Kraj

Granica przyjaznej niezgody. Czy Polska na pewno chce Ukrainy w UE?

Ciężarówki na granicy polsko-ukraińskiej Ciężarówki na granicy polsko-ukraińskiej Jakub Orzechowski / Agencja Wyborcza.pl
„Polska prowadzi pełnowymiarową wojnę handlową z Ukrainą” – piszą dziennikarze opiniotwórczej ukraińskiej „Europejskiej Prawdy”. Zarzucają Warszawie, że niezdolność rozwiązania problemu blokady granicy jest wyrazem głębszej strategii – Polska po prostu nie chce Ukrainy w UE.

Treść edytorialu „Europejskiej Prawdy” wyda się zapewne większości Polek i Polaków zaskakująca. Przecież ciągle myślimy o sobie jak o największym sojuszniku Ukrainy, niezmiennie na dowód przywołując ofiarność społeczeństwa po 24 lutego 2022 r. i gorliwość rządu Mateusza Morawieckiego w sprawie dostaw uzbrojenia. Owszem, pogorszyło się w połowie ubiegłego roku, kiedy rozpoczął się „kryzys zbożowy”. To wtedy w debacie pojawiła się kategoria „wdzięczności”, którą Ukraińcy powinni okazywać Polsce, wrzucona przez prezydenckiego ministra Marcina Przydacza.

Polska gospodarka traci na blokadzie

Sporo na ten temat ubito publicystycznej piany, zastanawiając się, kto komu bardziej powinien być wdzięczny. Czy Ukraińcy Polakom za wcześniejszą pomoc, czy Polacy (i reszta Europy) Ukrainie za obronę przed rosyjską agresją? Pojawiał się też czasem argument interesu – to Morawiecki w toku kampanii wyborczej głośno mówił, że pomoc pomocą, ale nie może szkodzić rodzimym interesom. Niestety, trudno odnaleźć przekonującą definicję polskiego interesu, najczęściej okazuje się, że jej wyrazem jest interes rolników lub – jak teraz – przewoźników. Czy tak jest rzeczywiście?

Wydawało się, nie tylko Ukraińcom, że zmiana władzy w Polsce przyniesie radykalną zmianę w polityce zagranicznej i europejskiej, a więc także w polityce wobec Ukrainy. W exposé Donalda Tuska z 12 grudnia wiele jest słów o Ukrainie, jej strategicznym znaczeniu dla Polski i roli Polski w realizacji jej europejskich aspiracji. Gdy te słowa padały z sejmowej mównicy, od ponad miesiąca były blokowane przejścia na granicy polsko-ukraińskiej. To, że rząd Morawieckiego nie zrobił w tej sprawie niczego, czekając na dymisję, nie dziwiło nikogo również w Ukrainie. Z nadejściem rządu Donalda Tuska wiązano jednak wielkie nadzieje, że sprawę rozwiąże szybko i skutecznie.

Cóż, minął drugi miesiąc, protest trwa – niewielkie światełko nadziei przyniosła informacja o zaprzestaniu blokady 6 stycznia przez rolników. Przewoźnicy ciągle jednak granicę blokują. Jak zauważa Jacek Piechota, były minister gospodarki, a dziś prezes Polsko-Ukraińskiej Izby Gospodarczej, na blokadzie najwięcej w wymiarze gospodarczym traci... polska strona. To Polska ma wielką nadwyżkę handlową, więc to głównie polskie firmy nie mogą zawieźć do Ukrainy swoich produktów. Wiele firm w Ukrainie ma też swoje fabryki produkujące głównie na rynek europejski. Przez blokadę nie mogą wywieźć swojej produkcji.

Szkodzenie ukraińskiej gospodarce pomaga Rosji

Okazuje się jednak, że bliższy interesowi Polski jest interes przewoźników niż innych przedsiębiorców. Czy dlatego, że mimo owych nadwyżek udział handlu z Ukrainą w polskich obrotach międzynarodowych jest niewielki i mało boli? Dla Ukrainy granica jest o wiele ważniejsza, bo otwiera (a raczej zamyka) dostęp nie tylko do Polski, ale i całego rynku europejskiego. To dosłownie granica życia i śmierci – przez nią idą transporty z pomocą humanitarną, paliwem, materiałami dla wojska. Mimo zapewnień protestujących, że tego typu transporty są przepuszczane, nie brakuje doniesień, że jednak nie zawsze.

Nie chodzi tylko o transporty, które mają bezpośrednie znaczenie dla prowadzenia wojny. W wojnę zaangażowane jest całe ukraińskie społeczeństwo i cała gospodarka. Od jej kondycji zależy ilość pieniędzy z podatków, które w całości zasilają budżet sił zbrojnych. Każde działanie szkodzące ukraińskiej gospodarce ma negatywny wpływ na zdolność bojową armii, obiektywnie więc pomaga Rosji. Fakt jasny i prosty. Jego jednoznaczność można tylko próbować podważyć argumentem: ale dlaczego polska gospodarka ma się dokładać, tracąc – jak przekonują przewoźnicy – w nieuczciwej konkurencji z przewoźnikami ukraińskimi. Lub – jak przekonują rolnicy – w konkurencji z tanimi ukraińskimi produktami rolnymi?

Blokada komunikacji między Warszawą i Kijowem

To oczywiście uproszczona relacja z argumentów, jakimi wymieniają się obie strony, ale pokazuje istotny aspekt sprawy. Wielu polskich obserwatorów życzliwych Ukrainie zwraca uwagę, że Ukraińcy słusznie podkreślają stawkę prowadzonej wojny i skalę swoich poświęceń. Sama słuszność jednak nie wystarczy, żeby przekonać partnera czującego, że druga strona pod osłoną owej słuszności chce go nawet jeśli nie wykiwać, to na pewno wykorzystać. Ukraińcy najwyraźniej zbyt mało zrobili, żeby z języka słuszności przejść na subtelniejszy język argumentacji politycznej.

Ukraińcy życzliwi Polsce i deklarujący, że rozumieją złożoność naszej polityki, zgadzają się w szczerych rozmowach, że i prezydentowi Wołodymyrowi Zełenskiemu, i premierowi Denysowi Szmyhalowi, i ministrowi spraw zagranicznych brakuje czasami tego wyczucia. Problem w tym, że zablokowane są nie tylko przejścia graniczne, ale i kanały komunikacji między Polską i Ukrainą. To wina obustronna, ale brakuje po prostu dobrych platform stałego kontaktu, które pozwalałyby na wychwytywanie kwestii spornych, zanim wybuchną w postaci kryzysu. Jacek Piechota z tęsknotą wspomina Polsko-Ukraińską Komisję Międzyrządową ds. Współpracy Gospodarczej, która przed laty odgrywała taką rolę – za rządów PiS stała się fasadą, a jak będzie za rządu Tuska, jeszcze nie wiadomo.

Piechota i Pawło Klimkin, były minister spraw zagranicznych, byli uczestnikami niedawnego Forum Polska-Ukraina organizowanego przez Fundację Batorego oraz kijowską Fundację Odrodzenie. Obaj podkreślają, że niezbędna jest taka stała wymiana informacji i opinii na różnych poziomach – rządu, parlamentu i poszczególnych parlamentarzystów, ekspertów i liderów opinii. Klimkin dodaje, że oczywiście nadzieje Ukraińców na szybkie rozwiązania problemów przez nowy polski rząd były złudne i wynikały z braku znajomości realiów politycznych w Polsce. Trudno jednak też dziwić się rozczarowaniu, kiedy ten sam Donald Tusk, który tak stanowczo załatwia sprawę z telewizją, nie wykazuje podobnej stanowczości w sprawie, wydawałoby się, łatwiejszej.

Czytaj też: Polska i Ukraina, przyszłość w cieniu historii

To jaka jest strategia w sprawie Ukrainy w Unii?

Snują więc Ukraińcy różne domysły, włącznie z tym przedstawionym przez redaktorów „Europejskiej Prawdy” w edytorialu. Może po prostu Polska, niezależnie od tego, kto sprawuje władzę, ma cichą strategię blokowania europejskich aspiracji Ukrainy? Może po prostu boimy się Ukrainy jako członka UE, bo będzie zbyt silnym konkurentem? Nawet jeśli te domysły wydają się absurdalne, Ukraińcy mają prawo do ich formułowania, bo nie dostają z Polski innych informacji. Bo jeśli zarówno blokowanie importu ukraińskich produktów rolnych, jak i przyzwolenie na blokowanie granicy nie jest wyrazem owej cichej strategii, to jaka jest prawdziwa strategia? Jeśli chcemy rzeczywiście Ukrainy w Unii, to jak chcemy w procesie integracji uczestniczyć? I jak rozładowywać potencjalne zagrożenia kryzysowe?

Pytania można mnożyć, niestety prowadzą one do konstatacji: po prostu nie ma żadnej strategii wobec Ukrainy, ani cichej, ani głośnej. Nie miał jej rząd Morawieckiego i nie ma jej jeszcze rząd Tuska. Nie ma więc też co komunikować, skazując rozczarowanych i zirytowanych Ukraińców na domysły. Potrzebujemy takiej strategii jak najszybciej, i to nie tylko dlatego, żeby w końcu mieć co mówić partnerom z Ukrainy – potrzebujemy jej dla siebie. Bo dziś broniąc rzekomo polskich interesów, najbardziej sprzyjamy interesom Rumunii, Węgier i Słowacji, które zamiast blokować, przejmują ruch handlowy z Ukrainą. Przy okazji tracimy wiarygodność nie tylko w Kijowie, ale i w Brukseli oraz innych stolicach europejskich, bo okazuje się, że zamiast rozwiązywać problemy na wschodniej flance Unii i NATO, sami je tworzymy.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną