Jak przejąć armię po Błaszczaku i propagandzie sukcesu PiS. „Kontrakty podpisane będą utrzymane”
„Wszystko wstrzymają. Wojsko zlikwidują. Nie będzie niczego” – prawicowa, wierna PiS strona internetu już wie, jak będzie wyglądać polityka obronna nowej koalicji. Wśród fanów ministra Mariusza Błaszczaka krążą listy kontraktów do anulowania i jednostek do likwidacji. Przy czym chodzi głównie o kontrakty, które dopiero kiedyś miały być podpisane, i jednostki, które powstały przez postawienie na pustym placu mikrofonu do kolejnego przemówienia ministra z wojskiem w tle. Nowy rząd jeszcze nie zaczął się nawet formować (a mógłby, gdyby prezydent Andrzej Duda powierzył tę misję jedynej możliwej parlamentarnej większości), a już wskazywani są „winni” – ministrowie i wiceministrowie, którzy mają za chwilę odwrócić korzystne dla obronności decyzje partii Jarosława Kaczyńskiego.
Kampania przedwyborcza płynnie przeszła w powyborczą, ale język praktycznie się nie zmienił. W pierwszych „autorskich” wpisach, jakie po wyborczej porażce Mariusz Błaszczak zamieścił na platformie X, wieszczy „zwolnienia w Siłach Zbrojnych RP, likwidację jednostek i zmniejszenie bezpieczeństwa Polski”. To ostatnie było reakcją na piątkowy wywiad Tomasza Siemoniaka, w którym podważał realność stworzenia 300-tys. armii. Na wpisy Błaszczaka odparował, że o żadnych zwolnieniach nie ma mowy, że liczebność armii należy zwiększać do ponad 200 tys., a najlepiej, by minister z PiS po prostu już odszedł.
Różne strachy podsycają kontrolowane przez PiS media, które 300-tys. wojsko wyposażone w