Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

Bohaterowie nie umierają

Materiały klienta

Tak w ogóle to Dimkę mieli nazwać Wołodia. Jego ojciec miał starszego brata i jego osobą tak w ogóle, a bohaterską śmiercią w szczególności, był owładnięty na tyle, że gdyby mógł, to nazwałby Wowką samego siebie, a jeśli chodzi o syna – to ani na sekundę nie przestał tym pomysłem suszyć głowy żonie od chwili, kiedy zmęczona i zła pielęgniarka powiedziała mu: „Ma pan chłopczyka”. Znacznie młodsza od męża, zmęczona porodem mama Dimki czule uśmiechała się i zgadzała na wszystko, a potem odpoczęła po wypisie, wzięła swego maleńkiego Wowkę, poszła i zapisała go jako Dmytra.

W dzieciństwie, a nawet krócej, bo do piątego roku życia, Dimka myślał, że w domu mieszka jeszcze jakiś chłopiec Wowka, z którym nijak nie może się spotkać. To w zasadzie było bardzo dziwne, bo mieszkali z mamą i ojcem w jednopokojowym mieszkaniu, zupełnie małym, ciasnym, choć przytulnym, w dzieciństwie wydawało mu się, że tak jak ich mieszkanie wyglądają od środka psie budy i budki dla szpaków, te najzaciszniejsze na świecie jego zdaniem miejsca zamieszkania. Dimka uwielbiał ptaki i psy, był w ogóle czujny i empatyczny, prawie nigdy nie martwił się ze swojego własnego powodu, ale stale – z powodu innych. Do czwartego roku jego maleńkie domowe filcowe kapcie spały obok niego w łóżku, ponieważ stale płakał nad tym, że na podłodze im jest w nocy za zimno, smutno i strasznie. Dimka przykrywał je kołderką do połowy, a w zimie tak, że wystawały im tylko noski.

A potem umarła babcia. Babcia miała sto lat. Nie metaforycznie, a naprawdę. Starszy jej syn, właśnie ten Wowka, nie wrócił z wojny, a młodszego urodziła po wojnie, już po czterdziestce, i wychowała w kulcie starszego. Dwupokojowe niewielkie mieszkanie obstawiła i obwiesiła fotografiami i listami Wowki, a ponieważ w zasadzie było ich niewiele, 80 to doszły do nich wycinki z wojennych zdjęć z radzieckich gazet: praktycznie każdy żołnierz ukazany od tyłu mógł okazać się Wowką. Już prawie ślepa, prawie przed śmiercią, na początku lat dziewięćdziesiątych usłyszała w przychodni, że w mieście pojawił się cud nauki i techniki, kserograf, i zmusiła matkę Dimki, by ta poszła i zrobiła kopie listów i fotografii Wowki i powiesiła je po jednej w każdym pomieszczeniu, nawet w łazience.

Mama wszystko posłusznie wykonała, a potem, przyciągnąwszy małego zmęczonego Dimkę do jednopokojowego mieszkania, ze złością powiedziała mężowi:

– Wasia, nie mogę więcej tego słuchać. Tam jest pocztówka, datowana na czterdziesty szósty rok. Czterdziesty szósty, rozumiesz? Podpisana jego ręką i jeszcze coś o Żytomierzu.

– Mój brat zginął bohatersko w tysiąc dziewięćset czterdziestym przy… – Ojciec zaczął przemowę, którą Dimka znał już chyba na pamięć.

– Opamiętaj się, Wasiu – powiedziała zmęczona mama – czterdziesty szósty rok. Wrócił z wojny i mieszkał gdzieś w Żytomierzu.

– Z wojny – powiedział powoli ojciec, zaczynając inny, dobrze znany jeszcze z ust babci passus – powracają tchórze i wyrodki. A bohaterowie tam umierają. Mój brat…

– Dobrze. – Mama machnęła ręką i poszła odgrzewać kolację, a Dimka powlókł się za nią.

Kiedy babcia umarła, Mama i Dimka przeprowadzili się do jej mieszkania. Dimce mama urządziła tam własny pokój, wielkie łóżko (wymieniła materac na babcinym) i stelaże z płyt wiórowych, nie da się powiedzieć, jakie wygodne – i wszystko można w nich pochować, i wejść pod sam sufit. Ojciec niby został w kawalerce, ale wraz z mamą wyjechała stamtąd ta przytulność rodem z budki dla szpaków; co prawda w tym dwupokojowym mieszkaniu nigdy nie 81 była już tak skondensowana. Ojciec jednak często do nich zachodził – z czasem, kiedy po trochu w budynku zmienili się sąsiedzi i nikt już nie pamiętał babci Dimki, wielu myślało, że Dimki tato to jego dziadek. Kiedy się przeprowadzali, mama zastała ojca na wbijaniu gwoździ w nowo położoną jasnobłękitną tapetę w pokoju Dimki. Przeniosła spojrzenie na nowiutkie biurko pod oknem – piętrzyły się na nim pod szkłem fotografie Wowki i jego listy, w ramkach, tak jak były porozwieszane po mieszkaniu u babci.

– Co to, to nie – powiedziała mama i ostrożnie, ale zdecydowanie wyjęła młotek z rąk taty.

Wszystkie portrety i wycinki z gazet, dokumenty i pocztówki złożyła mama do wielkiego pudła i więcej nigdy nikt ich nie widział, a na wbite wtedy przez ojca gwoździe wieszali potem z Dimką jego pierwsze modele samolotów, a jeszcze na urodzinach jednej koleżanki z klasy on podpatrzył, że można nakleić trójkątne flagi z kolorowego papieru na nitki i przeciągnąć ich kilka przez pokój i przez całe jesienne ferie on i mama robili takie maleńkie trójkątne wersje flag świata, a potem je powiesili i w ten sposób Dimka znał wszyściutkie kraje i jeszcze później, do dwunastego roku życia, kiedy pojawiały się nowe państwa, doklejał flagi. Wiele lat po tym jak umarł ojciec, mama opowiedziała faktycznie dorosłemu już Dimce, że ten Wowka wrócił z wojny, ale do matki i jej nowego męża nie pojechał oglądać małego brata i w ogóle miał załamanie nerwowe i odebrał sobie życie. Niejasne, czy babcia postanowiła myśleć, że on zginął na wojnie dopiero, kiedy dowiedziała się o jego samobójstwie, czy już wtedy, kiedy wrócił, ale się do niej nie spieszył.

– A tato całe życie jednak myślał, że on był bohaterem – powiedział wtedy Dimka.

– Może i był – ostrożnie odpowiedziała mama. – Tego nie wiem. Ale w ogóle to myślę… że na wojnie nikt nie jest bohaterem. Na wojnie jest strasznie i dziko. I każdy albo jest zaślepiony jakąś ideą, rzadziej szlachetną, a częściej obcą i zbyt ogólną, żeby była warta takiego doświadczenia, albo po prostu jest jak małe przerażone zwierzątko, sam przeciw całemu światu, przy czym się zdaje, że jeśli przeżył – to jakby już zwyciężył, ale naprawdę to bywa tak, jak z tym Wołodią.

Kiedy Dimka dostał powołanie, jeszcze nie było tych historii z poborowymi i problemami z przekroczeniem granicy, a Dimka miał wielokrotną wizę niemiecką na okres pięciu lat. Myślał, myślał, przypominał sobie babcię, i ojca, i Wołodię, i tę rozmowę i niczego nie postanowił, i poszedł do komendy wojskowej. Do mamy SMS napisał już z punktu mobilizacyjnego, a potem do samego sierpnia tylko dzwonił, dzwonił często, codziennie, kiedy mógł, ale tylko dzwonił. Bo głos, zdawało mu się, jakoś odpuszcza szybciej, zapomina się, nie oprawisz go w ramkę smutku, nie przybijesz do tapety gwoździami nieskończonej rozpaczy.

Babkina K., Nikt tak nie tańczył, jak mój dziadek, tłum. Bohdan Zadura, Wydawnictwo Warsztaty Kultury, Lublin 2020, s. 79-82.

Materiał przygotowany przez Wydawnictwo Warsztaty Kultury

Polityka 42.2021 (3334) z dnia 12.10.2021; Kultura; s. 107
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

13 najlepszych polskich książek roku według „Polityki”. Fikcja pozwala widzieć ostrzej

Autorskie podsumowanie 2025 r. w polskiej literaturze.

Justyna Sobolewska
16.12.2025
Reklama