Po głosowaniu w sprawie aborcji. Koalicja na jednym wózku: fenomen 15 października może się nie powtórzyć
To miało być symboliczne głosowanie. Nikt się przecież nie łudził, że Andrzej Duda podpisze ustawę dekryminalizującą pomoc w aborcji. Chodziło jednak o gest: sygnał dla kobiet, które za rządów PiS wychodziły w czarnych protestach na ulice, a 15 października 2023 r. tłumnie ruszyły do lokali wyborczych, aby odsunąć władzę, która deptała ich podmiotowość i sprowadzała je do roli inkubatorów „życia poczętego”. Na tę zmianę wystarczająco długo już czekały.
Koalicja rządząca miała udowodnić, że rzeczywiście chce skończyć z „piekłem kobiet”. Że mimo konserwatywnego sznytu Trzeciej Drogi jest w stanie wypracować kompromis (wszak projekt tzw. ustawy ratunkowej autorstwa Lewicy na etapie komisji okrojono tak, aby był strawny dla koalicjantów z TD). Ustawa miała trafić na biurko prezydenta. I to na niego miała spaść odpowiedzialność za brak przepisów dających kobietom i ich bliskim minimum bezpieczeństwa.
Tak się jednak nie stanie. Za uchwaleniem ustawy było 215 posłów, przeciw – 218. Nie głosowały 23 osoby, a dwie wstrzymały się od głosu. Przypomnijmy: większość sejmowa liczy obecnie 246 posłów. Jednak 24 parlamentarzystów PSL było przeciw – w tym prezes ludowców Władysław Kosiniak-Kamysz, wicemarszałek Sejmu Piotr Zgorzelski, szef klubu PSL Krzysztof Paszyk, a także wiceministra kultury Bożena Żelazowska oraz Urszula Nowogórska, członkini prezydium komisji ds. projektów o przerywaniu ciąży („za” były jedynie: Urszula Pasławska, Agnieszka Kłopotek, Magdalena Sroka oraz Jolanta Zięba-Gzik).