Pan Kaczyński dokonał autentycznej wykładni (w sensie prawniczym, zapewne znanym doktorowi nauk prawnych, polega na tym, że jej sens wyjaśnia autor) swego, już słusznie sławnego, tekstu o dawaniu w szyję. Rzekł był tak: „Kiedy powiedziałem, że młode dziewczęta, takie do 25 lat, piją tyle co ich rówieśnicy, a organizm mężczyzny i kobiety inaczej reaguje na alkohol, mężczyźni są tutaj dużo odporniejsi, to naprawdę nie chciałem nikogo urazić. Chciałem tylko powiedzieć pewną prawdę o pewnym szkodliwym zjawisku. (...) Jestem głęboko za 100-proc. równouprawnieniem kobiet i mężczyzn we wszystkich dziedzinach życia, ale to nie oznacza, że kobiety mają udawać mężczyzn, a mężczyźni kobiety”.
Katecheza nie chodzi piechotą
To, że Jego Ekscelencja nie zamierzał swoimi słowami nikogo urazić, jest oświadczeniem de se (o samym sobie), a nie de re (ma sens przedmiotowy), a pierwsze nie implikuje drugiego. Pod względem merytorycznym Prezes the Best nabajdurzył co niemiara (panie piją i kupują alkohol dwa razy rzadziej od panów), a więc trudno uznać, że wypowiedział jakąkolwiek prawdę, może poza wielce „odkrywczą” konstatacją, że nadmierne dawanie sobie w puzon jest szkodliwe. Pan Kaczyński znalazł wielu obrońców, np. prof. Rafała Brodę, fizyka jąder atomowych (sam siebie tak określa), który prawi: „Nie uważam wypowiedzi JK za błąd, tym bardziej że mówił o sprawach potwierdzonych przez badaczy takich zjawisk.