Dźwięki wydawane przez bezkręgowce przy pocieraniu częściami ciała nazywane są strydulacją. Nie raz słyszeli je chociażby hodowcy ptaszników. Albo Jana Winderen, która poszukuje tego, co słychać na dnie oceanów, rzek i w lodowcach. Za pomocą hydrofonów, specjalnych mikrofonów, nagrywa odgłosy wydawane przez zamieszkałe tam stworzenia. Efekt jej pracy można usłyszeć na albumie „The Noisiest Guys on the Planet” z 2009 r.
– Pracowałam jako inżynier dźwięku, ale w pewnym momencie zaczęło mnie to nudzić z powodu ograniczeń – wspomina. – To jak tworzenie w programie graficznym: korzystasz z gotowych efektów, wzorów, które zniekształcają obrazy. Chciałam znaleźć coś innego, nieznanego. Spakowała więc sprzęt i zaczęła szukać dźwięków w miejscach, gdzie nie da się zobaczyć źródła ich pochodzenia. Zaczęła coraz mocniej interesować się sferą tzw. nagrań terenowych (ang. field recording).
Podobnie swoją przygodę z nimi w latach 70. zaczął hiszpański artysta Francisco López, który nagrywa dźwięki egzotycznych przestrzeni z całego świata: – Byłem perkusistą w zespole rockowym, ale w pewnym momencie poczułem, że instrumenty oferują zbyt mało możliwości. Potrzebowałem większej różnorodności, dlatego postanowiłem poszukać jej z mikrofonem w środowisku naturalnym. Dziś, podobnie jak Winderen, nagrywa wszystko, co słychać dookoła. Najbardziej interesują go te dźwięki, które są najtrudniejsze do zidentyfikowania.
Nagrania terenowe są jak zdjęcia z wycieczki. Zamiast spustu aparatu jest przycisk „nagrywaj” w rejestratorze dźwięku. W historii muzyki było kilka wydarzeń, które ukształtowały ten gatunek. Najważniejsze to 1913 r., kiedy włoski artysta Luigi Russolo opublikował manifest „Sztuka hałasu”. Opisał w nim społeczeństwo przez pryzmat dźwięku, przekonując, że tak samo istotny jak harmonie i melodie jest hałas współczesnych miast: gwizdy, skrzeczenia, huki, szelesty, trzaski, skrobania.
Druga ważna data to 1948 r., kiedy francuskie radio wyemitowało „Koncert hałasów”, na który złożyło się pięć etiud Pierre’a Schaeffera. To pierwszy utwór zaliczany do muzyki konkretnej, która wykorzystuje dźwięki słyszalne w audiosferze miast i przyrody. Poza perkusją czy fortepianem pojawiają się tu: pociąg, garnki, statek i ludzkie rozmowy. I jeszcze jeden przełom – utwór „4’33” amerykańskiego kompozytora Johna Cage’a. Powstały w 1952 r. utwór trwał dokładnie 4 minuty i 33 sekundy, podczas których nie pojawiał się żaden dźwięk. Cage pokazał, że nawet wtedy, gdy nie wybrzmiewa muzyka, w najbliższej przestrzeni dźwięków jest całe mnóstwo.
Od tej pory hasło „cisza nie istnieje” padało wielokrotnie. Wszystkie wspomniane działania koncentrowały się na dźwiękach, które nie powstają za pomocą instrumentów, ale można je usłyszeć w najbliższym otoczeniu, zarówno w mieście, jak i poza nim. Nagrania terenowe do nauki zaadaptował w latach 60. kanadyjski kompozytor Raymond Murray Schafer. W Kanadzie zainicjował projekt Pejzażu Dźwiękowego Świata, w którym rozwinął ekologię akustyczną zajmującą się badaniem roli dźwięków w przyrodzie i mieście.
Notowanie mikrofonem
Francisco López jeździ z mikrofonami po całym świecie. Jego najbardziej znane dzieło to „La Selva”, album zarejestrowany w połowie lat 90. na karaibskich wybrzeżach w Kostaryce. W ciągu 70 minut materiału słyszymy „ścieżkę dźwiękową” tamtejszych lasów: deszcz, wodospady, insekty, żaby, ptaki, ssaki i rośliny.
– To bardzo szczególne miejsce ze względu na niesamowite zróżnicowanie dźwięku. Większości rzeczy nie widzisz, ale je słyszysz. Doświadczamy rzeczywistości w warstwie dźwiękowej inaczej niż na co dzień, ponieważ nie jesteśmy w stanie zidentyfikować pochodzenia tego, co słyszymy – opowiada.
Podobna idea przyświeca Winderen, której pasją jest nagrywanie dźwięków nierozpoznawalnych przez ludzi: – Na dno oceanów nie dochodzi światło, ale w sferze dźwięku dzieje się tam bardzo wiele, także na częstotliwościach, których nie jest w stanie odebrać ludzkie ucho. Materiał, który zarejestruję, przenoszę na słyszalny poziom, aby ludzie mogli dostrzec to, co nie dociera do ich zmysłów – tłumaczy.
Nagraniami terenowymi zajmują się także polscy muzycy. Jedna z metod to prezentowanie ich w formie czystej, bez jakichkolwiek modyfikacji. Tak najczęściej przedstawia je Marcin Dymiter (podobnie jak López grał w rockowym zespole, w latach 90. współtworzył grupę Ewa Braun), który od kilku miesięcy prowadzi projekt Field Notes. Zbiera dźwięki zasłyszane podczas wędrówek: hałasujące insekty w centrum Pragi, ptaki z rezerwatu Ptasi Raj, wiatraki na północnych Kaszubach. Ostatnie wydawnictwo Dymitera to album „air/field/feedback”, który za główne źródło materiału muzycznego traktuje powietrze i to jak rezonuje. – Powietrza można „nie zauważać”, bo jest naturalnym żywiołem. Ale pojawia się w przestrzeni w różnej formie. Swoje brzmienie zawdzięczają mu wszystkie instrumenty akustyczne – tłumaczy.
Inna metoda to wykorzystanie nagrań terenowych jako kolejnego instrumentu. Tak swoje nagrania realizuje Michał Jacaszek, którego twórczość to efekt łączenia muzyki klasycznej i elektroniki. W 2009 r. ukazała się jego płyta „Pentral”, studium akustyki kościelnego wnętrza: połączenie organów, głosów oraz dźwięków wybrzmiewających w gotyckiej przestrzeni. 23 czerwca ważna brytyjska wytwórnia Touch wyda jego album „Catalogue des Arbres”.
– Interesują mnie nie tylko tradycyjne możliwości instrumentów, ale i środki pozamuzyczne: hałasy, drony, szmery – opowiada Michał Jacaszek. – Pracując nad „Catalogue des Arbres”, nagrywałem drzewa w różnych miejscach, warunkach pogodowych i z różnej odległości. Podczas pracy w studiu starał się uzyskać brzmienie, które kojarzyłoby się z roślinnym szumem, a jednocześnie byłoby czymś w rodzaju muzycznego tła. Do tego instrumentalne improwizacje zagrał zespół Kwartludium, bazując na cytatach z twórczości francuskiego kompozytora Oliviera Messiaena, który inspirował się odgłosami przyrody.
Trzecia metoda czerpania z nagrań terenowych to ich modyfikacja do tego stopnia, że niemożliwe staje się rozpoznanie pierwowzoru. Słychać to na płycie „Verstörung” innej polskiej artystki dźwiękowej Aleksandry Grünholz, która pod szyldem We Will Fail zebrane nagrania przetworzyła na współcześnie brzmiące elektroniczne melodie, bliskie eksperymentalnej odsłonie muzyki techno.
Jak brzmi miasto
Nagrania terenowe to nie tylko krajobraz naturalny, ale także przestrzenie zurbanizowane. Francuski artysta Rudy Decelière postanowił przyjrzeć się im z perspektywy... szczytów śląskich kominów. W ubiegłym roku, po kilkumiesięcznym pobycie artysty w Centrum Sztuki Współczesnej Kronika w Bytomiu, ukazała się jego płyta „Various Ends of the World”. Muzyk zgromadzony materiał rejestrował za pomocą ogromnego mikrofonu, nierzadko w kilkunastostopniowym mrozie.
– Ludzie bardzo często oglądają zdjęcia z lotu ptaka, a co z nagraniami dźwięku? – zastanawia się muzyk. – Zobaczyłem śląskie kominy i zaciekawiło mnie, jak brzmią na szczycie, jak słychać stamtąd miasto.
Do bardzo nietypowego wsłuchania się w miasto zachęca wreszcie niemiecka kompozytorka i performerka Christina Kubisch, która za pomocą specjalnych słuchawek pozwala uczestnikom wsłuchać się w dźwięki miejskich pól elektrycznych. Źródłem brzmienia może być cokolwiek z elektrycznych urządzeń, w których następuje przepływ energii. Jej „Electrical Walks” – elektryczne spacery – organizowane są od 1981 r. – Od tego czasu pojawiało się wiele nowych sygnałów w przestrzeni, w wyniku rozwoju technologii cyfrowych, transferu informacji i wzrostu liczby elektronicznych obiektów w przestrzeni miejskiej – opowiada Kubisch, która po raz 50 zaprezentuje swój projekt w Gdańsku, w ramach pierwszej edycji festiwalu Soundplay, poświęconego właśnie nagraniom terenowym (razem z nią pojawi się tam m.in. Jana Winderen, impreza potrwa od 25 do 29 czerwca).
Widok ludzi chodzących w ogromnych słuchawkach może wyglądać zabawnie, ale wycieczki te pozwalają doświadczyć miasta w odmienny sposób niż zazwyczaj. Zamiast dźwięków można posłuchać, jak „brzmi” tajwańskie metro, tramwaj w Bratysławie, lotnisko w Heathrow czy bramka bezpieczeństwa w paryskim Centre Pompidou. Każdy spacer jest wyjątkowy, ponieważ artystka układa trasę dopasowaną i przygotowaną specjalnie dla konkretnego miasta i jego przestrzeni.
Słuchanie jako styl życia
Dźwięk w przestrzeni miejskiej przegrywa z obrazem, który atakuje przechodniów w postaci plakatów, ekranów ledowych i billboardów. Od dźwięku łatwiej się odciąć, nakładając słuchawki i szybko zamykając się we własnym świecie. Projekt Kubisch pokazuje alternatywną wersję współczesnego flâneura, spacerowicza, który jednak za główne narzędzie zmysłu zamiast oka wybiera ucho.
Jest w tym jednak coś więcej niż moda – słuchanie nagrań terenowych pozwala zwrócić uwagę na więcej szczegółów, które nas otaczają. Świadomość istnienia pejzażu dźwiękowego to część doświadczania kulturowego. – Takie słuchanie otwiera uszy, pobudza intelektualnie i skłania do otwartości na dźwięk. Umysł w trakcie nagrań i słuchania otoczenia pracuje tak jak w trakcie grania muzyki – tłumaczy Marcin Dymiter.
Nagrania terenowe zachęcają, by na chwilę zwolnić, słuchać uważniej tego, co dzieje się dookoła nas, spojrzeć na miasto inaczej. – Nagle okazuje się, że to, co słyszysz, niekoniecznie musi pokrywać się z tym, co widzisz. Ludzi to intryguje i zapominają o upływie czasu – podkreśla Kubisch.
Audiosfera nie tylko wydaje się atrakcyjna, ale we współczesnych, rozrastających się aglomeracjach musi być zróżnicowana, bazując na kontrastach. Dlatego tak ważne są przestrzenie zielone – hałas miejski nieustannie jest równoważony przez dźwięki i akustykę obecną w parkach wielkich metropolii. To także siedliska fauny i flory, która jest znaczącym elementem przestrzeni zurbanizowanych.
Nagrań terenowych można słuchać w sposób akuzmatyczny, czyli w oderwaniu od kontekstu. To postulował już Pierre Schaeffer. – Zapominamy o źródle i słuchamy materiału jako autonomicznie funkcjonującego utworu muzycznego – opowiada Michał Jacaszek. – Odnajdywanie muzyki w otaczającej nas dźwiękosferze wydaje mi się w tym gatunku najcenniejsze.
– Powinniśmy zwracać więcej uwagi na otoczenie, nie tylko te jego elementy, które łatwo dostrzec – zwraca uwagę Jana Winderen. – To, że ryby wydają odgłosy, jest teraz oczywiste, ale kiedy chodziłam do szkoły, nikt nie miał o tym pojęcia!
Tylko czy w erze nawału informacji można jeszcze znaleźć czas, by słuchać otoczenia? Zdaniem Lópeza to tylko kwestia priorytetów i zainteresowania tym, żeby dostrzec coś nowego wokół siebie: – Nie potrzebujemy czasu, tylko decyzji.