Po podróży po imperium kamorry Saviano z rozmachem i doskonałą znajomością tematu opisał świat 15-letnich, ulicznych rozrabiaków, aspirujących do bycia gangsterami. Pochodzą z Forcelli, niesławnej biednej dzielnicy Neapolu, w której obowiązują ścisłe podziały na rewiry opanowane przez konkurujące ze sobą grupy przestępcze. Chłopcy są zafascynowani kryminalnym stylem życia. Imponują im łatwe pieniądze, drogie ciuchy, piękne dziewczyny, ale nie stać ich właściwie na nic. Nie chodzą do szkoły. Pracy nikt im nie oferuje. Na rozrywki też nie mogą za bardzo liczyć. Z racji młodego wieku nie są nawet wpuszczani do dyskoteki.
Czytaj także: Wielki Głód i wolne media. Nowy film Agnieszki Holland
„Chłopcy z paranzy” bez dydaktyki
W dialekcie neapolitańskim młodociane grupy przestępcze nazywane są „paranza”. Paranza to także nazwa łodzi służących do nocnego połowu. Z przymocowanych do burt reflektorów ryby się oślepia. W ten sposób łatwiej wpadają do sieci. Chłopcy z filmu Claudio Giovannesiego (reżyser jest niemal równolatkiem Saviano) też polują. Przemieszczają się na skuterach, znacząc „swój” teren. Rozsadza ich dzika energia. Brak wyobraźni rozpala w nich ambicje ponad stan. Żądza władzy nie pozwala na okazywanie strachu. Wierzą, że „pieniądze mają ci, którzy je sobie biorą, nie ci, co czekają, aż ktoś im je da”, więc siłą rzeczy nie zauważają, jak szybko sami stają się ofiarami tych łowów.
Dydaktyki tu jednak nie ma. Film śledzi zawiązujące się między nimi przyjaźnie i miłości, lecz dramaturgię wyznacza przebyty szlak – konsekwentna wspinaczka po szczeblach bandyckiej kariery. Od traktowanej niczym świetna zabawa narkotykowej dilerki aż po poważne mafijne sojusze i zabijanie wrogów z półautomatycznej broni.
Giovannesi nie moralizuje. Ale czy ma coś do powiedzenia?
Porównania z innymi filmami na temat utraty niewinności, ceny dorastania czy przestępczości nieletnich wypadają różnie. Na przykład na tle bogatych w religijne podteksty dramatów Martina Scorsese „Chłopcy z paranzy” raczej się nie wyróżniają, niczym nie zaskakują, przeciwnie, wydać się mogą dość typowym gatunkowo, wyciśniętym na użytek mainstreamowego kina produktem.
Czytaj także: Nowy Ozon na Berlinale. Wszyscy jesteśmy ofiarami
Giovannesi nie moralizuje, nie osądza, nie sili się na uogólniające socjologiczne refleksje, prezentuje się jako sprawny rzemieślnik, lecz bez wyraźnej, autorskiej wizji. Za jego filmem najbardziej przemawiają żywe emocje młodych ludzi, świetne oddane przez nastoletnich aktorów. Podobnie zresztą jak w niewiele lepszym, pokazywanym poza konkursem dramacie „L’adieu a la nuit” Andre Techine o zagubionym, francuskim młodzieńcu z rozbitej, ale bogatej, ateistycznej rodziny, który odnajduje wiarę i spokój, wybierając dżihad.
O tempora, o mores! Jakie czasy, takie obyczaje.
Czytaj także: Równość, braterstwo, feminizm. Berlinale 2019