Jeszcze kilka lat temu powszechna była opinia, wedle której pomysł na koncerty podstarzałych rockmanów wynikał z prostego faktu, że organizator nie ma pieniędzy, żeby sprowadzić kogoś, kto aktualnie liczy się na światowej scenie. Poza tym częstą praktyką było zapraszanie nikomu nieznanych grajków występujących pod znanymi szyldami. Zdarzały się nawet takie przypadki, jak ten z 2002 r., kiedy na festynie we Włochach pod Warszawą zagrał brytyjski zespół Creedence Clearwater Revived, podszywający się pod rozwiązaną w 1972 r. słynną amerykańską grupę Creedence Clearwater Revival. W Dolinie Charlotty, czyli w Strzelinku pod Słupskiem, też występowały znane bandy w niekoniecznie oryginalnych składach, ale w tych samych zestawieniach słuchano ich na wielu innych europejskich i amerykańskich festiwalach starego rocka.
Coś dla starych i młodych
Obserwując kolejne edycje imprezy pod Słupskiem i podobnych do niej festiwali – jak niemiecki Burg Herzberg, angielski High Voltage czy holenderski Arrow Rock – można odnieść wrażenie, że z każdym rokiem fanów takiej oferty przybywa. I w grę wchodzi nie tylko nostalgia starców za czasami młodości, ale również coś, co działa na młodych. To „coś” muzyka rockowa odziedziczyła po bluesie i dzieli między innymi z jazzem: chodzi o spontaniczność i trudno definiowalną energię, dobrze znaną każdemu, kto choć raz był na koncercie takich artystów, jak The Rolling Stones, Eric Clapton, Jimmy Page, Bruce Springsteen czy Brian Wilson.
Owa spontaniczność i energia towarzyszyły tej muzyce od początku jej istnienia, ale szczególnego sensu nabrały w „złotej epoce rocka”, czyli w latach 1966–72. Muzyka kojarzona wcześniej z biodrami Presleya i młodzieżą szalejącą na tanecznych parkietach stała się zjawiskiem wielce osobliwym.