Po debacie w Końskich. Trzaskowski ominął rafę, Nawrocki zabuksował. To był wieczór Hołowni
To się skończyło w piątek o 23:30 i trwało prawie trzy godziny! Czy warto było spędzić je przed telewizorem? Owszem. Spotkanie aż ośmiorga kandydatów było na granicy wytrzymałości widzów, a jednak dało się je obejrzeć z zainteresowaniem. Nie było nudno – ewidentnie był to początek przyspieszenia kampanii przed zbliżającym się terminem wyborów. Nie było jakoś szczególnie żenująco ani skandalicznie. Jedynie Nawrocki złamał zasady, powtarzając agresywny gest Andrzeja Dudy z kampanii w roku 2015, gdy jako kandydat PiS podczas debaty postawił Bronisławowi Komorowskiemu proporczyk PO na pulpicie. Tym razem Nawrocki postawił Trzaskowskiemu przed nosem tęczową flagę, którą ten schował, a chwilę później poprosiła o nią Magdalena Biejat.
Absmak budziły również antyukraińskie i prorosyjskie wypowiedzi Macieja Maciaka. Poza tym było spokojnie i dość rozsądnie. Nawet Karol Nawrocki wypadł nie najgorzej, choć kilka razy musiał się najeść wstydu z powodu swojej ogólnej ignorancji politycznej. Z pewnością Rafałowi Trzaskowskiemu byłoby łatwiej wygrać debatę w oczach opinii publicznej, gdyby był w niej sam na sam z kandydatem PiS. W otoczeniu rywali aż tak bardzo nie błyszczał. Żadnych strat jednakże nie poniósł. Po prostu wyszedł obronną ręką z drażliwego tematu, któremu na imię Końskie. Ominął rafę i płynie dalej. Trudno natomiast zrozumieć, dlaczego na debacie nie zjawili się Sławomir Mentzen i Grzegorz Braun. Może jeden bał się spotkać drugiego? A może się umówili, że nie będą sobie wchodzić w drogę?
Zamiast jednej debaty – dwie
Kilkudniowa awantura o debatę w Końskich dała rezultat dość demokratyczny, a jednocześnie nieco komiczny.