Białoruś oskarżyła Polskę o naruszenie jej przestrzeni powietrznej i pokazała filmik z rzekomym przelotem śmigłowca Mi-24 nad białoruskim terytorium. Wojsko zaprzecza i mówi o dezinformacji. Między Warszawą i Mińskiem robi się coraz goręcej.
Czytaj też: Newralgiczny przesmyk suwalski. Europejska pięta Achillesa
Rosja i Białoruś lubią symboliczne daty
To, że coś może się wydarzyć 1 września, eksperci od bezpieczeństwa przewidywali od dawna. Białoruś, podobnie jak Rosja, lubi symboliczne daty. Od piątku prowadzi kolejne ćwiczenia, również na poligonach przy polskiej granicy, co w świetle wcześniejszych działań musiało wywołać podwyższoną czujność, a być może niepokój po polskiej stronie. Dzień, naznaczony w Polsce obchodami wybuchu II wojny światowej, przebiegł jednak spokojnie. Aż do popołudnia. Światowe agencje informacyjne, w ślad za oświadczeniem białoruskiej służby granicznej, nagłośniły zarzut, że polski śmigłowiec wleciał na 1200 m nad terytorium sąsiada, i pokazały jakiś filmik. Powstało wrażenie, że to incydent – lub prowokacja – tyle że w drugą stronę w porównaniu z sierpniowymi wydarzeniami z Białowieży, kiedy dwa białoruskie śmigłowce wykonały krótki, spektakularny rajd nad wschodnim skrawkiem Polski.
Białorusini twierdzą, że do naruszenia ich terytorium przez polski wojskowy statek powietrzny doszło w okolicach miejscowości Mostowlany-Kolonia, leżącej 45 km na wschód od Białegostoku, w powiecie brzostowickim obwodu grodzieńskiego Białorusi.