Kraj

Ugoda ws. sędziów i miliardów z KPO? PiS nie może się dogadać już nawet sam ze sobą

Prezydent Andrzej Duda, prezes PiS Jarosław Kaczyński i premier Mateusz Morawiecki Prezydent Andrzej Duda, prezes PiS Jarosław Kaczyński i premier Mateusz Morawiecki Krystian Maj / Kancelaria Prezesa RM
Ustawa, która miała doprowadzić do kompromisu z Brukselą i wypłacenia pieniędzy z KPO, była... ale na razie się zmyła. PiS nie może się dogadać nie tylko ze sobą i partią Ziobry, ale też z urażonym Andrzejem Dudą.

Nastąpił dość nieoczekiwany zwrot w sprawie ustawy, która dzień wcześniej cudownie objawiła się w Sejmie reklamowana jako „uzgodniony z Brukselą” kompromis w sprawie sędziów i odblokowania pieniędzy z Krajowego Planu Odbudowy. Miała być głosowana jeszcze na tym posiedzeniu Sejmu – przy oczekiwanej przez PiS pomocy opozycji, bo ziobrowa Solidarna Polska odmówiła współpracy. A za nią miały pójść miliardy euro.

Duda urażony

Ale nic z tego: spadła z porządku obrad Sejmu po wystąpieniu Andrzeja Dudy. Prezydent dał do zrozumienia, że zawetuje ustawę, jeśli będzie sprzeczna z konstytucją i – to równie ważne – jeśli otworzy furtkę do weryfikacji sędziów, których on, z rekomendacji neo-KRS, powołał. To wystąpienie zostało dość zgodnie odczytane jako zapowiedź sprzeciwu.

A skoro tak, to po co w ogóle ustawę uchwalać? PiS raczej nie znajdzie większości trzech piątych do odrzucenia weta. Ustawa spadła, bo najpierw PiS musi się dogadać sam ze sobą. A to pewne nie jest (na razie mówi się o 11 stycznia). W partii Kaczyńskiego walczą bowiem frakcje: oznajmienie przez Mateusza Morawieckiego, że dogadał się z Brukselą, przez niektórych odebrane zostało jako „druga Targowica”: oto premier dumnego, wielkiego europejskiego kraju dogaduje się po kątach z Niemcami – bo UE to przecież Niemcy – i zamierza narzucić polskiemu Sejmowi ustawę napisaną pod dyktando Brukseli. Zdrada, wyjątkowo haniebna!

Jerzy Baczyński: Między kompromisem a kompromitacją

Z kolei Andrzej Duda najwyraźniej cały czas jest głęboko urażony zwrotem wykonanym przez szefową Komisji Europejskiej Ursulę von der Leyen. Najpierw zaakceptowała prezydencką nowelizację z kwietnia (utworzenie Izby Odpowiedzialności Zawodowej w miejsce zlikwidowanej Izby Dyscyplinarnej), a potem Bruksela stwierdziła, że trzeba nowych przepisów, które będą gwarantować sędziom zawieszonym powrót do orzekania i realnie zreformują postępowania dyscyplinarne, by nie służyły do szykanowania sędziów. Prezydent był bardzo dumny z tego, że napisał ustawę, dzięki której uratował dla Polski pieniądze z KPO – i poczuł się tą zmianą frontu osobiście dotknięty. Teraz, kiedy pojawił się projekt „uzgodniony z Brukselą” przez dyplomację rządową, uraza się odnowiła.

Do tego zapowiedziane aluzyjnie weto ma też merytoryczne podstawy: nie da się w zgodzie z konstytucją powierzyć Naczelnemu Sądowi Administracyjnemu sądzenia dyscyplinarek, bo jako jedyną kompetencję sądów administracyjnych konstytucja wymienia „kontrolę działalności administracji publicznej”. Poza tym trudno zrozumieć, na czym polega wyższość NSA nad prezydencką Izbą Odpowiedzialności Zawodowej – i tu, i tam są neosędziowie. Tyle że ci w NSA nie znają się na procedurze quasi-karnej.

Czytaj też: Milion euro kary dzień w dzień. PiS chciałby to zatrzymać

Ziobro, PiS i targi

Prezydentowi nie podoba się też podrasowana wersja „testu niezawisłości i bezstronności” sędziego: uważa, że umożliwia odsuwanie neosędziów od orzekania. Tymczasem zarówno Duda, jak rząd i partia stoją na stanowisku, że prezydencka nominacja „uzdrawia” (sanuje) wady powołania. A poza tym w ostatnich rozmowach z Brukselą go pominięto. Najwyraźniej liczy się z tym, że w dalszych pracach nad ustawą też byłby ignorowany.

Do tego wszystkiego opozycja dogadała się co do stanowiska w sprawie „ustawy brukselskiej”. I ustaliła twarde warunki: • przywrócenie na poprzednie stanowiska zawieszonych sędziów, • przeniesienie postępowań dyscyplinarnych do Izby Karnej SN z zastrzeżeniem, że nie może ich sądzić sędzia, który w SN jest krócej niż siedem lat, • zniesienie przepisów „ustawy kagańcowej”, przede wszystkich tych, które pozwalają ścigać sędziów kwestionujących prawomocność powołań sędziowskich z udziałem neo-KRS.

To by oznaczało, że opozycja nie chce iść na kompromis w sprawie praworządności, nawet pod groźbą oskarżania, że z jej winy nie będzie pieniędzy. A wtedy Duda może nie mieć okazji do weta, bo ustawa nie zostałaby raczej uchwalona.

Na koniec do gry zapisał się Zbigniew Ziobro – na konferencji prasowej oświadczył, że gotów jest „pomóc” rządowi i oczekuje, że Morawiecki zaprosi go na rozmowy. Czyli targi: coś za coś. Kolejny projekt Ziobry o zaostrzeniu ścigania za obrazę religii właśnie jest procedowany, kodeks karny – już uchwalony. Może premier dorzuci jakieś kolejne posady w spółkach skarbu państwa, jakieś funkcje ministerialne. Ale do tej gry trzeba by zaprosić prezydenta, który sugeruje weto. Dlatego nie wiadomo, czy „ustawa brukselska” w ogóle wróci pod obrady.

Pieniądze unijne miały uratować PiS przed klęską wyborczą, ale nie potrafi o nie zawalczyć. Widać, że rząd traci nie tylko większość w Sejmie, ale też zdolność rządzenia. Więcej: utracił instynkt samozachowawczy. To nie opozycja może odsunąć go od władzy. Sam robi to skuteczniej.

Czytaj też: Władza boksuje się sama ze sobą. A pieniądze z KPO przepadają

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną