Miej własną politykę.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kultura

Fragment książki „Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej”

Fragment książki „Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej” Fragment książki „Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej” mat. pr.
Wszyscy byli wyczerpani długotrwałą pracą. Grovesowi zależało na czasie, a nie na perfekcji.

Phil Morrison usłyszał, że „data około 10 sierpnia była mistycznym terminem, którego my, odpowiedzialni za techniczne przygotowanie bomby, mieliśmy dotrzymać bez względu na koszty finansowe lub proceduralne”. (Stalin miał włączyć się do wojny z Japonią nie później niż 15 sierpnia). Oppenheimer wspominał: „Zasugerowałem generałowi Grovesowi pewne zmiany w konstrukcji bomby, umożliwiające bardziej efektywne wykorzystanie materiału […]. Odrzucił je jednak, gdyż obawiał się, że opóźni to datę przygotowania bomb”. O harmonogramie Grovesa decydowało zaplanowane na połowę lipca spotkanie Trumana ze Stalinem i Churchillem w Poczdamie. Podczas przesłuchania przed komisją do spraw bezpieczeństwa Oppenheimer zeznał później: „Byliśmy pod niewiarygodną presją, by przeprowadzić próbę przed spotkaniem w Poczdamie, i Groves kłócił się ze mną o to przez kilka dni”. Generał chciał przed zakończeniem konferencji dać Trumanowi do ręki przetestowaną i nadającą się do użytku bombę. Wiosną tego roku Oppenheimer przystał na docelową datę 4 lipca, lecz wkrótce okazała się ona nierealna. Pod koniec czerwca, po dalszych naciskach ze strony Grovesa, powiedział swoim ludziom, że muszą zdążyć do poniedziałku 16 lipca.

Oppenheimer wysłał Kena Bainbridge’a, by nadzorował przygotowania na miejscu eksplozji, a wraz z nim, jako zastępcę do spraw administracyjnych, swojego brata Franka. Ku uciesze Roberta jego młodszy brat przybył do Los Alamos pod koniec maja, pozostawiając w Berkeley Jackie, swą pięcioletnią córeczkę Judith i trzyletniego synka Michaela. Przez pierwsze lata wojny Frank pracował wraz z Lawrence’em w Rad Lab. Wprawdzie FBI i wywiad wojskowy miały go na oku, lecz wyglądało na to, że poszedł za radą Lawrence’a i porzucił działalność polityczną.

Pod koniec maja 1945 roku Frank rozbił obóz w pobliżu „Trójcy”. Warunki życia były tam, delikatnie mówiąc, spartańskie. Ludzie spali w namiotach i pracowali w temperaturze 38 stopni Celsjusza. Gdy zbliżał się wyznaczony dzień, Frank pomyślał, że należy przygotować się do katastrofy. „Spędziliśmy kilka dni na wyznaczaniu dróg ucieczki przez pustynię – wspominał – i robiliśmy małe mapki, by każdy mógł się ewakuować”.

Wieczorem 11 lipca 1945 roku Robert Oppenheimer poszedł do domu i pożegnał się z Kitty. Powiedział jej, że jeśli próba się powiedzie, powiadomi ją o tym słowami „możesz zmienić prześcieradła”. Kitty dała mu na szczęście czterolistną koniczynkę z ich ogródka. Na dwa dni przed zaplanowaną próbą Oppenheimer zameldował się w hotelu Hilton w pobliskim Albuquerque. Dołączyli do niego Vannevar Bush, James Conant i inni członkowie S-1, którzy przylecieli z Waszyngtonu, by obserwować test. Oppie „był bardzo nerwowy”, wspominał chemik Joseph O. Hirschfelder. Tak jakby mało było powodów do niepokoju, przeprowadzona w ostatniej chwili próba układu implozyjnego (bez rdzenia z plutonu) pokazała, że bomba może nie wypalić. Wszyscy naskoczyli na Kistiakowsky’ego. „Oppenheimer był tak zdenerwowany – wspominał Kistiakowsky – iż postawiłem moją miesięczną pensję przeciw dziesięciu dolarom, że ładunek implozyjny zadziała”. Tego wieczora, by rozładować napięcie, Oppie recytował Bushowi strofę z Bhagavat Gity, którą przetłumaczył z sanskrytu:

W bitwie, w lesie, nad górską przepaścią

Na wielkim ciemnym morzu, wśród włóczni i strzał,

We śnie, w zgiełku, w głębi niesławy

Wcześniejsze dobre uczynki człowieka go obronią.

Tej nocy Robert spał tylko cztery godziny. Szef sztabu Grovesa generał Thomas Farrell, który starał się zasnąć na pryczy w sąsiednim pomieszczeniu, słyszał, jak przez pół nocy dręczył go kaszel. W niedzielę 15 lipca Oppenheimer obudził się wyczerpany i wciąż zmartwiony wieściami z poprzedniego dnia. Jednak po śniadaniu w stołówce w głównym obozie zadzwonił do niego Bethe i poinformował, że próba z układem implozyjnym nie powiodła się tylko z powodu przepalenia przewodów elektrycznych. Nie ma żadnego powodu, powiedział, by układ Kistiakowsky’ego w prawdziwym urządzeniu zawiódł. Uspokojony Oppenheimer skupił się na pogodzie. Tego dnia rano niebo nad Trinity było czyste, lecz meteorolog Jack Hubbard powiedział, iż wokół miejsca próby nasilają się wiatry. Robert, rozmawiając z Grovesem tuż przed jego wylotem z Kalifornii do Nowego Meksyku, ostrzegł go, że „pogoda jest kapryśna”.

Późnym popołudniem, kiedy zbierały się już chmury burzowe, Oppie dotarł do wieży wzniesionej na miejscu próby, by po raz ostatni spojrzeć na gadżet. Samotnie wspiął się na wieżę i przyjrzał swemu dziełu – szkaradnej, metalowej kuli najeżonej wtykami zapalników. Ponieważ wszystko było w porządku, rozejrzał się po okolicy i zszedł na dół. Wsiadł do samochodu i pojechał na ranczo McDonalda, gdzie ostatni członkowie ekipy montującej gadżet pakowali swoje rzeczy. Zapowiadała się gwałtowna burza. Gdy Oppie znalazł się z powrotem w głównym obozie, zaczął rozmowę z Cyrilem Smithem, jednym ze swych starszych metalurgów. Rozprawiał o rodzinie i życiu na płaskowyżu. W pewnej chwili rozmowa stała się filozoficzna. Spoglądając na ciemniejący horyzont, Oppie wymamrotał: „Ciekawe, że nasze dzieła zawsze inspirują góry”. Smith pomyślał, że są właśnie świadkami chwili ciszy – w dosłownym sensie – przed mającą nastąpić burzą.

By się uspokoić, niektórzy uczeni zaczęli obstawiać po dolarze siłę eksplozji. Teller jak zwykle postawił swego dolara na silny wybuch – 45 000 ton trotylu. Oppenheimer sądził, że będzie słaby – zaledwie 3000 ton. Rabi postawił na 20 000 ton. Fermi wystraszył niektórych wojskowych, gdyż przyjmował zakłady, czy bomba zapali atmosferę.

Nocą uczonych, którym udało się usnąć, zbudził niezwykły hałas. Jak wspominał Frank Oppenheimer: „Wszystkie żaby z okolicy zebrały się w niewielkim stawie w pobliżu obozu, by przez całą noc kopulować i skrzeczeć”. Oppenheimer siedział w obozowej kantynie, na zmianę popijał czarną kawę, skręcał papierosa za papierosem i wypalał je prawie aż do samego końca. Od czasu do czasu wyciągał egzemplarz Baudelaire’a i w ciszy czytał wiersze. Deszcz bębnił już o blaszany dach. Kiedy ciemności zaczęły przeszywać błyskawice, Fermi, obawiając się, że wiatr może sprowadzić na nich radioaktywny deszcz, powiedział, iż wolałby opóźnić próbę. „To może być katastrofa”, ostrzegł Oppenheimera.

Jednak główny meteorolog Oppiego, Hubbard, zapewnił, że burza skończy się przed wschodem słońca i zalecił opóźnienie wybuchu o godzinę, czyli przesunięcie go z godziny 4.00 na 5.00. Podekscytowany Groves przemierzał kantynę. Nie przepadał za Hubbardem, którego uważał za „chaotycznego i okropnie gadatliwego”. Posunął się nawet do tego, że przywiózł ze sobą własnego meteorologa z lotnictwa. Generał, nie ufając zapewnieniom Hubbarda, był przeciwny wszelkim opóźnieniom. W pewnej chwili odciągnął Oppenheimera na bok i przedstawił mu listę powodów, dla których próbę należało przeprowadzić. Obaj wiedzieli, że wszyscy są tak zmęczeni, iż jakiekolwiek jej przełożenie oznacza co najmniej dwu- lub trzydniową zwłokę. Groves, obawiając się, że jakiś ostrożny fizyk przekona Oppiego do wstrzymania próby, zabrał go do centrum dowodzenia w schronie południowym, oddalonym o około dziewięć kilometrów od Trinity.

O godzinie 2.30 rano całą okolicę smagały wiatry wiejące z prędkością 50 kilometrów na godzinę oraz silne ulewy. Jednak Jack Hubbard i jego niewielki zespół meteorologów przewidywali, że o świcie burza się skończy. Oppenheimer i Groves przechadzali się nerwowo wokół schronu południowego, spoglądając co kilka minut w niebo, by sprawdzić, czy pogoda się zmienia. Około godziny 3.00 rano weszli z powrotem do bunkra i zaczęli rozmawiać. Dla obu opóźnienie było nie do przyjęcia. „Jeśli przełożymy próbę – powiedział Oppenheimer – nigdy nie uda mi się znowu zebrać ludzi do kupy”. Groves był jeszcze bardziej zdeterminowany. W końcu podjęli decyzję: próba odbędzie się o godzinie 5.30 – i oby wszystko poszło dobrze. Godzinę później niebo zaczęło się przecierać, a wiatr cichnąć. O godzinie 5.10 z głośnika usytuowanego na zewnątrz centrum dowodzenia zadudnił głos fizyka z Chicago Sama Allisona: „Godzina zero minus dwadzieścia minut!”.

Richard Feynman znajdował się w odległości 30 kilometrów od Trinity, gdy wręczono mu ciemne okulary. Uznał jednak, że przez ciemne szkła niczego nie będzie widział, więc wspiął się do kabiny stojącej przodem w kierunku Alamogordo ciężarówki, której szyba miała go ochronić przed szkodliwym promieniowaniem ultrafioletowym i nie zniekształcała widoku. Mimo to, kiedy horyzont rozpalił się potwornym blaskiem, Feynman odruchowo się skulił. Kiedy spojrzał ponownie, zobaczył, jak białe światło staje się żółte, a potem pomarańczowe. „Wielka pomarańczowa kula, bardzo świecąca w środku, zaczyna się unosić i nieco kłębić. Na krawędziach staje się lekko czarna. Później widzisz, że jest to wielka kula dymu z błyskami ognia przebijającymi się z wnętrza”. Półtorej minuty po eksplozji Feynman usłyszał ogromny huk, po którym przetoczył się pomruk wywołanego przez człowieka gromu.

James Conant spodziewał się błysku stosunkowo krótkiego, kiedy więc białe światło przez chwilę gęsto wypełniło niebo, pomyślał, iż „coś poszło źle” i że „cały świat stanął w płomieniach”.

[…]

Sam Oppenheimer leżał na brzuchu tuż obok schronu centrum dowodzenia, oddalonego o około 9000 metrów od punktu zero. Kiedy odliczanie doszło do minus dwóch minut, wymamrotał: „Boże, jak trudno to wytrzymać”. Obserwujący go w czasie końcowego odliczania generał powiedział: „Kiedy mijały ostatnie sekundy odliczania, dr Oppenheimer stawał się coraz bardziej napięty. Ledwie oddychał […], a przez kilka ostatnich sekund patrzył prosto przed siebie. Kiedy odliczający krzyknął «Teraz!» i nastąpił potężny błysk światła, po którym wkrótce rozległ się głęboki ryk eksplozji, na jego twarzy pojawił się wyraz ogromnej ulgi”.

Kai Bird, Martin J. Sherwin, „Oppenheimer. Triumf i tragedia ojca bomby atomowej”, przekład: Janusz Błaszczyk, Wydawnictwo Replika, data premiery: 18 październik 2022 Poznań, str. 314-318.

Materiał sponsorowany przez Wydawnictwa Replika

Reklama

Czytaj także

Społeczeństwo

AIDS: czy to nadal wstydliwa choroba i wyrok? „Wciąż się boimy, że ktoś krzywo spojrzy”

Często nie wiemy, że jesteśmy zakażeni. Wciąż się boimy, „że ktoś krzywo spojrzy”, a wiedza, że test można zrobić szybko i anonimowo, nie jest powszechna – mówi Bartosz Żurawiecki, autor reportażu „Ojczyzna moralnie czysta. Początki HIV w Polsce”, w Światowym Dniu AIDS.

Mateusz Witczak
01.12.2023
Reklama