Kultura

Wołanie z otchłani. Zagadka reżysera Freda Zinnemanna

Okładka książki „Fredek, Hollywood” Okładka książki „Fredek, Hollywood” mat. pr.
Zagadka Zinnemanna polega na tym, że urodził się w 1907 r. w Rzeszowie, a przez długie lata oficjalna wersja jego biografii podawała jako miejsce jego urodzenia Wiedeń lub Austrię. Dlaczego?

Ach, co to za książka! Owoc imponującej mrówczej pracy zainspirowanej „tajemnicą” oscarowego reżysera Freda (Alfreda) Zinnemanna. Autorka Grażyna Bochenek, rzeszowianka, przez lata dziennikarka tamtejszego Polskiego Radia, animatorka lokalnego życia kulturalnego, podjęła próbę jej rozwikłania. Niezwykle ambitną i pasjonującą dla ambitnego czytelnika. Przez lata szukała odpowiedzi w archiwach i czytelniach bibliotek, w korespondencji, do której miała dostęp, w rozmowach ze świadkami historii, w tym synem sławnego reżysera, mieszkającym, a jakże, w Kalifornii, gdzie ojciec w wytwórni MGM w Beverly Hills kręcił swe filmy. Wśród nich „W samo południe”, „Stąd do wieczności”, „Dzień szakala”.

Ten pierwszy, klasyk gatunku westernów, oglądałem w młodości z zapartym tchem. Gary Cooper w roli szeryfa walczącego z bandytami terroryzującymi mieszkańców miasta witał mnie wiele lat później z plakatu „Solidarności” mobilizującego Polaków do oddania głosu w przełomowych wyborach 4 czerwca 1989 r. Na plakacie szedł z kartą wyborczą w dłoni zamiast z coltem.

Skąd pochodził Fred Zinnemann

Zagadka Zinnemanna polega na tym, że urodził się w 1907 r. w Rzeszowie, a przez długie lata oficjalna wersja jego biografii podawała jako miejsce jego urodzenia Wiedeń lub Austrię. Dlaczego? Czy uznał, że ta trudna do wymówienia dla Anglosasów nazwa prowincjonalnego miasta w ówczesnej monarchii austro-węgierskiej, na dodatek z niczym szczególnym niekojarząca się w świecie zachodnim, niewarta jest wzmianki?

A może były też jakieś inne powody, sięgające historii tej części Europy? Zinnemann urodził się w zamożnej rodzinie żydowskiej, która dzieliła burzliwe i tragiczne losy tej społeczności na naszych ziemiach. Dla autorki ta pierwsza zagadka prowadzi do drugiej: czemu hollywoodzki reżyser, Żyd z Galicji, który zrobił karierę w Ameryce (emigrował już z odrodzonej niepodległej Polski w 1929 r., ratując się dzięki temu z Holokaustu, w którym stracił oboje rodziców), uległ zapomnieniu w swym rodzinnym mieście, w swojej małej, podkarpackiej, i wielkiej, polskiej, ojczyźnie?

I tak dzieło Grażyny Bochenek rozrasta się do epickich wymiarów: opowieści o Rzeszowie, Galicji, dwóch równoległych światów: polskiego i żydowskiego, w których intensywnie brakuje interakcji. Gorzej, dochodzi do antyżydowskich zamieszek już u początku II Rzeczpospolitej. Znany pisarz języka żydowskiego, autor „Dybuka”, zatrzymawszy się w Rzeszowie, notuje, że w tamtejszej synagodze zastał tylko jednego modlącego się Żyda. Inni w obawie o bezpieczeństwo, dobytek i życie pochowali się w domach.

Czytaj też: Westerny. Filmy niepoprawne politycznie

„Żyjemy na wulkanie”

Główny wątek książki – związek Zinnemanna i jego rodziny z tym miastem i tymi światami – ulega dramatycznym zmianom akcji. Takim jak odnalezienie w rzeszowskim realu dawnych ksiąg archiwalnych, o których autorka najpierw dowiaduje się z internetu, albo jak odnalezienie via Facebook „cioci z Wiednia”, która o Zinnemannach i ich środowisku wie prawie wszystko.

Nawiasem mówiąc, osobna zaleta książki Bochenek polega na pokazaniu trudów jej pracy. Nie jest przecież zawodową historyczką ani archiwistką, uczy się w drodze. Mimo bez liku wyzwań piętrzących się przed nią nie odpuszcza z widocznej fascynacji tematem. Jego złożonością, wieloma kontekstami, bogactwem szczegółów, które nam szczodrze przekazuje. Kto z nas wie np., że w pierwszych kinach rzeszowskich widzom przeszkadzały pochłaniać pierwsze nieme filmy kapelusze miejscowych dam, ignorujących zalecenie właścicieli sal kinowych, by panie wkładały „twarzowe kaptury teatralne” lub toczki? Lub że w prestiżowym rzeszowskim gimnazjum za czasów austriackich istniał karcer dla łobuzerskich uczniów, w którym mogli być zamknięci za karę nawet przez 14 godzin.

Cóż to za niedogodności w porównaniu z narastaniem zorganizowanego antysemityzmu, wykluczania Żydów z życia publicznego w latach 30. Autorka cytuje korespondencję rodziców, mieszkających wtedy w Wiedniu, z Fredkiem krążącym po Stanach i Europie w poszukiwaniu trwałego zatrudnienia w przemyśle filmowym. Już w 1933 r., po dojściu Hitlera do władzy, matka pisze do syna proroczo, że wojna wisi w powietrzu: „żyjemy na wulkanie”.

Zagłada. Ocalić od zapomnienia

Później jest coraz gorzej, aż wybucha wojna, a okupowaną przez Niemców i Rosjan Polskę nazistowscy ludobójcy wybierają na miejsce realizacji swego planu „ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej”. Jak ten plan przebiegł, wiemy, jednak mniej wiemy o tym, jak wyglądała gehenna ludności żydowskiej wszystkich warstw w konkretnych miejscach. Dzięki Bochenek poznajemy tragedię rodziny Zinnemannów, ich krewnych, całej społeczności Żydów rzeszowskich. Obszerna wstrząsająca relacja zajmuje sporą część książki. Poprowadzona jest do końca wojny i okresu tuż po niej, a kończy się sprawozdaniem o trudnych próbach upamiętnienia przepadłych bezpowrotnie żydowskich współobywateli Rzeszowa.

Autorka ma swój wielki wkład w to szlachetne dzieło. Od wielu lat interesuję się relacjami polsko-żydowskimi. Znam i podziwiam ogromny wysiłek badaczy Zagłady. Ich niepisanym mottem może być hasło „Nigdy więcej”, czyli opisać maszynerię zbrodni tak, by nikt nie mógł udawać, że nie wie, jak została stworzona, jak działała i czym się skończyła. A drugie motto mogłoby brzmieć: ocalić od zapomnienia – każdy możliwy szczegół, każdy ślad po zgładzonych, zapewnić im poniekąd życie po życiu. Praca Grażyny Bochenek jest godnym szacunku przykładem takiej postawy badawczej i obywatelskiej.

Grażyna Bochenek, Fredek, Hollywood. Opowieść o Fredzie Zinnemannie, Wydawnictwo Austeria, Kraków 2021, s. 577

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną