jednak w pewnych kręgach tak właśnie się sprawy mają. Są to ludzie wyposażeni w tego rodzaju świadomość i wrażliwość moralną, że wyobrażają sobie sprawiedliwość na podobieństwo równego prawa wszystkich ludzi do radzenia sobie, jak potrafią. Nie należy więc wytykać innym pospolitych grzechów, skoro wszyscy je popełniają. Przenosząc to do kontekstu politycznego: każda partia i każdy polityk poszukuje środków na swoją działalność, gdzie tylko może, więc wyciąganie jedni drugim takich spraw jest nie fair.
Można się z tego śmiać, a można się zasmucić. Śmiać, bo to takie dziecinne. Smucić, bo to jednak żenująco niski standard etyczny jak na ludzi władzy. Ja odczuwam raczej lęk, że w tych trudnych czasach rządzą nami cwaniacy o umysłowości i poziomie świadomości moralnej niezbyt rozgarniętych gimnazjalistów.
Czytaj też: Prawie 19,5 mln na Rydzyka. 16-latek ujawnił dane
Tego tak się nie załatwia
Twórcy reportażu, zgodnie z regułami sztuki dziennikarskiej, spytali swego bohatera o kontrowersyjne wpłaty – czy mianowicie były dobrowolne i czy rozmawiał z darczyńcami. W końcu jest jakieś minimalne prawdopodobieństwo, że pomimo sytuacji konfliktu interesów, w której partyjnym nominatom w spółkach skarbu państwa z pewnością lepiej jest wpłacić, niż nie wpłacić, dokonali oni wpłat ze szczerego serca, nie zaś pod presją. Cuda się zdarzają.
Jednakże Brudziński wcale nie mówił o cudzie ani nawet o szczerej miłości swoich kolegów i koleżanek ze spółek, lecz w wielkim wzburzeniu odpowiedział tak: „Pan mnie obraża! (...) Pan pyta, ale w sposób obrażający mnie. Co pan sugeruje? Że ja te osoby przymuszałem, żeby wpłacały na moją kampanię? Na takie głupie pytania nie będę odpowiadał”.
Słowa te brzmią bardzo wiarygodnie – byłoby bardzo niemądrze, gdyby polityk kogoś „przymuszał”. Tego się tak nie załatwia. Praktyka jest taka, że idą gdzie trzeba miękkie sugestie i aluzje, lecz sam zainteresowany nie bierze w tym udziału. Ma od tego ludzi. Robi się to w taki sposób, żeby nie było śladów i dowodów. W profesjonalnej korupcji w papierach się wszystko zgadza i właściwie jedyną przesłanką wskazującą na patologię jest pojawianie się u kogoś zaskakująco wysokich kwot. Wtedy niewiele da się zrobić na drodze prawnej, lecz naruszenie zasad dobrych praktyk zawodowych, a inaczej mówiąc, norm etyki zawodu, jest wystarczającą podstawą do ukarania kogoś, kto osiąga wysokie dochody dzięki formalnym i nieformalnym powiązaniom i działając w warunkach konfliktu interesów, potocznie zwanych „układami”.
Czytaj też: Rząd PiS hojnie dotuje. Rodzina, znajomi, meble i dron
Dlaczego tak nie należy robić
To może i żenujące, lecz na wszelki wypadek trzeba przypomnieć, że osoby osiągające znaczne dochody dzięki koneksjom politycznym i zależne ekonomicznie od woli polityków nie powinny finansować ich działalności, a partie nie powinny przyjmować takich datków. Dlaczego? Dlatego, że zachodzi silne podejrzenie, iż za takimi datkami nie stoi poparcie dla osoby i jej programu, lecz wdzięczność, chęć przypodobania się bądź lęk. A nawet jeśli w danym przypadku tak nie jest, to w żaden sposób nie można tego wykazać, a podejrzliwość i nieufność nadal są uzasadnione.
Dodatkowo jeśli datki są możliwe dzięki wysokim pensjom darczyńców, pochodzącym z budżetu państwa, oznacza to pośrednie korzystanie ze środków publicznych, czyli sprzeniewierzenie się duchowi prawa o finansach publicznych i finansowaniu partii politycznych. Inaczej mówiąc, gdy rządzący wykorzystują w celach politycznych i wyborczych środki publiczne, to nadużywają swej władzy dla osiągnięcia nieuczciwej przewagi nad opozycją.
Nie wiem, czy te kategorie się jeszcze stosują, ale niedawno jeszcze było tak, że profesor i poseł byli osobami zaufania publicznego, od których wymagano daleko posuniętej transparencji w działaniu i finansach. Na wszelki wypadek, gdyby honor jeszcze odgrywał choćby minimalną rolę w życiu publicznym, powiem panu Joachimowi Brudzińskiemu: jest pan człowiekiem skompromitowanym i jedyne, co może pan uczynić w obronie swego honoru, to przeprosić i złożyć mandat. Dostał się pan do europarlamentu dzięki pieniądzom partyjnych kolegów w spółkach skarbu państwa, a więc w sposób rażąco nieuczciwy. Nie rywalizował pan na zasadach równości szans, wobec czego pański mandat został wyłudzony i należy się komuś innemu, kto przegrał z panem w nieuczciwym starciu.
PS Zachęcamy do obejrzenia tego małego kuriozum: już we wtorek 16 listopada, czyli w dniu, w którym pierwotnie miał zostać wyemitowany reportaż, o godzinie 17:50 na portalu Tvp.info ukazał się artykuł, którego autorzy krytykują reportaż TVN, choć przecież nie mieli szansy go jeszcze obejrzeć!