Nieświęci z Bostonu
„Spotlight”: kronika śledztwa w sprawie afery pedofilskiej w Kościele
Artykuł w wersji audio
To historia, która doprowadziła do kryzysu kapłaństwa w Stanach Zjednoczonych. Ucierpiała przy jej okazji reputacja Jana Pawła II, któremu zarzucano, że niewiele zrobił, by ukrócić nadużycia seksualne księży. Ale kameralny film, zrealizowany przez aktora, scenarzystę i reżysera Toma McCarthy’ego („Dróżnik”), nie idzie tropem ofiar. Nie szokuje obrazami duchownych, którzy wykorzystują seksualnie dzieci, jak chilijski „El Club” Pablo Larraína. Skupia się natomiast na kulisach żmudnego dziennikarskiego dochodzenia „The Boston Globe” – gazety, która ujawniła aferę. Zamieszanych w nią było 70 bostońskich księży, ofiar było ponad tysiąc.
Spotlight to nazwa zespołu reporterów do zadań specjalnych, zajmującego się od sierpnia 2001 do końca 2002 r. przypadkami molestowania i gwałtów na nieletnich w parafiach. Tworzyło go początkowo czworo dziennikarzy (wszyscy z katolickich rodzin): Sacha Pfeiffer (grana przez Rachel McAdams), Matt Carroll (Brian d’Arcy James), Mike Rezendes (Mark Ruffalo) oraz ich szef Walter „Robby” Robinson (Michael Keaton), który na życzenie nowego naczelnego pisma Marty’ego Barona (pochodzenia żydowskiego) nadzorował śledztwo. Zwykli, niczym się niewyróżniający, pozbawieni filmowej charyzmy ludzie. I tak zostali przedstawieni na ekranie, co wywołuje chyba największe zdziwienie.
W przeciwieństwie do thrillera „Wszyscy ludzie prezydenta”, klasycznej produkcji poświęconej dziennikarskiemu zaangażowaniu w wyjaśnienie afery Watergate, w „Spotlight” nie ma gorączkowej szamotaniny, atmosfery paranoi czy sensacyjnej otoczki, sprzyjających budowaniu wizualnych atrakcji i napięcia. Wszystko toczy się powoli, swoim tempem. Mnóstwo scen rozgrywa się w nijakich, redakcyjnych wnętrzach, za biurkiem, a postaci budowane są tak, by nie podkreślać wybujałego indywidualizmu czy narcystycznego ego dziennikarzy. Na przekór hollywoodzkiej tradycji, za to blisko realizmu i życiowej prawdy.
Podwójna krzywda
„Spotlight” jest kroniką śledztwa, szczerą, precyzyjną, powściągliwą, niegloryfikującą dziennikarzy. Niczego się tu nie ubarwia, nie wprowadza dynamicznych retrospekcji ani romansowych wątków. Nadrzędna pozostaje sprawa, której rozwikłanie zależy w dużej mierze od sprawnie zorganizowanej pracy zespołowej. A i tak napięcie sięga w filmie zenitu, wypowiadane słowa palą jak ogień, przerażeniu towarzyszy złość na potworny ból, którego musiały doznawać ofiary krzywdzone w istocie dwa razy: w dzieciństwie, gdy były molestowane przez „reprezentantów Boga”, oraz znacznie później – przez instytucje kościelne, które wspierały sprawców i odmawiały pomocy poszkodowanym.
– Nasza walka przypominała starcie Dawida z Goliatem – wspomina Mike Rezendes z oryginalnej grupy Spotlight. Wszystko zaczęło się od artykułu Kristen Lombardi w „Boston Phoenix”, który przeszedł bez większego echa mimo informacji o nadużyciach seksualnych, których dopuścił się jeden z ludzi Kościoła. – Dopiero gdy zaczęliśmy się spotykać z prawnikami i grupami wsparcia, zrozumieliśmy, na czym polega problem. Ofiary same się obwiniały, brały odpowiedzialność za to, co się stało. Adwokatom zależało na szybkim doprowadzeniu do symbolicznej ugody. A wspólnoty katolickie wolały o niczym nie wiedzieć. Przyglądały się temu biernie, czekając, aż zmiany nastąpią same. Byliśmy tym zdruzgotani i przytłoczeni.
Jedynie dzięki trzeźwemu spojrzeniu naczelnego „The Boston Globe”, jego uporowi i przeczuciu, że nie są to odosobnione przypadki, sprawie udało się nadać właściwy wymiar. Doprowadzić do oskarżenia i postawienia przed sądem winnych. Oraz do usunięcia z urzędów kluczowych postaci odpowiedzialnych za ukrywanie prawdy, w tym kardynała Bernarda Francisa Lawa, pełniącego funkcję arcybiskupa Bostonu od 1984 r. (mianował go Jan Paweł II).
Tuszowanie skandali zamiast leczenia
Law był ważną postacią w Watykanie, członkiem Kongregacji Nauki Wiary, nadzorował angielskie tłumaczenie „Katechizmu Kościoła katolickiego”. Od samego początku wiedział o licznych przestępstwach seksualnych, jakich dopuszczają się księża. Mimo to ukrywał ich winy. Jedną z metod tuszowania skandali było przenoszenie duchownych pedofilów z parafii do parafii. Law sprzeciwiał się poddawaniu ich leczeniu psychiatrycznemu czy terapiom w specjalistycznych klinikach, choć – jak twierdzi – zasięgał opinii lekarzy przed ponownym wysłaniem ich na posługę.
Składając rezygnację z funkcji arcybiskupa Bostonu w grudniu 2002 r., kardynał Law przeprosił za swoje zachowanie oraz błagał o wybaczenie wszystkie ofiary gwałtów i molestowania. Nie przeszkodziło mu to dwa lata później otrzymać nominację na archiprezbitera patriarchalnej Bazyliki Liberiańskiej w Rzymie i uczestniczyć w konklawe, które wybrało na papieża Benedykta XVI.
Jednym z pięciu wysoko postawionych w hierarchii kościelnej księży, którym w pierwszej kolejności wytoczono proces na skutek publikacji „The Boston Globe”, był John Geoghan (z pochodzenia Irlandczyk), oskarżony o przestępstwa seksualne wobec ponad 130 nieletnich. Skazano go na 10 lat pobytu w Souza-Baranowski Correctional Center o zaostrzonym rygorze, gdzie w 2003 r. został pobity i uduszony przez współwięźnia z celi. Inny sprawca, ojciec John Birmingham, przez 23 lata wykorzystywał seksualnie dzieci i też wielokrotnie zmieniał parafie. W odpowiedzi na list matki jednej z jego ofiar, która pytała, czy to jedyny przypadek molestowania, kardynał Law nie zaprzeczył, zapewniając, że wierzy w skruchę księdza Birminghama.
– Czytanie tych listów, bardzo intymnych, łamało mi serce – przyznaje reżyser Tom McCarty. – Niezależnie do tego, kto je pisał, powtarzało się przekonanie o pragnieniu bycia dobrym katolikiem. Te osoby zwracały się o pomoc, prosiły o poradę, zwierzały z najgorszych przeżyć. Odpowiedzią było prawie zawsze milczenie.
McCarthy (również katolik, spędził dzieciństwo w Bostonie) zetknął się z dziennikarstwem przy okazji piątego sezonu serialu „Prawo ulicy”, gdzie grał reportera „The Baltimore Sun” zajmującego się problematyką edukacyjną. – Zrozumiałem wtedy, czym jest pasja w tym zawodzie, jak ważne jest zaufanie społeczne dla dziennikarzy. Znalazłem też sporo podobieństw w podejściu do pracy, procesie przygotowywania materiałów przez Scotta Templetona, którego grałem, i członków zespołu Spotlight. Ale i różnic przy zdobywaniu informacji, w myśleniu zespołowym. To mnie bardzo interesowało.
Pierwszy artykuł ujawniający wykroczenia i nadużycia seksualne ukazał się w „The Boston Globe” 6 stycznia 2002 r. Dzień później kolejny. – Obawialiśmy się protestów wiernych, ale ich nie było. Spodziewaliśmy się też ataku wynajętych przez Kościół prawników, ale nie mogli podważyć żadnego faktu – opowiada Sacha Pfeiffer. – Oparliśmy materiał na żelaznych dowodach. Na tym polegało nasze zwycięstwo. W internecie umieściliśmy korespondencję kardynała Lawa. Wynikało z niej, że o wszystkim wiedział. Przez dziesiątki lat uchodziło mu to na sucho. Chronił sprawców, przenosząc ich z parafii do parafii. Ludzie rozumieli, że nie było w tym złej woli z naszej strony. Problem tkwił w kłamstwach i hipokryzji hierarchów, którzy kryli swoich.
Po szoku wywołanym pierwszymi publikacjami rodziny poszkodowanych same zaczęły się zgłaszać do redakcji, przełamując lęk, wstyd i wpojony szacunek dla autorytetu Kościoła. – Świetnie to rozumiałem – wyznaje reżyser. – Moi rodzice – inteligentni, dobrze wykształceni ludzie sukcesu – zostali kiedyś przyjęci na prywatnej audiencji przez Jana Pawła II. Jego ojcowskie spojrzenie i nieskończona pokora w postawie ojca i matki mówiły same za siebie. Widzieli w nim niemal Boga i z takim samym szacunkiem patrzyli katolicy na proboszczów i księży ze swoich parafii.
„The Boston Globe” opublikował prawie 900 tekstów opisujących konkretne przypadki molestowania, gwałtów oraz ukrywania przestępstw. Uruchomiono na stałe kilka linii telefonicznych, w tym jedną z automatyczną sekretarką, przeznaczoną dla osób, które z różnych przyczyn nie chciały podać swoich danych. Michael Rezendes: – Wiadomości było tak wiele, że musieliśmy zatrudnić stażystę, który je wysłuchiwał i sprawdzał. W końcu przestaliśmy nawet liczyć, ale bez wątpienia było ich grubo ponad kilka tysięcy.
Ci, którzy zdecydowali się zeznawać, otrzymali pomoc psychologiczną, choć dla niektórych przyszła ona zbyt późno. Część ofiar poddawano ostracyzmowi społecznemu, obwiniano, zastraszano, miały zdewastowaną psychikę, chorowały na depresję, alkoholizm. Sacha Pfeiffer: – Musieliśmy wydobyć od nich konkrety. Choćby po to, żeby ludzie zrozumieli ich cierpienie, poczuli horror tej zbrodni. Naciskaliśmy, żeby jak najwięcej sobie przypomnieli. Wielu odmawiało upublicznienia wspomnień. Już sama możliwość zrzucenia tego ciężaru działała na nich terapeutycznie.
Niewygodne pytania bez odpowiedzi
Z dziennikarskiego punktu widzenia kluczowe było zebranie jak największej liczby dowodów na łamanie prawa przez księży pedofilów, wielokrotnie wyrządzających krzywdę, oraz na niedopełnienie obowiązków przez hierarchów kościelnych. Dziennikarze przekonywali świadków, by chcieli zeznawać, ale próbowali również dotrzeć do skorumpowanych prawników i kardynała Lawa. Celem było uświadomienie opinii publicznej, że nie chodzi o jednorazowe wykroczenie, tylko o przerażająco sprawny, niemoralny system, obejmujący zarówno lokalną parafię, jak i całą siatkę nieformalnych powiązań, sygnałów ostrzegawczych chroniących przestępców w różnych miastach i krajach na całym świecie.
Film, oprócz tego, że fabularnie rekonstruuje wydarzenia, prowokuje do stawiania niewygodnych pytań. Dlaczego tylu ludzi, mimo pełnej wiedzy, ignorowało fakt, że Kościół ma problem? Jak to możliwe, że w katolickim mieście przez dekady nic w tej sprawie nie zrobiono, a prokuratorzy i media, w tym „The Boston Globe”, dysponując wcześniej dowodami, ukręcali łeb sprawie, zamiatając ją pod dywan?
Wydarzenia są przedstawione bardzo wiernie. – Odtworzyliśmy śledztwo, zachowując na podstawie wywiadów radiowych i telewizyjnych, maili, dostępnych esemesów, nagrań telefonicznych autentyczny język, nawet styl siadania dziennikarzy, wszystko, co mogło świadczyć o specyfice ich zachowania – twierdzi McCarthy, zdradzając, że przygotowania aktorów polegały m.in. na nieopuszczaniu reporterów na krok. Mark Ruffalo przez kilka tygodni mieszkał nawet u Mike’a Rezendesa.
Wysiłek się opłacił
Pokłosiem dziennikarskiego śledztwa były szokujące dane. Okazało się, że według pewnych statystyk 6 proc. księży ma skłonności pedofilskie. W samym tylko Bostonie dzieci były molestowane przez co najmniej 200 księży, we wszystkich stanach – przez ok. 7 tys. duchownych.
Wielkim wyzwaniem było zmierzenie się z traumą ofiar. Ale najpoważniejszą przeszkodę stanowiła uporczywa odmowa współpracy ze strony hierarchów. Michael Rezendes: – Pierwsza poprawka do amerykańskiej konstytucji oprócz swobody wypowiedzi gwarantuje wolność wyznania. Wpływowi urzędnicy kościelni odmawiali wydania interesujących nas dokumentów, uzasadniając to właśnie ograniczaniem wolności instytucji religijnej. Nie byli nawet zainteresowani wysłuchaniem naszych pytań. Wydobycie od nich jakiejkolwiek informacji było równie trudne co jej zweryfikowanie.
Po złożeniu pozwów do sądu władze Kościoła – wedle szacunków McCarthy’ego – musiały wypłacić ponad miliard dolarów odszkodowań (Wikipedia podaje sumę 2,6 mld dol.). Do 2011 r. siedem diecezji ogłosiło bankructwo (ale nie przestało działać): Portland, Tucson, Spokane, Davenport, San Diego, Wilmington i Fairbanks (na skraju upadłości znalazła się archidiecezja Milwaukee, w której molestowano 200 głuchoniemych chłopców).
Redakcję „The Boston Globe” trwające kilkanaście miesięcy dziennikarskie śledztwo kosztowało milion dolarów. Dziennikarzy i gazetę uhonorowano Pulitzerem za „odwagę, wszechstronność publikacji oraz olbrzymi wysiłek w przełamywaniu zmowy milczenia, co wywołało olbrzymie poruszenie na szczeblu lokalnym, krajowym i międzynarodowym, a w konsekwencji doprowadziło do zmian w Kościele katolickim”.
– Nie ma się jednak co łudzić, nie są to wielkie zmiany – twierdzi McCarthy. – Wielu zamieszanych w sprawę biskupów nadal sprawuje swoje funkcje. Pedofilii nie wyeliminowano całkowicie z Kościoła. Historia mogłaby się powtórzyć.
Jak Rezendes i Pfeiffer rozumieją niezależność mediów w toczącej się twardej grze rynkowej? – Zawsze ktoś w końcu płaci za naszą pracę. Koncerny, właściciele gazet, sponsorzy, reklamodawcy. Nie wyeliminujemy pieniędzy z mediów. To oczywiście stwarza niebezpieczeństwo utraty niezależności. Rozwiązaniem jest zaangażowanie, autentyczne poświęcenie. Nie znamy lepszego kryterium dziennikarskiej uczciwości. Czy nasz zawód to misja? Tak. Czynić świat lepszym.
Spotlight mieściło się w osobnym budynku redakcyjnym z oddzielnym wejściem. Istnieje nadal. Dziś tworzy je grupa sześciu dziennikarzy, w tym Rezendes. Od półtora roku zbiera materiały dotyczące nieludzkich metod leczenia chorych psychicznie. Pfeiffer zmieniła pracę, ale pozostała w zawodzie. Zajmuje się zarządami spółek, które wiele lat temu podejmowały niewłaściwe decyzje, były ślepe na rzeczywistość, co doprowadziło je do upadku.